wtorek, 1 października 2013
Zaczyna panoszyć się październik, mój miesiąc urodzinowy. Ma związek z paździerzami, międleniem lnu. Dawniej w październiku pracowano przy obróbce lnu i konopi. Co do konopi mam wątpliwości, gdyż nie pamiętam aby je u nas hodowano. Kto dzisiaj wie co to była za praca. Ja jeszcze wiem, gdyż na własne oczy widziałam. Bywa, że podaje się niekiedy informację - przyłóż lnianą szmatkę - jest z tym kłopot, gdyż nie wiadomo skąd ją wziąć. Czasy się jednak zmieniają. Praca przy obróbce lnu to już egzotyka.
Wstałam dzisiaj wczesnym rankiem, gdyż tak zadecydował mój organizm, który wczoraj został nasycony energią podczas rozmowy w internecie. Bardzo mnie to ubawiło, gdyż wszystkie bóle i dolegliwości zniknęły jak ręką odjął! Może jestem jakimś wampirem energetycznym? Idę dzisiaj do lekarza, ale tylko po lekarstwa. Kamień zniknął, wyzbyłam się bólów zamostkowych, okaz zdrowia jednym słowem. Podciągnęłam rolety i wpatrywałam się w brzask omiatający niebo. Słońce dźwigało się zza horyzontu rozświetlając bledziuchne niebiosa na wschodzie, ale na zachodzie figlarnie pomykały bure chmurki za nic mając światłość słoneczną. Rozgorączkowana kula czerwienią jednak zadawała szyku, pięła się coraz wyżej i nagle okna bloku naprzeciwko rozgorzały blaskiem. Za chwilę wszystko zniknęło, a ja zabrałam się za sprawowanie urzędowania na swoich czterdziestu kilku metrach kwadratowych. Zaraz wychodzę w ten blask słoneczny, taki jednak słabiutki, że nawet nie jest w stanie unieść powyżej 10 stopni słupka termometru. Są sprawy, którym trzeba się podporządkować, nawet słońce bywa w określonych porach roku bezsilne, więc co tu mówić o mnie.
środa, 2 października 2013
Staruszki pracują jak żółwie, wloką powoli codzienność. Ja przygotowuję się na przyjazd gości już od kilku dni, sprzątam, układam i staram się dostosować dom do większej ilości osób. Dzisiaj zrobiłam zakupy, wywietrzyłam pościel i ubrałam. Ułożona w stosik oczekuje na użytkowanie. Piorę wszystko od ręki, gdyż nie lubię jak zalega w łazience. Zimno tak, że nie wiem kiedy wyschnie, a na dodatek przestali grzać. Jutro zadzwonię do spółdzielni, gdyż przeginają. Wieczorem otulam się kocykiem, a to ma swoje konsekwencje. Zasypiam i tylko kątem oka wczoraj widziałam co Sekielski miała do powiedzenia.
Zaraz zabiorę się za porządkowanie, ściślej mówiąc likwidację mojej ściany zieleni, gdyż zima za pasem. W Moskwie spadł śnieg, Rumunia sparaliżowana opadami, tylko czekać jak do nas zawita. Nie będę stała w mrozie na balkonie. Posadziłam szczepki pelargonii i przeniosłam do mieszkania, ale reszta pójdzie do kasacji.
Nastawiam się znowu na oglądanie nieba, gdyż szykuje się niespodzianka. Może da się to dostrzec przez okno?
- Drakonidy pochodzą z gwiazdozbioru Smoka. Są to drobne odłamki pozostałe po jednej z komet. - Warto obserwować cierpliwie niebo, a gdy zobaczymy rozbłyski na pewno będą Drakonidy. Drakonidy powracają do nas każdego roku, dlatego możemy dokładnie przewidzieć kiedy na niebie pojawią się rozbłyski. Meteoryty pojawiają się, gdy Ziemia przecina drogę jednej z komet, to one pozostają pylistą ścieżkę. -
Rada bym była, gdyby po mnie została jakaś pylista ścieżka. Tylko jak sobie na to zasłużyć?!
piątek, 4 października 2013
Jestem lekko sfrustrowana. Przyczyną jest moja przeglądarka Google Chrome, która przy ostatniej aktualizacji dopiekła mi srodze. Ma jakąś usterkę, co wyraźnie pokazuje przy wejściu na stronę internetową. Można tam tylko zamieścić wpis w postaci HTML. No niechby już, ale są przecież sprawy z którymi nie mogę sobie w takiej formie poradzić. Nawet informatykom nie chce się takich spraw załatwiać za każdym razem budując nowy kod, a co dopiero mnie. Taka mądra to nie jestem. Wczoraj zamiast poczytać przed snem, to ściągałam inne przeglądarki, gdzie wszystko funkcjonuje normalnie, stosowałam też różne chwyty i wybiegi proponowane w internecie, które na niewiele się zdały.
Może ktoś jednak zna sposób jak to usunąć, chętnie skorzystam z dobrej rady.
Człowiek przywiązuje się do ludzi lub rzeczy, tak jak ja do Chrome i za nic nie chce zamiany. Nie odejdę od tej przeglądarki nawet teraz, gdy nastręcza mi tyle kłopotów. Inne przeglądarki przecież znam, już je kiedyś miałam, ale to nie jest już to! Ona jest jak mąż, który ma wady i wahania nastrojów, a przecież żadna kochająca żona, i ta mniej kochająca także, nie zostawi go z tak błahego powodu i nie pójdzie w siną dal, gdyż boi się samotności, przyzwyczaiła się do niego, i także dlatego, że musi gdzieś lokować wulkan uczuć kipiący w niej dniem i nocą. Ze mną jest dokładnie to samo. Mam w zapasie dwie przeglądarki upchnięte w „Nieużywanych skrótach pulpitu” i otwieram je tylko okazjonalnie aby wkleić coś na stronę - He, he z czym to się kojarzy? To tak jak skok w bok! – ale na co dzień używam tylko Google Chrome mając nadzieję, że przy następnej aktualizacji usuną błąd.
W Chrome moja strona wygląda inaczej, a w innych to koszmar, reklamy rozbijają całą grafikę strony. Czy w przeglądarkach odwiedzająch moją stronę czytelników też to tak wygląda?
poniedziałek, 7 października 2013
Mam już od soboty gości. Nie mam kiedy pisać, gdyż rankiem - pukanie w klawiaturę może kogoś obudzić, w dzień – nie mam kiedy, albo nie mam dostępu do komputera, gdyż „ babciu, już!” nie pozwala mi się skupić na tym, co chcę napisać, wieczorem – a to ktoś wpadnie, a to ja jestem tak zmęczona, że nie mam siły. Od niedzieli zabiorę się do pracy, uzupełnię co należy i skomunikuję się z tymi, na których mnie zależy.
Mimo przeszkód zapraszam na moje strony, gdyż przecież można sięgnąć po materiały archiwalne, sama niekiedy czytam je jako coś nowego, a nawet się wzruszam. Proszę się nie martwić, żyję! We wtorek wybieram się na film o Wałęsie, ciekawa jestem jak został przedstawiony ten etap historii i życie prywatne człowieka, który jest tak skrajnie obecnie odbierany.
piątek, 11 października 2013
Dopadłam do komputera i w skrócie donoszę:
- Po wypiciu mocnej herbaty poszłam jak burza w grę w scrabble, wynik imponujący. Problem jednak w tym, że nockę miałam czuwającą. Nie warto więc stosować takich pobudzaczy, co mi zależy czy przegram czy wygram, grunt że gram.
- Byłam na filmie „Wałęsa człowiek z nadziei”. Z całej trylogii ten jest najbardziej ludzki i wzruszający. Polubiłam głównego bohatera. Więckiewicz gra świetnie.
- Czytam z moim wnukiem książkę o misiu Wojtku żołnierzu. On i ja jesteśmy zafascynowani, dla mnie to odświeżenie wieści o niedźwiedziu, dla niego nowa fascynacja.
- Obchody urodzin już rozpoczęłam aby grono gości było większe, w sobotę wyjeżdżają. Tort był wspaniały. To dzieło mojej córki.
- Obejrzałam zdjęcia z obchodów 50-lecia pierwszej szkoły w której zaczęłam pracę. Co prawda rozpoczęłam w starej, ale za mojej bytności była budowana nowa. Moje koleżanki, te które rozpoznałam, trzymają się nieźle, ja chyba muszę zadbać o siebie. Kremy za 3,50 jakoś mi nie służą. Może i lepiej, że nie pojechałam. To dziwne, że tylko trzy, czy cztery osoby są dla mnie do rozpoznania, reszta jakoś mi się nie kojarzy. Muszę o wszystko wypytać moje znajomej.
Wszystko jest ok – goście, pogoda, codzienność. Babcia się cieszy, wnuk to moja tarcza obronna. To jest wspaniałe. O babci złego słowa nie można powiedzieć, anioł nie babcia! He, He.
niedziela, 13 października 2013
Matka jest jak rzeka, cicha i szeroka, która rozmawia nieustannie z falami, jej dziećmi, przez nią zrodzonymi, doglądanymi nieustannie, czule gładzonymi nawet wtedy gdy wirem mącą jej spokój, mająca dla nich zawsze czas. Matka jest jak rzeka…
No i znowu bezmierna cisza wypełnia dom, na szczęście dojechali cali i zdrowi do celu swej wędrówki. Kiedy już moje napięcie nie dawało mi nawet czytać „Latającej góry”, którą muszę wchłonąć do środy, gdyż jakoś przez ten czas nie miałam dla niej czasu, zadzwoniłam w momencie, kiedy moi bliscy weszli akurat do domu i nie zdążyli nawet podnieść słuchawki telefonu! Normalka, ja czuję nawet na odległość . Matka rozmawia ze swoimi falami - dziećmi telepatycznymi kanałami. „Wszystko dobrze babciu, wszystko dobrze…” Na szczęście.
Kiedy wracałam z dworca wieczorem z moja ukochaną córką, po odwiezieniu rodziny na dworzec, naszą drogę przebiegł szczur!!! Czegoś takiego jeszcze nie widziałam, i to jaki dorodny! To zły znak, zwierzęta pojawiające się w moim życiu nagle i nieoczekiwanie w miejscu, gdzie ich być nie powinno, są dla mnie zwiastunami nieszczęść. Miejmy nadzieję, że ten pojawił się na otwartej przestrzeni, może więc mnie i mojej rodziny to nie dotyczy.
Przesądna jestem? Może i jestem, ale jest tak jak jest.
poniedziałek, 14 października 2013
Dzisiaj Dzień Edukacji Narodowej.
Ustawa z dnia 27 kwietnia 1972 r. zwana Kartą praw i obowiązków nauczyciela, wprowadziła Dzień Nauczyciela... W 1982 r. Kartę praw i obowiązków nauczyciela zastępuje Karta Nauczyciela zmieniając nazwę święta na Dzień Edukacji Narodowej oraz wprowadzając zapis o treści – Dzień ten uznaje się za święto wszystkich pracowników oświaty.Upamiętnia rocznicę powstania Komisji Edukacji Narodowej (KEN), która została utworzona z inicjatywy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i zrealizowana przez Sejm Rozbiorowy w dniu 14 października 1773 r.
Nie pracuję już w zawodzie 22 lata. To szmat czasu. Moi uczniowie to już dorośli ludzie, przypominają mi niekiedy o tym, że ich uczyłam, do dnia dzisiejszego starają się mnie wspomagać, chociażby przy prowadzeniu strony o Miłkowicach. Ja też z rozrzewnieniem niekiedy wpatruję się w buzie na zdjęciach, kiedy to oglądam fotografie z dawnych lat. Nie zawsze jestem w stanie rozpoznać ich teraz chociażby na przesłanych zdjęciach, ale niekiedy wyraz oczu, uśmiech przywołuje w mojej pamięci ich jako uczniów.
Szkoły, w których pracowałam, mimo że prawie nikogo tam nie ma znajomego - pracuje już nowe pokolenie, niekiedy moi uczniowie - jednak o mnie pamiętają. Dostałam piękne życzenia i nawet zaproszenia na uroczystość związaną z Dniem Nauczyciela. Jasne, że nie skorzystam, no bo jak pokonać odległość dla mnie już zabójczą, ale to, że takie kartki dostaję, jest dla mnie bardzo miłe. Wiem, że czytelnikami mojego Dniewnika są także koleżanki i koledzy nauczyciele dlatego zamieszczę życzenia z tej okazji dla Was i wszystkich Nauczycieli.
Wszystkim Nauczycielom z okazji święta życzę wielu sukcesów zawodowych, satysfakcji z pracy, cierpliwości, wytrwałości oraz zadowolenia z uczniów!
wtorek, 15 października 2013
Żyję tak, jak powinna żyć staruszka, to znaczy biegam na zabiegi rehabilitacyjne. Pan na sali ćwiczeń zastanawiał się, jaka część mojego kręgosłupa powinna być poddana huśtaniu, gdyż całość nie podlega działaniu według skierowania. Stwierdził, że ponieważ naświetlają mi ręce na różne sposoby należy ćwiczyć górną część. Cierpliwie tłumaczył mi, że wszystko jest ze sobą powiązanie, a że akurat nakładałam skarpety, a zginać się nie mogłam, mieliśmy niezły ubaw z tymi powiązaniami, które niewątpliwie łączą części w całość. Musiałam dokonać tego wyczynu siedząc. Oj, gdzie te czasy, kiedy wszystko robiłam w locie… Trudno, było minęło.
Raniutko, skoro świt pobiegłam na pobranie krwi, co dla mnie jest zawsze wielkim wezwaniem. Pani wyciągająca ze mnie ten życionośny płyn stwierdziła, że jestem cała rozpalona i zdiagnozowała podwyższoną temperaturę. Nie była to prawda, we mnie wszystko wrzało z emocji czy uda mi się przetrzymać. Kilka razy mi powtarzała, gdy już było po wszystkim – proszę dobrze dociskać! Tak jakbym sama nie wiedziała co mam robić. Mam doświadczenie wieloletnie, z omdleniami też. Już mam to za sobą. Teraz rozwieszę pranie na balkonie, na suszarce, żadnego powiewania ponad poziomem balkonu. Wolę aby dłużej schło, niż mam udostępniać przegląd bielizny pościelowej. Nie cierpię tego i nigdy nie stosuję. Do końca tego tygodnia muszę się obrobić z praniem, prasowaniem i sprzątaniem, a później już wszystko pójdzie utartym torem. Zaraz znowu wyruszam do przychodni na rehabilitację. Muszę stwierdzić, że szyja zupełnie dobrze mi się teraz obraca po tym huśtaniu. Co to będzie na koniec, trudno sobie wyobrazić, chyba będę się ciągle kręcić aby tylko się ruszać nie czując bólu. I jak tu się nie cieszyć z życia.
środa, 16 października 2013
Nie jest dobrze. Odebrałam wyniki w laboratorium i muszę iść do lekarza. Coś z tym trzeba zrobić. Nie mam zamiaru martwić się na zapas. Sama „wsłowię” w siebie zdrowie. Bardzo mi się ten wyraz podoba, zabłysnął nim Christoph Ransmayr w „Latającej górze”. Dzisiaj na ten temat dyskutowaliśmy w klubie bibliotecznym.
Przytoczę cytat, który przy okazji znalazłam:
Tajemnica pisarstwa polega na wiecznej, m i m o w o l n e j muzyce w duszy. Jeśli jej nie ma, człowiek może tylko „zrobić z siebie pisarza”. Ale pisarzem nie jest... Wasilij Rozanow
Autor „Latającej góry” jest pisarzem, zaświadczam o tym osobiście.
czwartek, 17 października 2013
Idąc do przychodni przechodzę obok bloku który kole oczy opuszczonym mieszkaniem na parterze. Balkon jest zarośnięty skarlałymi pelargoniami zagłuszonymi przez wybijające się w górę chwaściska. Okna zasłonięte firankami o odcieniu stalowo-szarym, nigdy nie są otwierane. Ogródeczek przed blokiem niechybnie należący do właścicielki mieszkania, tutaj jest taki zwyczaj, zarośnięty do granic możliwości. Więcej niż pewne, że nikt tam nie zamieszkuje albo może już dogorywa. Ludzki los, którego nie odgadniesz i nie obronisz się przed nim.
Samotność jest wpisana w nasze życie, bywa dozowana, niekiedy osłodzona jakimś substytutem powodzenia, ale nie sposób jej uniknąć. Są sprawy, które można przeżyć tylko w samotności. Tak naprawdę na każdym etapie życia bywamy samotni. Na naszej drodze pojawiają się ludzie podążający w tym samym kierunku co my, niekiedy nawet trzymamy się z nami za ręce, łączymy serca, ale tak naprawdę to człowiek jest sam, od narodzin do śmierci, odpowiedzialny za swoje życie, z którego przyjdzie mu się rozliczyć. Najbardziej mnie ciekawi, a niekiedy nawet przeraża, to rozliczenie. Bóg istnieje, co do tego nie mam już wątpliwości, w moim życiu dał o sobie znać wielokrotnie, te nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, życzliwi mi ludzie, lepsi niż ja sama, łuty szczęścia są tego dowodem. Będę musiała kiedyś zdać relację, a raczej rozliczenie, z tego co ja sama zrobiłam dla innych. Jak to wypadnie? Przecież nie podgryzam, nie dokuczam, nie oczerniam, ale może to za mało?! Trzymają mnie na tym świecie może dlatego, abym zrobiła jeszcze coś dobrego, tylko co? Poczekam, może intuicja mi podpowie, albo jakiś napotkany na mojej drodze człowiek, który wskaże drogę…
piątek, 18 października 2013
Cierpię chyba ba dwubiegunowość termiczną, czy jak to tam nazwać. Przeniosłam się już na zimowe leże do dużego pokoju zostawiając moją sypialnię sam na sam z sobą, niech wie co to porzucenie i samotność. Nie będę jej ogrzewała ciepłem kaloryferów i własnym oddechem noc w noc. Nie stać mnie na taki luksus. Teraz całą moc swojego uczucia przeniosłam na duży pokój. Zmusiłam ciepłą, wyciągniętą ze skrzyni tapczanu, wywietrzoną i wytrzepaną puchową kołdrę do tego, aby mnie otulała i dogrzewała. Muszę przyznać, że pierwsze dwie noce zupełnie dobrze się spisała, ale wczoraj i dzisiaj znowu się zaczęło, dokuczało mi zimno. Włożyłam bawełniane skarpetki, odwołałam się do poczucia obowiązku ciepłego koca, który usadowił się na krańcach kołdry i wspomagał nas w utrzymaniu temperatury wywołującej przyjemne ciepło pozwalające zasnąć.
Był też drugi powód mojego gwałtownego oziębienia organizmu, to stan podwyższonej nerwowości wywołanej lekturą książki „Chustka” J. i P. Sałtygów. Młoda kobieta, kochana i kochająca, matka małego chłopczyka zmaga się z chorobą nowotworową. Książka napisana bardzo ciekawie, ładnie tylko tematyka mnie przeraża. Nie mogłam oderwać się od lektury do 2 w nocy i dzisiaj całą siłą woli staram się nie dobierać do niej, gdyż przecież muszę sprostać codziennym obowiązkom. Los bywa okrutny, daje jej kochającego partnera, wspaniałego synka, matkę, rodzinę i przyjaciół internetowych i dzień po dniu zabiera zdrowie niszczone rakiem z przerzutami.
W sprawie tej choroby nie mam żadnego doświadczenia i obym nigdy nie miała, naszą rodzinę na szczęście omija, ale darzy nas chorobami krążenia, które też dobre nie są. Ten i ów ze znajomych umierał na raka, ale to nie ja zaglądałam chorobie prosto w oczy. W swojej naiwności myślałam, że taki człowiek to już jest wyłączony z życia, ale ona zupełnie dobrze funkcjonuje, oczywiście na ile pozwalają jej operacje i chemioterapie. Przejęłam się bardzo, bardzo jej życiem i umieraniem na raty. Jej synek dorośleje i dojrzewa w oczach wiedząc, że dni matki są policzone.
Może na zakończenie jeszcze cytat, który główna bohaterka sama przytacza:
„Prawdziwa miłość nie jest oparta na przywiązaniu, ponieważ wtedy byłaby ona egoistyczna – związana z naszymi oczekiwaniami. Natomiast prawdziwa miłość bardziej zasadza się na dostrzeganiu piękna w tym, co widzimy, oraz rozumieniu i pragnieniu dobra drugiej osoby.”
Pięknie to powiedziane, tylko konia z rzędem temu, kto w pełni rozumie pragnienia drugiej osoby, w tym przypadku chorej kobiety, jak ona najczęściej sama w tym wszystkim nie może się odnaleźć. Nie będę się nad tym rozwodzić co lepsze, gdyż nie mam sumienia. Nerwy nie pozwolą mi się chyba dzisiaj rozgrzać nawet pod kocem termicznym i kaloryferami włączonymi na maxa.
19 października 2013
Między mną a światem mgła! Obudziłam się rankiem dospana i dogrzana, zabrałam się za lekturę, zmierzam już ku końcowi, ale w przytomności umysłu odłożyłam książkę i poszłam szykować sobie śniadanie. Tragedie innych ludzi nie przeszkadzają nam w czerpaniu radości z tego, że my jakoś się telepiemy, jemy, gadamy i cieszymy się życiem, no może trochę mniej wybuchowo, ale jednak.
Ostatnio celebruję śniadania. Przygotowuję sobie pyszne kanapeczki, z pomidorem, listkiem bazylii, ciapeczką keczupu czy majonezu. Nie wiem na ile starczy mi samozaparcia, ale teraz jestem w oku cyklonu.
Dzisiaj zajadałam się pasztetem, który wczoraj upiekłam. Zostały mi całe połacie mięsa oraz włoszczyzna z rosołu, którym uraczyłam wnuka, a rosół to zupka dosyć kosztowna, gdy chce się jej nadać odpowiedni smak. Dokupiłam mięsa na gulasz, wątróbki drobiowe i wyszedł tak smaczny pasztet, że od wczoraj opycham się nim bez umiarkowania. Wiem, niezdrowy, ale do licha z czym mam się liczyć, gdy już zmierzam do końca?! Zdrowy czy nie, ale mnie smakuje.
Upiekłam też wczoraj biszkopt, który dzisiaj domaję na jutrzejszą celebrę, posprzątałam mieszkanie, gdyż mam zamiar w dniu dzisiejszym udać się po raz ostatni w tym roku na grzyby. Lubię to! Kiedy zerknęłam rankiem na termometr, skóra ścierpła mi na grzbiecie, - 2 stopnie! Czyż będę zbierała mrożone grzyby? Czy one w ogóle przebiją się przez mech i wrzosy? Czy przy tak niskiej temperaturze rosną grzyby? Pójdę, żeby nie wiem co! No chyba, że osoba towarzysząca zrezygnuje, sama nie pójdę.
On ci mój będzie, mój!
Za oknem liście drzewa morelowego, trzymające się dotąd krzepko, jakoś dziwnie obwisły pod naporem szronu, na balkonie zjawiła się sikorka i coś zawzięcie dziobała. Ciekawa jestem co znalazła? Słońce wybija się na nieboskłon, czas na mnie, muszę się przygotować do wymarszu. Nie będę się martwić ani tym, że nie przysłali mi zdjęć, na które tak liczyłam, ani na to, że zadufany w sobie narcyz nie przysłał mi tego o co prosiłam, nie będę się niczym martwić. Idę na grzyby.
Wielki sukces! Jeszcze tak obfitych zbiorów w tym roku nie było!!! Kto by się spodziewał. Zabieram się za obieranie.
niedziela, 20 października 2013
Miła Jubilatko – o sobie mówię – żyj całym sercem i duszą, gdyż nie wiesz ile dni masz przed sobą – tak mi od rana życzą życzliwi, a najpiękniej przemówił Wnuk – „Babciuniu kochana…”, och!
Cieszę się więc polnym kwieciem (dzisiaj je nadesłano), marcinkami mającymi już stół abym dłużej mogła je oglądać i wierszem, który sama sobie wybrałam, gdyż według mnie wart jest uwagi (podkreślone w tekście fragmenty powodują u mnie wstrzymanie oddechu).. Hamuj się tylko 72-latko z ciastem, udało się bardzo i bacz aby zostało coś na popołudnie, gdy goście zawitają w progi domu.
Józef Czechowicz "Poemat o mieście Lublinie"
Na wieży furgotał blaszany kogucik
na drugiej ? zegar nucił.
Mur fal i chmur popękał
w złote okienka:
gwiazdy, lampy.
Lublin nad łąką przysiadł.
Sam był ?
i cisza.
Dokoła
pagórków koła,
dymiąca czarnoziemu połać.
Mgły nad sadami czarnemi.
Znad łąki mgły.
Zamknęły się oczy ziemi
powiekami z mgły.
Dziękuję za życzenia, ludziom bliskim i dalekim, którzy pamiętają.
poniedziałek, 21 października 2013
Dzień w biegu, krótkie i długie dystanse, a na dodatek pogoda nieprzewidywalnie rozpalona. Ubrałam się według mnie lekko, ale i tak zmęczenie obezwładniało. Najpierw pobiegłam na pocztę, musiałam powysyłać pieniądze opiekunom grobów rodzinnych – ich dobra wola to jedno, ale wydatki z tym związane, to druga strona medalu - później na bazar po składniki obiadu. Taszczyłam także książki do biblioteki, aby uniknąć obciążeń pieniężnych, ale zastałam drzwi zamknięte i kartkę z przeprosinami za utrudnienia. Przyjęłam przeprosiny, tylko obciążenie książkami mnie lekko przygięło do ziemi. Trudno. Jutro wznowię bieg. Na dodatek cały czas odczuwałam senność, tak że w czasie zabiegów rehabilitacyjnych, które odbyłam po ugotowaniu zupy i przebiegnięciu średniego dystansu do przychodni, gdyż po powrocie bym nie zdążyła, wtedy pozwoliłam sobie na maleńkie drzemki, gdy przebywałam za kotarą oddzielająca mnie od świata ludzi w białych fartuchach.W końcu po wczorajszej uroczystości mam do tego prawo, no i to, że już wkraczam w 73 krok życia predysponuje mnie do „przysypek” w biały dzień i o zmroku.
Troszeczkę się zdenerwowałam, gdy wczoraj znalazłam w internecie daty dotyczące osób, które były przedmiotem moich zabiegów przez ostatnie miesiące. Zaangażowałam się w to sercem i duszą, a tu proszę, wszystko jest dostępne. U mnie też jest dostępne i to w szerszym zakresie, gdyż w międzyczasie wiele informacji do mnie dotarło!!! Ja przecież też korzystam z opracowań innych ludzi, ale uczciwie piszę kto mi to udostępnił, pytam o zgodę, ale gdy nie moja praca, to i nie moja zasługa. Ach, co tam, najważniejsze, że historia odkrywa swoje tajemnice.
Jak by nie było, mój wkład w upowszechnienie danych historycznych dotyczących mojej rodzinnej miejscowości jest niewątpliwy, co zauważam trochę może nieskromnie, ale jak sama się nie docenię, to co mówić o innych. Teraz za oknem już jest noc ciemna, niebo wygasiło wszystkie dostępne punkty świetlne, ale dla mnie i tak jest jasno, patrzę na swoje słoneczko, które odrabia lekcje. Skype mi to udostępnia i na dodatek nikt nam nie przeszkadza, radzę sobie z obsługą tego komunikatora, chociaż niekiedy uczeni wysokiej klasy mają z tym problem. No cóż, nie święci garnki lepią, tylko ci co je lepią.:)
wtorek, 22 października 2013
Gawędziliśmy sobie wczoraj z moim wnukiem na wdzięczne tematy dotyczące budowy dżdżownicy i pająka, gdyż to akurat ma na tapecie. Opowiadał mi barwnie i przejmująco o tym jak wygląda serce pająka, jak deszcz zalewa noreczki dżdżownicy i dlatego wychodzą po deszczu lub rosie na powierzchnię, o regeneracji tego skąposzczeta i muszę przyznać, pozazdrościłam rosówce z tej prostej przyczyny, że można odciąć jej kawałek tylnej części bez szkody dla funkcjonowanie całości. Mnie by też się taka zdolność przydała!
Znane mi układy, jakie posiada mój organizm, są u mnie w jakiś mniejszym lub większym stopiu naruszone. Wystarczyło by pozbyć się tej części, która nie jest w pełni sprawna i byłby święty spokój, a tak muszę zawracać głowę mojej miłej pani doktor, napełniać kasę producentom leków, rehabilitować się i być szczęśliwa, że jest jak jest, gdyż inni w moim wieku mają jeszcze gorzej. Starość jest piękna, jest olśniewająca, jest usiana różami. Ach, jak ja się cieszę, że jestem staruszką.
Idę dzisiaj z moimi wynikami do lekarza i chcę to jakoś zgrać z huśtaniem się na wyciągach i naświetlaniach aby dwa razy nie chodzić, może się uda.
środa, 23 października 2013
Przeczytałam wywiad z Agnieszką Kalugą w Wysokich Obcasach. Po utracie dziecka pracuje w hospicjum. Podziwiam tych ludzi, ja nie byłabym w stanie udźwignąć takiego wyzwania. Ze mną jest coś nie tak, ludzie, na których śmierć patrzę - jak do tej pory zawsze z oddalenia, sprawiają, że przeżywam ją jednak z nimi, zawsze wiem że to nastąpi, oni mnie jakoś przenikają. Tak naprawdę nie byłam jeszcze przy kimś w momencie umierania. Tak się jakoś działo, a przecież odchodzili moi bliscy, umierali jednak nie w mojej obecności. Tak chyba wybrali. Myślę, że oni wiedzieli, że dla mnie byłoby to nie do przeżycia, chcieli mi tego oszczędzić. Woleli odchodzić w samotności. Ja też nie chcę aby w tej chwili, która przecież kiedyś nadejdzie, był ktoś z bliskich przy mnie – moje życie, moje umieranie.
czwartek, 24 października 2013
Rehabilitacja wychodzi mi już bokiem. Nudzę się jak mops. Siedzę i patrzę w sufit, a ja tego nie lubię, muszę być czymś zajęta, co pozwoli mi zabić monotonię. Jeżeli sprzątam, słucham muzyki bardzo rytmicznej, mam taki ukraiński zespół bardzo przydatny w takich okolicznościach, w czasie prasowania oglądam telewizję, a tam liczę rysy na suficie. Jutro już koniec, mam się lepiej, ale okupione jest to moim poświęcaniem się.
Wracam radosna do domu, a tutaj przed przejściem stoi roztrzęsiona i bezradna kobieta. Podchodzę i pytam czy mogę jakoś pomóc.
- Jak pani to nie sprawi kłopotu, to proszę przeprowadzić mnie na drugą stronę ulicy. – mówi.
- Nie ma sprawy, idźmy. – odpowiadam.
W trakcie przeprawy owa pani stara się mi jakoś wyjaśnić zaistniałą sytuację.
- Byłam potrącona na pasach przez samochód i od tej pory nie jestem w stanie sama przejść na drugą stronę jezdni.
Kiwam głową ze zrozumieniem, tak mi się w każdym razie wydaje. Proponuję, że mam trochę czasu i chętnie pomogę w dalszej drodze. Okazało się, że nie jest to potrzebne, gdyż tylko ulica stwarza problemy.
Zrobiło mi się wstyd samej przed sobą. Jak porównać moje problemy z traumą jaką przeżyła ta kobieta. Nie narzekać, nie biadolić, nie kwękać, nie użalać się – rozumiesz staruszko.:)
piątek, 25 października 2013
Brzozy są w moich myślach, ale tyle mi namieszała w głowie pewna brzoza, że przestałam je lubić. Dzisiaj jak na złość przyśniła mi się brzoza, poćwiartowana na płaskie kawałki ukryte w jakimś schowanku. Bliska mi osoba, tylko nie wiem kto to był, wskazała mi to miejsce. Przytaszczyłam siwo-białe, z odpadającymi szarymi wstążkami skóry krążki i po lekkim puknięciu w powierzchnię wysypały się zwinięte w rulony pieniądze. Oniemiałam, sypały się z każdego krążka. Na dodatek realni ludzie, ale też we śnie, też przybiegli z banknotami które wachlarzowato rozłożone, składali na stole.
Obudziłam się przerażona, boję się pieniędzy, nie lubię ich, chociaż pożądam. Sprawdziłam w senniku, to nic dobrego taki sen, chociaż można go różnie interpretować. Wybrałam opcję najbardziej mi przychylną:
- Znaleźć pieniądze - duże szczęście w grze, radość.
- Dostać pieniądze - nadejdzie nowa wiadomość lub ciekawa propozycja. Nie opowiadaj o niej zazdrosnym osobom.
Mam nadzieję, że nikt z moich czytelników nie życzy mi źle i dlatego piszę o tym wszystkim otwarcie.
Najbardziej to chciałabym znaleźć te trzy akty zgonu, których szukam z taką wytrwałością, ale jakoś szczęście do mnie się nie uśmiecha, mimo, że przewalam setki stron internetowych i szperam w archiwalnych wydaniach gazet. Oślepnę od tego wszystkiego.
sobota, 26 października 2013
Your html code will appear here Dzisiaj przez kilka godzin dotleniałam się w pięknym sosnowym i mieszanym lesie. Grzyby jeszcze są, ale to już nie ta klasa, jak we wrześniu, „kapcie” przeważają. Ciepło było nieprzyzwoicie, a ja założyłam buty trekkingowe, takie powyżej kostki. One takie lekkie nie są. Kiedy wróciłam do domu, rozebrałam się tylko z leśnego odzienia i padłam na tapczan. Dopiero po zdrowej dawce snu nadawałam się do użytku, zjadłam obiad, obrałam grzyby, obgotowałam i umieściłam w lodówce. Suszenie się nie ziściło, gdyż pożyczyłam suszarkę zaufanej osobie, która zapomniała ją oddać. No niech tam, może wykorzystam zapasy mrożonek w czasie przyszłym.
Przyczyną mojej niemocy było także to, że wczoraj ryłam jak kret w archiwalnych wydaniach gazet do 2 w nocy, a obudziłam się tak jak zwykle. To już nie te czasy, aby nie spać całą noc i być w formie. Znalazłam co prawda trochę informacji o panu Stanisławie, który budzi coraz większą moją sympatię, niektóre jeszcze do sprawdzenia. Zrobię to dopiero po niedzieli, jak będą czynne archiwa naftowo-gazownicze. Mam nadzieję, że mają materiały pozwalające zweryfikować moje znaleziska. Jutro śpimy godzinę dłużej więc jakoś to wszystko się wyrówna.
niedziela, 27 października 2013
Godzina, którą dzisiaj zyskałam, bardzo pomogła mi w organizacji poranka. Widocznie czas, to jest to, czego mi brakuje. Nigdzie się nie spóźniłam, zrobiłam wszystko i nawet dodałam to i owo ponad program.
Zabrałam się też za nowe zadanie, z którym muszę się uporać w najbliższym czasie – to taka praca równoległa - ale nie mogę ruszyć z miejsca. Chyba muszę robić to z tydzień, a na dodatek nie wiem jak się z tym uporać. Oj, jak ja nie lubię czegoś nie umieć! Chyba najpierw muszę zastosować technikę małych kroczków, aby technicznie zapanować nad problemem, a dopiero później sfinalizować sprawę. Życie niesie ze sobą zbyt wiele problemów, a czas nie czeka.
poniedziałek, 28 października 2013
Na pewnym portalu społecznościowym zamieściłam zdjęcie nie bardzo przystające do obowiązujących standardów, stały tam w przegniłych liściach „поганки”… Ktoś się wtrącił. Niby co mu było do tego, moje zdjęcie, mój sposób postrzegania świata, a jednak, motyla twarz(to podobno przekleństwo?!), zrobił to! Wykasowałam więc zdjęcie tak dokładnie, że napytałam sobie biedy. Od wczoraj szarpałam się aby przywrócić stan pierwotny, tak jakbym nie miała co robić. W życiu tak już jest, gdy z kimś, lub czmś, ci nie po drodze, wynikają z tego same kłopoty. Dostałam własnie takie urocze zdjęcie przystające do sytuacji.
Zażenowanie, to jedyne odczucie jakie się tutaj nasuwa. Idzie sobie śliczny kiciuś drogą, a obok niego kroczy czarne ptaszysko. Biedaczyna nie wie jak postąpić, powiedzieć – odczep się - nie godzi się, przecież to stworzenie boże; zrównać krok z takim straszydłem, nie wypada, wszakże to panienka z innej bajki. Mruży więc ślepka biedactwo, drobi łapkami, a to-to idzie pół kroku za nim i na dodatek cicho kracze. Co będzie gdy zobaczą go w takim towarzystwie inne koty? Coś go jednak ciągnie do niej, coś nie pozwala uciec, nic tylko sierć drzeć z rozpaczy. Niechby już wyskoczył jakiś pies, zaszczekał i wystraszył kruczoczarne monstrum! Może lepiej udawać, że się jej nie zna? Może przy najbliżeszej okazji jednak skoczyć na najbliższe drzewo? Coś go jednak zniewala, coś zatrzymuje i idą tak niby razem... Jaki to ma sens? Nie dla kota jednak wrona, bo cóż by to była dla niego za żona?!
wtorek, 29 października 2013
Uważam, że żyć powinno się na miarę swoich możliwości, chodzi mi o poziom życia. Gdy stać cię na to aby mieszkać w rezydencji, zakładać złote kurki w łazience, czy jeść na srebrnej zastawie, to świetnie, ale jak nie, to ogranicz się do tego, co jest w zasięgu twoich możliwości. Mnie nie stać na kupowanie ubrań markowych, kupuję więc tanie. Nie będę też brała pożyczek, aby wyjeżdżać do krain dalekich i egzotycznych, a później całe miesiące odmawiała sobie wszystkiego. Można wziąć skromny ślub, chrzciny urządzić tylko dla najbliższych, komunia niech będzie przeżyciem duchowym, a nie uzewnętrznieniem zamożności rodziców, nie mówiąc już o pogrzebie. Czytam właśnie o pochówkach w Polsce i kosztach z tym związanych.
Czy dębowa trumna, drogie miejsce na cmentarzu, może pomóc w czymś umarłemu? Cała ceremonia jest dla osoby, która zmarła, dlaczego rodzina stara się o tak kosztowną oprawę? Zmarłym należy się szacunek, ale nie wystawność. Myślę, że duch zmarłego spojrzy z rozrzewnieniem na zjednoczoną rodzinę, przyjmie modlitwę, zapalony na jego grobie znicz, skromny bukiet kwiatów i w spokoju odejdzie tam, gdzie wszystkie sprawy tego świata nie mają już żadnego znaczenia. Dlaczego ludzie tak się przywiązują do wszystkiego co materialne, mając za nic to, co najważniejsze, sferę ducha. Zbliża się Święto Zmarłych. Na cmentarzach znowu będzie wystawność, zamiast umiaru. Myślę, że ludzie sami sobie nakręcają poprzeczkę, a później narzekają.
środa, 30 października 2013
Za moim oknem rośnie ogołocone już z liści drzewo. Na najwyższej gałęzi pozostał jeden listek, samotny, zżółkły, kołysze się na wietrze, kręci się wkoło, lśni w słońcu i woła:
- Zabierzcie mnie stąd, pozwólcie mi już odejść. Chcę połączyć się z moimi braćmi, którzy już są na ziemi. Dlaczego ja tutaj trwan najdłużej, wyróżnienie to czy kara?! Moje zadanie wykonałem, drzewo śpi, a ja chcę podążyć tam, gdzie są wszystkie liście.
On wie, że matka ziemia przytuli go, przygarnie i da mu miejsce ostatniego spoczynku. Tyle w niej ukryto tajemnic, kości, skorup, odpadów i historii trwania. Dla niego też się znajdzie tam miejsce.
Patrzę na samotność liścia, i czekam kiedy odejdzie do swoich braci, kiedy nastąpi ten moment.
Podobno, tak podaje Polityka(nr 39), najstarszym człowiekiem w Polsce jest Józef Kowalski. Ma 113 lat. Zmarły już jego dzieci, a on mieszka w DPS w Tursku. Dźwiga na swoich barkach zaszczyt bycia najstarszym legionistą Piłsudskiego. Z tej racji odwiedzają go delegacje, dostał nawet awans na kapitana, nie do końca jednak zdaje już sobie z tego sprawę. Interesuje go tylko przetrwanie - sen i jedzenie, to tak, jakby wrócił do czasów niemowlęcych. Jedyne przywiązanie jakie mu zostało, a miał życie ciekawe, to różaniec i godzinki, mimo że w swoim czasie podążał za władzą ludową jako komendant MO. Kościół szanuje, resztę zaś świata nazywa "gówniarzerią".
Żyje więc sobie jak ten liść oderwany już prawie od wszystkiego, a jedyne co go trzyma przy życiu to zupa mleczna i chleb z marmoladą.
Ciekawi mnie tylko, co dostaje samotny liść, żywi go jeszcze drzewo, czy już skazało na dietę głodową???
|