Styczeń 2014
środa, 1 stycznia 2014
Witaj Nowy Roku!
Mam nadzieję, że uładzę Cię tym powitaniem. Bądź dla mnie dobry, szczodry i przyjazny. Pozwól mi powitać Twojego następcę w zdrowiu i dobrej kondycji. Postaraj się nie rzucać mi kłód pod nogi w trakcie zaliczania kolejnych dni, tygodni i miesięcy, a to już będzie dobrze.
Numerologicznie wypadasz dobrze, siódemka oznacza pełnię i doskonałość, mistycyzm. Znaczenie siódemki związane jest z wyobraźnią, świadomą myślą i koncentracją. Mam nadzieję, że w takich okolicznościach zdołam odsłonić daty, które mi brakują na stronie Miłkowic. To już dla mnie obsesja, nie mogę się od niej uwolnić, a rozwiązać problemu też w żaden sposób nie potrafię. Ty Roku 2014 mi pomożesz, prawda? Staruszce nie wypada odmawiać.
Wczoraj trwałam na posterunku do północy. Moje bratnie dusze co prawda dzwoniły wcześniej uwzględniając fakt, że osoby w moim wieku już śpią o tak później godzinie. Miały rację, ale ja nie zmrużyłam oka, gdyż nie pozwolił mi na to huk petard. Strzelacze wędrowali chyba z jednego końca osiedla na drugi, gdyż nasilone wybuchy powtarzały się obok mojego domu cyklicznie. Wszystko okraszone było przeszywającymi sygnałami karetek, były więc chyba i ofiary. Kiedy naród ucieszył się już powitaniami, mogłam zasnąć. Stefa przetrwała na posterunku cała i bez oznak opalenia. Dzisiaj rano, gdy tylko otworzyłam oczy, już ją zobaczyłam. Wpisała się w zaokienny krajobraz.
Trwaj roku 2014 i śmiało zmieniaj kartki kalendarza. Już teraz wiem, że się z Tobą zaprzyjaźnię.
piątek, 3 stycznia 2014
Znowu zaczynam przygodę z dentystą! Nie będę się nad tym rozwodzić, gdyż wiele razy już wypłakiwałam się tutaj na ten temat. Moje zęby robią się dziwne, poprzebarwiane i takie jakieś kruche. Nie mam zamiaru w związku z tym uśmiechać się szeroko, wystarczą półuśmiechy. Jak ja bym chciała, chociaż jak idę do dentysty, być „taka mala”, ale nie mogę, gdyż wszyscy oczekują, że staruszka musi być dzielna. Och, gdyby tak ktoś mnie potrzymał za rękę, przytulił i powiedział – nie bój się, to nie takie straszne…
Ale niech tylko powiem że jest mi smutno, zaraz zrywają się osoby, które chcą mnie uszczęśliwiać, ale to nie o to chodzi, ja tylko chcę być słabą istotą, którą ma kto pocieszyć. Wolę już nic nie mówić, nie wyżalać się, gdyż uszczęśliwianie mnie na siłę nie jest mi przecież potrzebne. Jestem dzielna i już.
Włączyłam sobie płytę z moimi ulubionymi nagraniami, które przed laty pozbierałam w sieci, i teraz się rozpływam w szczęściu, które mnie ogarniało, gdy wieczorami siedziałam i pisałam swoje wierszyki. Teraz nawet nie piszę, tylko wydzwaniam do archiwów, ksiąg wieczystych, przeczesuję Internet w poszukiwaniu informacji. Ucieszyłam się, gdy przesłano mi Herbarz Szlachty Sieradzkiej z XIX wieku. Gdybym miała go dwa lata temu, trochę pracy by mi odpadło.
Tak naprawdę, to ludzie są dobrzy, życzliwi i naprawdę czuję, że zależy im na tym, aby była zadowolona. Będę zadowolona, szczęśliwa i dzielna, jakom staruszka.
Dorzucę jeszcze informację, że wędrując dzisiaj około 17 uliczką ciemną lecz prostą, widziałam dwa sierpy na niebie, jeden księżyca, a drugi nieco mniej widoczny - Wenus!. Teraz już to wiem, ale moje zdziwienie sięgało zenitu, gdy wpatrywałam się w wieczorne niebo, tak przystrojone. Wszystko było widać gołym okiem, no, w moim przypadku okularowym okiem. Cieszę się, że musiałam wyjść wtedy z domu.
sobota, 4 stycznia 2014
Słoneczko łaskawie ogarnia domy, trawniki bezlistne drzewa; ciepło i bezwietrznie; zaraz wyprawię się na spacerek wokół wodnego akwenu na moim osiedlu. Lubię takie poranki. Zalewa mnie fala szczęścia. Pokój uporządkowany, wszystkie przedmioty zaliczane do elektroniki, a już zużyte, pojadą na wsypisko śmieci. Trudno się z niektórymi rozstać, ale taka jest kolej losu. Dziękuję za to, że żyję.
Dostałam kilka dni temu wiadomość, że odszedł kolejny człowiek z naszego rocznika. Zostawił po sobie dobre wspomnienia. Taki zdolny poeta, recytator, muzyk, a jednak jego życie nie było usłane różami. Przez wiele lat zmagał się z problemem alkoholowym, wyszedł z tego kilkanaście, a może nawet więcej, lat temu i nigdy nie sięgnął już po kieliszek. Niósł pomoc innym, dawał świadectwa trzeźwości, realizował się w wielu dziedzinach, odzyskał rodzinę, którą docenił dopiero wtedy, gdy trzeźwiał. Czytałam jeszcze niedawno jego wiersze, które zyskały nagrody. Tak cieszyłam się jego sukcesami, mimo, że nie miałam jak mu już o tym powiedzieć. W jego ostatnich chwilach towarzyszyła mu żona i córki. Był chyba szczęśliwy, że nie zmarnował życia do końca.
Tak ważne jest, aby nasze dni nie przeciekały nam przez palce. Każdy jest ważny, nawet taki zwykły, codzienny. Trzeba umieć się cieszyć tym, że jesteśmy, żyjemy i możemy jeszcze coś zrobić dla siebie i innych. Piszę teraz, słucham muzyczki, pogaduję z wnukiem i znajomymi przez Skypa. Martwię się tylko tym, że ludzie nie chcą przyjmować ode mnie prezentów. Taki sytuacje się zdarzają, że i ja mam coś do dania innym. Budzi to jednak natychmiastową interakcję, chcą się rewanżować, albo mi płacić. To mnie smuci, ja przyjmuję prezenty, a oni nie?! Pieniądze nie rajcują, nie muszę ich mieć w nadmiarze, to co mam, mi wystarczy. Ludzie, nie litujcie się nad moim stanem finansowym! Mam na pewno jakieś wady, ale mam także swój honor.
niedziela, 5 stycznia 2014
Spałam źle, śniły mi się koszmary, a w końcu czułam, że drętwieję i nie mogę oddychać ani się poruszać. Obudziłam się jednak i byłam zdziwiona, że istnieję w naszej rzeczywistości. Przypomniałam sobie maksymę powtarzaną wczoraj uporczywie w telewizji w związku z jakąś reklamą – Żyj tak, jakby ten dzień był twoim ostatnim.
Pomyślałam sobie wtedy, jakbym taki dzień przeżyła. Czy chciałabym jeszcze coś robić? Wątpię, bo niby dlaczego?! Czekałabym na godzinę, która miałaby nadejść leżąc na kanapie i gapiąc się w krajobraz za oknem. Może bym się modliła, wspominała czas miniony, ale robić, to już na pewno nic bym nie robiła.
Czekam zawsze z niecierpliwością i ze strachem na wyznaczoną wizytę u dentysty i w takiej sytuacji też by tak było. Trochę bałabym się niewiadomego, które mnie by czekało. W zaświatach mam życzliwe mi dusze, które odeszły już, ale także te, z którymi wolałabym już nigdy się nie spotkać. A trzeba będzie! Tak ważne jest więc wybaczenie wszystkiego co nas złego spotkało z ich strony, odkupienie swoich win, rozliczenie się z przeszłością…
Ponieważ ten dzień nie był dla mnie ostatni, siedzę dzisiaj nad porządkowaniem strony o Miłkowicach. Jak ja tego nie zrobię, to nikt się tym nie zajmie. A dzień ostatni kiedyś przecież przyjdzie.
P.S.
Spokojnie, cieszę się, że o mnie się troszczycie, ale to moja wina, że tak się stało. Przełożyłam przed wyjazdem tabletki z magnezem do innego pudełka i zapomniałam o nich. Widocznie dawki czekolady nie wystarczają, gdy bierze się tabletki na nadciśnienie, które wypłukują pierwiastki, między innymi magnez, z organizmu. Wzięłam co trzeba i jest wszystko w porządku. Muszę jednak stwierdzić, że nie było to miłe przeżycie. Dziekuję jednak za troskę.
poniedziałek, 6 stycznia 2014
Przebywałam dzisiaj w kuchni w porze obiadowej siekając, krojąc i gotując oraz słuchając radia. Ubogaca to moją wiedzę o świecie, a czas przygotowania posiłku nabiera intelektualnego wymiaru. Akurat nadawano wywiad z piosenkarką Joanną R. Rozpoznałam ją po charakterystycznym brzmieniu głosu. Opowiadała najpierw o swojej koleżance po fachu, niezbyt pochlebnie, gdyż Ewa była zainteresowana tylko śpiewaniem, nie kształciła swojej głębi intelektualnej. No, pomyślałam sobie, Ewa chciała przejść przez życie jednokierunkowo… Miała prawo. Pani Joanna przeszła później na bardziej osobiste wyznania dotyczące otaczających ją mężczyzn, a na końcu palnęła z grubej rury, co chyba tak wyrobionej intelektualnie osobie nie przystoi. Stwierdziła, że teraz studenci są głupi! Pani jest wykładowcą historii piosenki francuskiej.
Zastanawiam się, czy obecne pokolenie nie stoi na wysokości zadania jakie stawia się młodzieży? Chyba przesada. Jak świat światem byli ludzie bardziej i mniej inteligentni, bardziej i mniej zaangażowani, bardziej i mniej zdolni, stawiający sobie cele lub prześlizgujący się przez życie. Każda epoka stawia nowe wezwania, to co umieją teraz młodzi ludzie, starszej generacji przychodzi z trudnością. Jasne, że nauczymy się, damy sobie radę, ale musimy się tego n-a-u-cz-y-ć, oni mają to we krwi. Wszystko się zmienia, nie można odsądzać od czci i wiary tych, którzy mają inne zainteresowania, niż to drzewiej bywało. To chyba była krzywdząca wypowiedzieć , młodzi ludzie mogą poczuć się obrażeni, i słusznie.
Nie chciałabym mieć do czynienia z taką osobą, która nie ma nic dobrego do powiedzenia o ludziach z którymi przebywa.
wtorek, 7 stycznia 2014
Dzisiaj w nocy tak lało, że nie mogłam spać. Obudziłam się i rozwiązywałam Jolki, później jednak zasnęłam i zaczęłam funkcjonować dopiero o dziewiątej. Poszłam w południe do dentysty i w poczekalni poczytałam z braku laku Wysokie Obcasy – „10 zabobonów o mózgu”. Okazało się, że teraz jest inne spojrzenie na mózg, naszą pamięć i zdolności. Jak się okazuje karmiono nas do tej pory mitami.
Zachęcam do lektury.
http://tomwitkow.files.wordpress.com/2013/12/artykuc582-10-zabobonc3b3w-o-mc3b3zgu.pdf
Tyle już prawd na ten temat poznaliśmy, że nie wiadomo komu wierzyć.
Drogę powrotną przebyłam spacerkiem. Pogoda zrobiła się iście wiosenna. Było mi trochę za ciepło, pocieszałam się jednak, że mój mózg się dotleni i będzie lepiej funkcjonował. Przed blokiem spotkałam mojego sąsiada. Znamy się, mimo że mieszka zdecydowanie wyżej niż ja. To ten pan, z którym nie chciałam wsiąść do windy, gdyż był z wilczurem. Wtedy wracałam właśnie ze szpitala, środki przeciwbólowe przestały działać i ból rozrywał mnie na kawałki. Na szczęście mi się nie przeciwstawiał, gdyż mogłabym zrobić mu krzywdę! Pies już dawno odszedł z tego świata, a następcy nie będzie, gdyż kręgosłup wysiada teraz temu panu. Jego żona nie godzi się na kota, gdyż nie dowierza tym zwierzątkom. Słyszała wiele mitów na temat kotów, podobno mogą rzucić się na właściciela gdy ten w nocy zbyt głośnochrapie i przegryźć mu tętnicę szyjną, – dziwię się temu, gdyż kot Feliks, kiedy gościł u mnie, gdy jego państwo podróżowali, i ja w nocy byłam lekko niedysponowana na skutek zawirowań sercowych, nie rzucił się na mnie aby mnie unicestwić, ale starał się jak tylko mógł, aby mnie obudzić. Zostanie w mojej wdzięcznej pamięci na zawsze. W każdym razie nie dzieli już mnie i sąsiada jakaś animozja w związku z wydarzeniami sprzed kilku lat. Życie składa się z drobnostek, dopiero sklejenie ich w całość daje jakiś obraz rzeczywistości. Teraz się lubimy.
środa, 8 stycznia 2014
Dopiero dzisiaj dotarły do mnie zdjęcia Stefy. Naprawdę się cieszę, że ją mam! Żadna sroka od tej pory nie zajrzała na mój balkon, na drzewa obok mojego okna, nawet nie biją się na trawniku. Jaki wielki pożytek z takiego ptaka. Prawdziwe wrony fruwają dalej na trawniku, dziobią trawkę, czy może coś, co jest w trawie. Ona trwa na posterunku, cicha i stanowcza.
Wrony kojarzą mi się z sycylijskimi wdowami wędrującymi uliczkami miasteczek lub siedzącymi na ławeczkach przed domem, które nieustraszone i nieugięte za nic mają niebezpieczeństwo. Nic już nie jest im straszne, przeszły co swoje, pożegnały najbliższych i teraz żyją, gdyż tak trzeba. Z takimi ludźmi wszyscy się liczą, szanują ich ból i nie narzucają się ze swoim towarzystwem. „Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna…” napisał Miłosz. Miał osobiste przeżycia z którymi musiał się zmagać. Cierpienie trzeba przecierpieć aby móc później spokojnie żyć. Czas wszystko złagodzi, przeszlifuje ranty i wtedy wrócimy do normalnego życia. Problem się nasila, gdy mamy małe dzieci. One mają prawo do spokojnego życia, ich psychika nie jest w stanie zmagać się z takimi zawirowaniami. Płakać możemy wtedy w samotności, ale dla dzieci musimy wracać do równowagi, uśmiechać się, bawić się z nimi, przytulać i dać im odczuć, że są bezpieczne mimo tego, co się stało.
Naszły mnie takie smutne refleksje, gdyż czarny kolor kojarzy się w naszej kulturze z żałobą. Stefa jest wierna, może trochę smutna, ale jakże użyteczna.
piątek, 10 stycznia 2014
Jak też tutaj cicho wokół mnie! To już trzecia osoba z mojego otoczenia znalazła się w szpitalu. Na szczęście nikt się nie pożegnał z tym światem, ale aktywność tych osób zmalała tak bardzo, że jest to wyraźnie odczuwalne. Teraz znowu mamy nowego „szpitalnika”.
Poszłam w pracę, nie ma innego wyjścia. Ja już nie mam siły ani ochoty na nawiązywanie nowych znajomości, a przecież nie jestem samotnicą. Ludzie są mi potrzebni aby nie zapomnieć polskiej mowy. Nie wiem co to będzie!
Taka wczoraj byłam podekscytowana, gdyż dostałam nowe zdjęcia z okresu Września 1939 roku. Pochodzą z albumu niemieckiego żołnierza. Dzisiaj od rana siedziałam aby zrobić inne powiększenia, gdyż program którym do tej pory się posługiwała dostał czkawki i wszystko było nie tak. Myślę, że uporałam się z problemem. Jakim cudem na takie dokumenty można trafić, nie wiem, Trzeba być wielkim szczęściarzem. Dobrze, że ludzie chcą się dzielić takimi nabytkami.
http://milkowice.pl.tl/Nowo%26%23347%3Bci-i-informacje.htm
Dzisiaj na szczęście nie muszę siedzieć w przychodni, gdyż wczoraj się w tym względzie obrobiłam. Słucham tylko szumu, a nawet wycia wichru, ale wyjść na ten boży świat muszę, gdyż trzeba zrobić zakupy. Pójdę, chyba mnie nie zwieje, schudłam kilka kilogramów, ale w dalszym ciągu swoją wagę mam i nie jestem piórkiem… Muszę się pochwalić, że nie piekę ciasta. Ostatni raz jadłam te, którymi mnie obdarowano po świętach. Dojadam jeszcze czekoladki z rumem, ale z umiarem. Nie wiem jak długo wytrzymam, ale teraz trzymam się w ryzach i jestem z siebie dumna.
sobota, 11 stycznia 2014
Uważam się za staruszkę wyjątkowo szczęśliwą! Naprawdę. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że mogę zrobić to co chcę. Nikt mi nie rozkazuje, nie sugeruje, nie namawia, nie muszę niczego mieć na względzie, nie muszę uwzględniać niczyjego punktu widzenia, nie muszę zważać na cudze opinie. Robię to na co mam ochotę. I najważniejsze, że mogę to jeszcze sama zrobić.
Dzisiaj wstałam, kiedy chciałam, wyszłam o godzinie, która była dla mnie najdogodniejsza, zrobiłam obiad na raty, posprzątałam w stopniu dla mnie odpowiednim, pranie się suszy, a ja mogę pisać. No i co? Niech mi ktoś z młodszej generacji powie, że ma takie możliwości. Ja mam dlatego, że jestem staruszką.
Co prawda rano obudził mnie telefon, ale z tych przyjemnych. Od wczoraj szukałam mieszkańca Miłkowic, o którym do tej pory nigdy nie słyszałam. Takie mi zapodano zadanie i wywiązałam się z niego dzwoniąc do życzliwych mi ludzi, którzy mogli coś wiedzieć na temat tego pana. W końcu znalazła się mieszkanka bardziej leciwa niż ja i wiedziała na szczęście kto to był.
Gdybym wiedziała, że podejmę się takiej misji jak strona Miłkowic, wypytałabym o wszystko, zapisała i teraz połowa pracy by była zrobiona bez szukania. Zawsze czegoś żałujemy, a to obniża trochę poziom szczęśliwości, ale i tak ogłaszam wszem i wobec, że jestem szczęśliwa, nie wiadomo jak długo, ale na dzień dzisiejszy jestem.
niedziela, 12 stycznia 2014
Mam sweter liczący wiele lat. Pochodzi z okresu kiedy moje córki nosiły „lejby”- tak nazywałam swetry sięgające prawie kolan. Przeszedł naturalną koleją losu na mnie, a ja donaszałam go w pieleszach domowych. Jakieś pranie zmieniło jednak jego formę, stał się wyraźnie mniejszy. Malał później prawie po każdym praniu. Teraz jest swetrem „blisko ciała”. Nie widać na nim prawie wzoru, wygląda jakby był zrobiony z filcu. Jest bardzo ciepły. To mój ukochany sweter i nie mam zamiaru się go pozbywać. Bardzo dobrze wygląda z szaliczkami, apaszkami, jest bardzo twarzowy, ma owalny dekolt i noszę go właśnie teraz, kiedy zima powinna już być, ale jak jej nie ma, też spełnia swoje zadanie. Oczywiście to mój sweter domowy! Boję się, że go skrzywdziłam, piorąc trochę nieumiejętnie, ale wyszło mu to na dobre i istnieje, inne dawno już zmieniły właścicieli.
Wszystko stworzenie - rośliny, zwierzęta, ludzie, gdy znajdą się w niesprzyjającej sytuacji, zaczynają chorować. Kurczą się, tracą blask, pokrywają się nalotem, siwieją, zamierają. Jak inaczej wygląda człowiek, kiedy spotka go nieszczęście. Zmienia się w nim wszystko. U mnie to widać szczególnie.
- Co się z panią stało? – słyszałam w takich okolicznościach, gdy mój rozmówca nie mógł uporać się ze zmianami, które we mnie zaszły. Stało się, nie raz i nie dwa, ale przecież jakoś wszystko przemija i wraca się do dawnego wyglądu. Teraz mnie już zaczyna pokrywać patyna czasu. Szczęście, że Owsiak zwrócił swoje spojrzenie na starych ludzi, może to jakoś ułatwi przechodzenie w stan nieważkości.
poniedziałek, 13 stycznia 2014
Obejrzałam już po raz enty film „Czekolada”. Zrobiłam to z przyjemnością, gdyż lubię się wzruszać losami bohaterów lekko zagubionych w życiu. Skupię się jednak na kazaniu młodego księdza. Myślą przewodnią było przesłanie do wiernych – „Nie będą nas rozliczać z tego, czego nie zrobiliśmy, ale z tego co zrobiliśmy”. Jest to dosyć pokrętna sprawa, gdyż wiele rzeczy moglibyśmy w życiu zrobić, ale jakoś nie mamy na to czasu lub ochoty, nie wydaje się nam, że warto to robić… To jednak co zrobiliśmy, mamy wpisane w rejestr i z tego nas rozliczą. Warto się nad tym zastanowić wielopłaszczyznowo.
Jestem bardzo przejęta, gdyż o 10 zabiorę się do szycia kubraczka dla Luisa. Nadchodzi zima, staruszek z bielmem na oku, który umknął śmierci, marznie, trzęsie się i nie może zginać nóżek, choć muszę przyznać, że porusza się coraz bardziej dziarsko. Wczoraj nawet wszedł po schodach na pierwsze piętro do mojego mieszkania – samodzielnie! Przybył do mnie, gdyż brałam mu miarę na kubraczek. Zmachał się, to fakt, i w przedpokoju odpoczywał, ale pokonał przeszkodę. Nie mam parcia na to, abym miała swoje zwierzątko, jednak gdy mogę innemu bratu mniejszemu pomóc, to chętnie to zrobię mimo, że nie lubię okropnie szyć! Do dzieła staruszko. Rozliczą cię z twojej pracy i zobaczymy jak się sprawdzisz jako krawcowa.
Przecież można było by kupić takie odzienie, jednak oni chyba w sklepie oszaleli, taka kamizeleczka kosztuje 180 zł! Mam kamizelkę z nieprzemakalnego materiału, pikowaną, ciemną w odcieniu, przytnę, podszyje flanelą, zrobię nawet lamówki. Plan wielce obiecujący, co jednak wyjdzie z tego, trudno przewidzieć. Życzcie mi powodzenia.
wtorek, 14 stycznia 2014
Kiedy rankiem tzn. około 11 wędrowałam ulicami miasta B. z nieba sypał się śnieżny kurz i ziębiło niemiłosiernie. Obecnie zima wzięła miasto we władanie, biało i cicho jak makiem zasiał. Taki widok w każdym razie przedstawia się za oknem. Nie mam już zamiaru wychodzić i badać jak jest naprawdę. Zimia przyszła już, Bydzię ścisnął mróz. I niech tak będzie, gdyż teraz jest czas na mrożenie a nie na cieplenie.
Luis już prezentuje nowy kubraczek, zadowolony i ja też, że już maszynę do szycia upchnęłam w schowku. Niech czeka na swoje pięć minut, które mogą długo nie nadejść, gdyż krawcowa wyczerpała siły. Luis nie trzęsie się, podobno, a to najważniejsze. Może i szwy trochę krzywe, liczy się jednak intencja ofiarodawczyni.
środa, 15 stycznia 2014
Mam dwie wiadomości, dobrą i złą, która ma być ujawniona pierwsza? Oczywiście dobra. Odebrałam dzisiaj wyniki i nie jest źle. Rak mnie nie dotknął, zmiany w organizmie mam, ale takie, jakie ma każda staruszka. Tego nikt nie uniknie, dlaczego więc mnie by miało to ominąć. Czuję się dobrze, pan doktor kazał mi dbać o siebie i odżywiać się racjonalnie. Ładnie to brzmi, ale w moim wydaniu ma to chyba znaczyć, że niezbyt obficie. Jeszcze pięć kilogramów muszę zrzucić, trudno, albo tłustość, albo zdrowszy kręgosłup. Wybieram to drugie. Mam nadzieję, że dam sobie radę z tym problemem.
Wstąpiłam po drodze do biblioteki. Powitano mnie entuzjastycznie, aktywna dyskutantka!, zgarnęłam „Trymandów” jako że ostatnio nie załapałam się na lekturę. Po południu się do niej przypnę. Skończyłam szalik, który godnie dzisiaj obnaszałam, mam więc wolne wieczory.
Druga sprawa trochę mnie przygnębia. Mam ponad 400 zł dopłaty za ogrzewanie! Muszą mi rozłożyć na raty, gdyż takiej sumy w obecnej sytuacji nie wyłożę. Jutro przejdę się w tej sprawie do spółdzielni. Złożyłam już wniosek o podwyżkę opłaty czynszu związaną z ogrzewaniem, gdyż nie ma się co łudzić, nie mieszczę się w takiej stawce jaką płacę. Muszę mieć ciepło, zimne powietrze powoduje u mnie stany zapalne zatok, przeziębienia i nawet w nocy grzeję. Nie mogę oddychać zimnym powietrzem. Jakaś ciepłolubna jestem. Zobaczymy, jakoś to wszystko się wyrówna. Nie ma co rozpaczać, nie takie zmartwienia ludzie mają i też muszą przeżyć.
17 stycznia 2014
Chyba odkryłam tajemnicę przybierania na wadze! Aby schudnąć trzeba jeść rzeczy niezbyt smaczne, a najlepiej takie, których się nie lubi. Dzisiaj poszłam do spółdzielni aby jakoś rozłożyć na raty moje obciążenia płatnicze, ponadwymiarowe i niespodziewane, gdyż oszczędzam przecież. Przechodziłam obok piekarni, którą z premedytacją omijam, aby nie kusiła, ale musiałam obok niej przejść, gdyż inaczej się nie da. Wstąpiłam, kupiłam chleb dla siebie i dla córki. Dla siebie tylko pół bochenka pszenno-żytniego, taki chlebek z foremki, a dla dziecka „czarnucha” z nasionami i czymś tam jeszcze. W sklepie obok nabyłam świeże masło, dzisiaj dostawa, i co tam było mi jeszcze potrzebne. Po południu, późnym popołudniu dla ścisłości, wyjęłam chlebuś, masełko było już miękkie, zrobiłam sobie miętuchny z sokiem malinowym i zaczęłam ucztowanie.
Chleb był świeżutki, pachnący, miękki jak puch, z chrupiącą skórką. Posmarowany masłem byłby już wystarczającym rarytasem, ale dodałam powidła z aronii własnej produkcji i zabrałam się do konsumpcji. Jeden kawałek, drugi, później po połówce, raz, drugi, trzeci. Nie mogłam się opanować. Polski chleb odpowiednio upieczony to największy przysmak. Bochenek topniał w oczach i w końcu zostały tylko dwa kawałki. Na szczęście ochłonęłam, gdyż na śniadanie nie byłoby co do ust włożyć. Lubię chleb! Nie wiem czy mi to wyjdzie na zdrowie, ale chociaż wiem co to znaczy zaspokoić ciągoty. W stronę piekarni w najbliższym czasie nie mam zamiaru się wybierać. Skutki byłyby opłakane.
18 stycznia 2014
Słuchałam radia, jak zwykle gdy mam do wykonania prace fizyczne w domu. Akurat był konkurs, gdzie jedno z pytań dotyczyło Oskara Kolberga. Nie trudno się domyśleć, że pozostało bez odpowiedzi. Nie wszystko wszyscy muszą wiedzieć, ja też wielu rzeczy się uczę, wielu nie wiem i jakoś żyję. Niemniej trochę przykro mi się zrobiło, że tak wielce zasłużony człowiek i na dodatek patron roku 2014 nie zdołał się przebić. Pomyślałam sobie - tyle się naszukałam dokumentów aby odtworzyć historię Miłkowic, może więc zaistnieję w pamięci mieszkańców?! Nie ma jednak na co liczyć. Kolberg życie poświęcił aby utrwalić zwyczaje, stroje, pieśni i też ma kłopoty z pamięcią ogółu. No może nie jest tak żle, ale dobrze widocznie też nie, więc postaram się przybliżyć jego życiorys.
Mam zapiski Kolberga na stronie, gdyż odwiedził także Miłkowice.
http://milkowice.pl.tl/Opowie%26%23347%3Bci%2C-stroje%2C-zwyczaje.htm
Dech w piersiach zapiera, gdy czyta się o potrawach jakimi delektowali się goście zaproszeni na wesele. Pewnikiem, jak zwykle w życiu, u jednych bywało bogato, u innych skromnie, a jeszcze inni może i wesela nie mieli. Jestem wdzięczna panu Kolbergowi, że nie pozwolił zapomnieć o tym co drzewiej bywało.
Oskar Kolberg (Henryk Oskar Kolberg)
etnograf, folklorysta i kompozytor. Urodzony 22 lutego 1814 w miejscowości Przysucha w powiecie opoczyńskim. Był synem Juliusza - inżyniera-geodety, przybyłego w 1798 do Polski z Prus oraz Karoliny z domu Mercoeur, pochodzącej z rodziny francuskiej.
Kształcił się w Liceum Warszawskim, pobierał też lekcje gry na fortepianie i kompozycji m.in. u Józefa Elsnera i Ignacego F. Dobrzyńskiego. Szczególny wpływ na zainteresowania muzyczne Kolberga wywarła też młodzieńcza znajomość z Chopinem. Muzyką interesował się głównie pod kątem folkloru i etnografii. Pierwszą wyprawę badawczą na Mazowsze Kolberg odbył w 1839 r. Rozpoczął pracę nad dokumentacją folkloru muzycznego, m.in. uzupełniając wcześniej wydane zbiory pieśni ludowych o zapis melodii.
W 1845 r. objął posadę księgowego w Zarządzie Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej, a w latach 1857-61 pracował w Zarządzie Dyrekcji Dróg i Mostów. Zajęcia te pozwalały mu na gromadzenie środków na działalność edytorską, badania terenowe i podróże. W ciągu 20 lat badaniami etnograficznymi objął większą część Polski.
W 1861 r. zrezygnował ze stałej posady i postanowił utrzymywać się z honorariów za recenzje w czasopismach, rozprawy i artykuły naukowe. W latach 1871-75 opublikował cztery tomy monografii rejonów Krakowa, które stały się modelem dla opracowania następnych regionów. W 1884 r. zamieszkał w Krakowie, gdzie zajął się działalnością edytorską. Kolberg zmarł 3 czerwca 1890 r. w Krakowie.
19 stycznia 2014
Sen który śniłam przed samym przebudzeniem, był z serii tych, które trudno zapomnieć. Stałam z grupą ludzi, znajomych, jednak nie wiem kto to był, zastanawiając się jak odtworzyć inscenizację przypisaną dziełu literackiemu, którego tytułu nie jestem w stanie tutaj przytoczyć, mimo, że był mi znajomy. Pikanterii całemu wydarzeniu dodawał fakt, że akcja rozgrywała się na małym, piaszczystym cypelku utworzonym przez naniesiony w tym miejscu spływający z soczysto- zielonej łąki, strumyk. Jego wody obmywały brzeg wielkiego akwenu wodnego odcinając się wyraźnie kolorytem od reszty. Miały odcień brązowawy, a może zielonkawy, ale były łaskawie nam przychylne, otulone lekką mgiełką. Wszyscy byliśmy na poziomie bytu, w którym nie liczyło się nic, tylko nasze mające się odbyć przedstawienie.
Był to pierwszy plan krajobrazowo-sentymentalny, drugi natomiast był zaskakująco ekspresyjny. Za olbrzymią, przeźroczystą zaporą kłębiło się morze, rozszalałe i pieniste, w kolorycie lekuchnych niebieskości. Harfy rozszalałych fal, białe i pieniste, grając pieśń zagłady, kłębiły się, odbijały o niewidoczną przeszkodę, zamierały i znów zaczynały swój wyścig z czasem, rozhuśtane przymusem, usiłując pokonać przeszkodę. Nikomu to z nas jednak nie przeszkadzało, nie wzbudzało grozy, patrzyliśmy kątem oka na to niecodzienne zjawisko bez strachu, z niejakim rozbawieniem, bezpieczni na tym maleńkim skrawku stałego lądu. Kontrast spokoju nadbrzeżnego stał w wyraźnej sprzeczności z bestialskim rozhukaniem żywiołu za przeźroczystą przegrodą.
Spokój zakłócił mężczyzna, który biegł od strony lądu wykrzykując w tę duszną czasoprzestrzeń słowa, które wieszczyły nasze przetrwanie lub zagładę:
Ostatni pasek ziemi łączący nas ze stałym lądem, za chwilę może zostać zalany, gdy natychmiast nie pójdziecie ze mną, pochłoną was fale.
Obudziłam się gwałtownie, jednak nawiązanie kontaktu z rzeczywistością trwało kilka sekund. Cieszyłam się, że nie zginęłam pochłonięta przez wirującą wodną pożogę, jednak żal mi było tego pięknego kolorytu, niesamowitej przestrzeni, których świadkiem byłam przez kilka sekund w moim śnie.
Za oknem mętnie majaczył szary świt chłostany biczami wiatru…
Ciekawa jestem na co przekłada się symbolika tego snu?!
21 stycznia 2014
Wróciłam do Tyrmanda. Teraz bardziej osobiście, ale tak się złożyło, muszę, należę do klubu dyskusyjnego. Na tapecie ostatnia jego żona i miłość ostatnia. Dwadzieścia parę lat młodsza, ale to normalka...
Wraca się jedynie do tych, których się kocha. Nie wraca się tam, gdzie jest się tylko kochanym. Wraca się wyłącznie do tych, których się kocha. Albo nie wraca się nigdzie i do nikogo. Po prostu jedzie się dalej.
Tyrmand trafił w sedno! Ja nigdzie dalej nie pojadę, zostaję, mam kogoś, kto jest dla mnie całym światem. Dzisiaj już rano dzwonił, mój wnuk! Dzień Babci zaczął się więc jak należy. Trochę lecą mi łezki, ale mam prawo sobie popłakać ze szczęścia. Takich układów jak mam z moim wnukiem, nie mam z nikim w rodzinie. Nie wiadomo jak długo to potrwa, ale cieszę się tym, co mam.
W radio rano przedszkolaki składały babciom życzenia. Największe wrażenie na mnie zrobiły korale, dużo korali, które jako największe spełnienie były by dla babci w oczach wnuczki. Chłopczyk zaś życzył babci ciepłych szortów! Dżentelmen, nie majtasów, ale szortów. Aż miło słuchać, takie praktyczne życzenia. Babcie widocznie miały braki w tej dziedzinie.
Wszystkim Babciom i Dziadkom - ja też praktycznie i przydatnie, jutro nie będę znów życzyć, obrobię wszystko już dzisiaj - życzę ciepłej pościeli, uniknięcia bólów reumatycznych i butów z dobrze znaczonymi na podeszwach rowkami, aby nie musieli na ulicy robić salta, oczywiście dużo zdrowia i szczypty uśmiechu. Trzymajcie się, jesteście wnukom potrzebni, ktoś musi je przecież bezgranicznie kochać, robić dla nich pierogi i gotować rosołek, czy co tam lubią najbardziej te nasze szczęścia, majstrować dla nich karminiki dla ptaszków i opowiadać bajki, póki chcą słuchać.
22 stycznia 2014
Nie mam ochoty nic robić, czekam i czekam, a to przeszkadza w moich działaniach. Zajęłam się kolorem oczu i wpływem na ludzką psychikę. Moje oczy zaczynają robić się wyraźnie zielone, sprawdziłam. Widocznie zmienia mi się charakter więc kolor oczu podąża za zmianami. Zrobiłam test na kotach gdyż nie mam pod dostatkiem materiału ludzkiego.
Czy kolor oczu ma wpływ na charakter?
Osoby niebieskookie wywodzą się z północy. Cenią sobie spokój, choć od czasu do czasu lubią się dobrze pobawić. Są bardzo tolerancyjne wobec innych i oczekują akceptacji w stosunku do swojej osoby. Są dynamiczne, pełne życia i radości.
Zielony to najrzadziej występujący kolor oczu na świecie. Ich posiadacze to osoby o silnym charakterze, godne zaufania. Lubią postawić na swoim, choć potrafią także być skłonni do poświęceń w słusznej sprawie. Bywają zmienne i gwałtowne, ale są też bardzo namiętni.
Posiadacze oczu w kolorze brązowym lub piwnym są za to bardzo uczuciowi i skorzy do miłości. Często podchodzą do życia bardzo emocjonalnie. Są bardzo honorowe oraz odważne. Lubią także adrenalinę i dobrą zabawę.
Oczy szare mają ludzie o silnych charakterach, ale też wrażliwej duszy. Są to ludzie tajemniczy i spokojni jednak potrafią być też wyrachowani i chwilami nieobliczalni. Z natury bywają samotnikami izolującymi się od innych.
23 stycznia 2014
Zimno! Rankiem -18 stopni, teraz tylko – 10. Słońce w swoim żywiole - niebo bezchmurne - zagarnęło więc całe połacie nieba, tylko sił biedactwu brak i jego żar słabiutko walczy z mrozem. Okna zalane jednak blaskiem i dlatego zdecydowałam się na kontemplację jasności niebieskiej. Po tylu dniach szarości, deszczowych zamotań muszę skorzystać z okazji. Ułożyłam się na kanapie okryta pledem aby spotęgować uczucie ciepła i zajęłam się lekturą „Trymandów”, zerkając raz po raz w okno aby nacieszyć się światłem dnia.
Książka wywołuje u mnie mieszane uczucia. Mary Ellen Fox, 23-letnia studentka iberystyki Yale poderwała Leopolda Trymanda, znaczącą postać w intelektualnych kręgach Nowego Jorku, pięćdziesięciolatka, zniewolona jego nieprzeciętnym talentem pisarskim. Nie przeszkadzał jej nawet jego niski wzrost, liczyła się umysłowość. Zawsze twierdzę, że prawdziwa miłość doczeka się spełnienia, jednak intelekt mężczyzny to ważny afrodyzjak. Agata Tuszyńska uczyniła główną bohaterkę narratorem tego amerykańskiego romansu, a wsparciem są listy napisane przez obojga i teraz udostępnione czytelnikowi.
Tutaj mam problem. Dlaczego ja mam poznawać przebieg linii uczuć tych dwojga wdzierając się do ich przeżyć, wyznań i meandrów pożądania? Mnie takie udostępnienie nie jest potrzebne, wystarczył by opis. Trzeba przyznać, że napisane są, te listy, pięknie i świadczą o talencie literackim obojga kochanków. Nie mam jednak potrzeby wdzierania się do cudzych uczuć jako podglądaczka. Lubię czytać tylko listy, których jestem adresatką. Lekturę odłożyłam więc na kilka godzin, a teraz pójdę pławić się w zimowym słońcu. Jestem tak ciepło ubrana obecnie, że mogłabym wyjść tak jak stoję i nie czułabym chyba mrozu. Kaloryfer rozbuchany, a ja w futrzanych kapciuszkach i ciepłym swetrze z narzuconą na ramiona mantylką w czystej wełny. Taki los staruszki, musi wspomagać organizm, gdy sam nie umie uporać się z utrzymaniem odpowiedniej temperatury.
24 stycznia 2014
Co porabia staruszka w mroźny dzień? Siedzi w domu, grzeje się przy kaloryferze, słucha muzyki i na powietrze wychodzi tylko dla wentylacji płuc i uzupełnienia braków w spiżarni, dla ścisłości w lodówce, gdyż pomieszczenie do gromadzenia artykułów spożywczych nie posiada.
Wczoraj dostałam spory zapas nowych plików muzycznych i mam w czym wybierać. Nie jestem znawcą muzyki, ale lubię słuchać. Leonard Cohen trochę mi się już przejadł. Od rana do wieczora Cohen! Tym sposobem mojego idola słucham już okazjonalnie. Jemu i mnie wyjdzie to chyba na dobre. Teraz moje uszy pieści ukochany Mozart oraz Schubert, Brahms, Haendel i inni wielcy tego świata. Wgranie muzyki na dysk było konieczne, gdyż w moim nowym odtwarzaczu nie wszystkie płyty funkcjonowały, wiadomo przegrywane i kopiowane, nie dawały się odczytać. Mam jedną płytę o pojemności niebotycznej, na której mam wgrane melodie zebrane na przestrzeni lat. Ta na szczęście funkcjonuje normalnie. Byłabym niepocieszona gdyby uległa zniszczeniu. Na wszelki wypadek wgrywam ją po kawałku na dysk, wybiórczo, gdyż nie wszystko co tam mam, jeszcze wielbię. Gust się zmienia człowiekowi. Jeszcze ciut, a zacznę słuchać „Godzinek”, które od dzieciństwa mrożą mi krew w żyłach. Zwyczajnie się ich boję, tak jak Bacha… Znawca muzyki poważnej stara się mnie przekonać do tego kompozytora, ale jakoś bez skutku.
Każda kobieta chce młodo wyglądać.
Chcesz powstrzymać proces starzenia?
Stosuj produkty firmy
J E U N E S S E
LUMINESCE –
kompleks nawilżający,
zawansowana nocna naprawa,
RESERVE : – szybka naprawa,
- odżywki, - suplementy diety.
Kliknij w adres firmy JEUNESSE
26 stycznia 2014
Nie, nie, to nie mój biznes. Zamieściłam link na swojej stronie z sympatii do młodego człowieka, który chce go rozkręcić. Wspomaga mnie w pracy nad stroną Miłkowic przesyłając zdjęcia, więc gdy nadarzyła się okazja aby go wesprzeć zrobiłam to bez wahania. Zapraszam, zajrzycie a może się zdecydujecie zamówić jakieś kosmetyki lub inne produkty. Warto zapoznać się z ofertą. Na stronie startowej będzie reklama na stałe. hallas.pl.tl/
Osobiście nie nadaję się do żadnej działalności gdzie w grę wchodzą pieniądze. Jestem pracowita, ale nie efektywna w zarabianiu pieniędzy. Zabiorę się do pieczenia ciasteczek imbirowych, może tutaj bardziej mi się poszczęści. Nic nie upiekłam od świąt i chyba czas na małą przyjemność. Cukru dam oszczędnie, to nie będę miała wyrzutów sumienia, że się "docukrzam".
27 stycznia 2014
Znowu słyszę trzepot skrzydeł anielskich! Naprawdę. Stało się coś, co nawet już nie marzyłam, że się zdarzy. Dostałam zdjęcia o wartości historycznej. Dwór, ostatnia siedziba Bogdańskich zmaterializował się na zdjęciach. Dzisiaj na tym miejscu jest już tylko puste pole, a kiedyś kwitło tam życie, mieszkali ludzie, kochali się, umierali i rodzili. Zapraszam, zajrzyjcie. http://milkowice.pl.tl/Nowo%26%23347%3Bci-i-informacje.htm
Nigdy nie należy tracić nadziei, jak coś nam jest sądzone, to się stanie. Znalazł się ktoś, komu chciało się popracować w mojej sprawie. Okazuje się, że zdjęć jest dużo i wśród nich na pewno jest też dwór i ludzie w nim mieszkający w Miłkowicach, problem jest tylko w tym, że właściciel tych zdjęć nie ma na ten temat wiedzy i nie żyje już nikt, kto by mógł te miejsca rozpoznać, przypisać do zdjęć nazwisko osoby… Jest problem, ale liczę na to, że może gdzieś będzie jakiś zapisek, coś co pozwoli na identyfikację. Mam nadzieję…
28 stycznia 2014
Dzisiaj była, to znaczy jest, u nas kolęda. Ja byłam jedna z pierwszych. Wszystko przebiegło szybko, sprawnie, w miłej atmosferze. Czuję się teraz znacznie lepiej. Kapka wody poświęconej była mi widocznie potrzebna. Dzisiaj będę chętna do poświęceń dla bliźnich. Potrzebujący niech korzystają z okazji. Zrobię wszystko, o co mnie ktoś poprosi. Zaraz będę miała okazję spełnić jeden dobry uczynek, dłuższo - terminowy, już się zapowiedział. Czekam kiedy przybędzie. Spędzimy ze sobą dwa, a może trzy dni. Chętnie się zaopiekuję potrzebującym. To Luis oczywiście.
29 stycznia 2014
Mam towarzysza. Luis bawi u mnie! Staramy się jakoś dostosować do swoich przyzwyczajeń. Wczoraj przygotowałam mu legowisko, kącik jadalny i chciałam go obłaskawić, aby czuł się dobrze. Dopóki ja kręciłam się po domu, on nie mógł zasnąć. Najpierw dokonał obchodu, zajrzał, a raczej dotarł do każdego zakamarka mieszkania, obwąchał wszystko i w końcu ułożył się na środku domowej trasy komunikacyjnej. Rada nie rada, przygotowałam się do snu i położyłam do łóżka. Luis podreptał w stronę legowiska i też ułożył się do nocnego wypoczynku. Pokonana, zgasiłam światło i o 22 zasnęłam. Zawsze wydawało mi się, że to nie moja godzina do zasypiania, ale udało się. Dzisiaj obudziłam się o 5 rano i nie wiedziałam co ze sobą robić. Jakoś nie potrafię leżeć bezczynnie i marzyć o przysłowiowych niebieskich migdałach. Gdy ja wstałam, Luis też, słyszałam ciągle w tle stukot jego pazurków o podłogę… W końcu usiadłam do komputera, ale to nie uspokoiło psiny, zerkam teraz znad klawiatury na niego i widzę, że się kręci, wstaje i siada, obchodzi pokój obrzeżami. Mam wyrzuty sumienia, gdyż przerwałam mu sen, a to przecież starowina.
Biedolę się nad zapisami w nowych programach. Wszystko jest inaczej i trzeba to ogarnąć. Dostałam sporo zdjęć do strony Miłkowic, muszę zrobić nową podstronę, przygotować i zebrać materiały, jakoś to ułożyć i zapisać, nanieść nowe dane za wykres Bogdańskich i jak pech, to pech. Trzeba wykres przenieść z Worda do PDF, aby zrobić z tego zdjęcie. Nie wiadomo dlaczego tnie się na połowę. Jakoś to ogarnęłam metodą prób i błędów, ale niektóre kratki się przyciemniają. Nie wygląda to dobrze. Mam czas do piątku. Uporać się z tym muszę. Nie myślcie, że mnie wszystko spada z nieba, wielu rzeczy nauczyć się trzeba, a nie wszystko jest takie proste. Ile osób przy tej okazji jest "molestowanych", to wolę nie mówić. Ja zawsze taka byłam, ale jakoś nikt się nie uskarżał. Widocznie taka moja uroda, a swoje i tak muszę osiągnąć.
Trochę mnie dziwią reakcje niektórych znajomych pań, kiedy im przyjdzie coś zrobić w komputerze.
- Ja nie umiem! To nie dla mnie!
Co nie dla mnie?! Trzeba się nauczyć i koniec. Mamy dobę komputerów, żyjemy w takim czasie i musimy się z tym uporać. To tak, jakby ktoś odmówił nauki czytania, gdyż nie chce mu się zapoznać z literami. Oczywiście, były czasy, kiedy umiejętność czytania i pisania była dana tylko wybrańcom, ale obecnie nie możemy sobie nawet wyobrazić, aby ktoś nie umiał pisać czy czytać. Przymuszamy dzieci do nauki mimo, że nie wszystkie pałają chęcią. Babcie i dziadkowie też muszą się przyłożyć, aby nie wlec się w ogonie. Umysł musi pokonywać przeszkody, aby nie obumierał zbyt szybko. Zadania mają być na miarę, stanowić barierę do pokonania. Kiedy rozwiązuję krzyżówkę, a ta jest zbyt prosta i łatwa, wydaje mi się, że marnuję czas. Mam satysfakcję, gdy przebrnę przez taką najeżoną pułapkami... My staruszkowie nie damy się zepchnąć w kozi róg, prawda?
Zaraz będziemy się przygotowywać z Luisem do wyjścia na dwór. Spacerek dobrze nam zrobi.
30 stycznia 2014
Co ja mam zrobić, aby pomóc mojemu staruszkowi Luiskowi? Chyba pomyślę o jakichś bucikach dla niego, tylko jak te buciki mają wyglądać i kto je zdoła założyć na cztery łapki? Wychodzimy w ten wichrowy, mroźny zakręt zimowy trzy razy dziennie. Tak by chciał pochodzić, wywąchać wszystko, a łapki marzną. Podnosi przednie na zmiany w górę, aby odtajały, podskakuje ale prze do przodu. Ścieżki posypują piaskiem z solą, wszystko to przykleja się do nóżek i psina cierpi. Nasza dozorczyni wysłyszała w telewizji, że aby chronić poduszeczki, dobrze jest przed wyjściem smarować oliwą, wtedy wytwarza się warstwa ochronna. Może się przyda taka porada. Ja zawsze wycieram mu nóżki po powrocie do domu, ale widzę, że znosi to z trudem. Chyba nie lubi. Teraz śpi, utrudzony i zmachany spacerem pod wiatr. Ciekawa jestem ile życia mu zostało.
Tak naprawdę matka natura to największa morderczyni. Najpierw daje życie, a później bezlitośnie je odbiera. Proces starzenia jest chyba najtrudniejszym pod względem fizycznym okresem do zniesienia. Widzę jak to Luisiątko wstaje, nóżki sztywne, stąpa jak na szczudełkach, póki się nie rozchodzą. Płuca pracują już nie tak, serduszko podobno też bardzo szwankuje. Tak chce być lubiany, łasi się i domaga czułości. Patrzy tym niewidzącym okiem pokrytym bielmem i jak mu nie współczuć. Wszystko zmierza do końca, to staje się coraz bardziej widoczne. Jedynym pocieszeniem jest tylko to, że te ostanie miesiące życia spędza w godnych warunkach. Może to mu wynagrodzi krzywdy, jakich doznał od okrutników w ludzkim ciele.
31 stycznia 2014
Styczeń się kończy. Teraz jakoś przebrnąć przez luty i już będziemy w nastrojach wiosennych. Dzisiaj było już zdecydowanie cieplej, chociaż wiatr dawał się we znaki. Musiałam pospacerować po moim pięknym mieście, nie tylko z Luisem. Nie narzekam, byle zdrowie dopisywało.
Załatwiam tyle spraw i kontaktów, że boję się, że mnie to przygnie do ziemi. Efekty jednak są. Okazuje się, że na stronie Miłkowic gościmy wielce utytułowane osoby. Zastanawiam się jak one tam trafiły? Co prawda podobno są związane więzami rodzinnymi z ludźmi, którzy obecnie mnie wspomagają. To miło, że są chętni do odwiedzania moich stron.
Tak naprawdę, to przypadek sprawił, że założyłam swoje strony WWW. Gdyby mnie nie wygryźli z pewnego portalu, to chyba bym nie miała takiej potrzeby. Przypadki mnie zastanawiają! Gdybym nie poznała kogoś, kto… to nie zdobyłabym materiałów, nie poznałabym pana X, który zna pana Y, mogącego mi pomóc… I tak wkoło, ja pomogę, mnie pomogą czy polecą, i zgromadzone zasoby się powiększają.
Teraz znowu czekam w napięciu. Co zdoła ustalić Pan Profesor? Niechby już ten dwór w Miłkowicach się zmaterializował, chociażby na zdjęciu.
|