czerwiec 2013
sobota, 1 czerwca 2013
Być może że czytająca biedronka pozwoli sobie wydrzeć tajemnice lektur i podzieli się tym, co jej się podoba… Tekst z dedykacją dla dzisiejszego oblubieńca, idę na ślub. Żałuję, że ten ktoś nie jest moim zięciem, ale co zrobić. Dzieci się nie przymusza, i tak zrobią co chcą.
Czesław Miłosz ESSE
Przyglądałem się tej twarzy w osłupieniu. Przebiegały światła stacji metra, nie zauważałem ich. Co można zrobić, jeżeli wzrok nie ma siły absolutnej, tak, żeby wciągał przedmioty z zachłyśnięciem się szybkości, zostawiając za sobą już tylko pustkę formy idealnej, znak, niby hieroglif, który uproszczono z rysunku zwierzęcia czy ptaka? Lekko zadarty nos, wysokie czoło z gładko zaczesanymi włosami, linia podbródka - ale dlaczego wzrok nie ma siły absolutnej? - i w różowawej bieli wycięte otwory, w których ciemna błyszcząca lawa. Wchłonąć tę twarz, ale równocześnie mieć ją na tle wszystkich gałęzi wiosennych, murów, fal, w płaczu, w śmiechu, w cofnięciu jej o piętnaście lat, w posunięciu naprzód o trzydzieści lat. Mieć. To nawet nie pożądanie. Jak motyl, ryba, łodyga rośliny, tylko rzecz bardziej tajemnicza. Na to mi przyszło, że po tylu próbach nazwania świata umiem już tylko powtarzać w kółko najwyższe, jedyne wyznanie, poza które żadna moc nie może sięgnąć: ja jestem - ona jest. Krzyczcie, dmijcie w trąby, utwórzcie tysiączne pochody, skaczcie, rozdzierajcie sobie ubrania, powtarzając to jedno: jest! I po co zapisano stronice, tony, katedry stronic, jeżeli bełkocę, jakbym był pierwszym, który wyłonił się z iłu na brzegach oceanu? Na co zdały się cywilizacje Słońca, czerwony pył rozpadających się miast, zbroje i motory w pyle pustyń, jeżeli nie dodały nic do tego dźwięku: jest? Wysiadła na Raspail. Zostałem z ogromem rzeczy istniejących. Gąbka, która cierpi, bo nie może napełnić się wodą, rzeka, która cierpi, bo odbicia obłoków i drzew nie są obłokami i drzewami.
niedziela, 2 czerwca 2013
Środki przeciwbólowe robią już ze mnie ćwierć-człowieka. Jestem przymulona i słabo kontaktuję. Od jutra rozpoczynam batalię na siedziska ludzi w białych fartuchach. Dłużej tak się nie da żyć.
Można się z chorobami uporać, gdy boli tylko jedna okolica ciała, ale jak to jest skomasowany atak, to już nie jest tak łatwo, a starość boli wielopunktowo. Zobaczymy co się da zrobić.
Nie jestem odosobniona w swoich „kwękaniach”, gdyż każdy kontakt z ludźmi przynosi nowe wiadomości, a to rak, a to operacja, bóle i unieruchomienia. Starość jest piękna, o tak, wprost urzeka niespodziankami jakie sprawia zużyte i osłabione ciało. Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej! Byle nie gorzej, to już będzie dobrze. Pogoda też swoje robi, te anomalie pogodowe przysparzają kłopotów stawom. Jest jak jest, ważne że rano ma się siły wstać z łóżka i zabrać do pracy. Starość to taka namiastka życia, tak jak liczby urojone, niby są a ich nie ma, a może ja też jestem chora z urojenia, gdyż w jeden dzień jest jako-tako, a na drugi źle, a bywa, że czuję się wspaniale?!
poniedziałek, 3 czerwca 2013
Victoria! Akt ślubu został opanowany, nie mój, tylko moich osadzonych na stronie dziedziców. Zamieszanie wprowadziła intercyza zawarta między małżonkami. Niby nic wielkiego, ale dodrzeć się do tego nie było można. Moja córka to bohaterka, poszła dzisiaj jak burza. Miała dobry dzień. Ja siedziałam już nad tym dosyć długo, ale rezultat był mierny. Znajomy pan z muzeum, który mnie wspiera w chwilach trudnych, napisał, że mam poszukać kogoś zza wschodniej granicy, oni to czytają z większą łatwością. Niby to zrozumiałe, ale ja tam akurat nikogo nie mam. To nie znaczy, że Rosjanin nie ma z tym problemu, ma, ale ma większe szanse, przecież to jego język ojczysty. Jedna sprawa rozwiązana. Dane naniosłam, ale zamieszczę dopiero gdy rozwikłam sprawę Tomasza.
Dzisiaj zadzwoniono z mojej sieci, że dadzą mi ponad sto minut w ramach promocji i już przymierzałam się do kogo zadzwonię jutro aby stała się jasność, zaglądam na stronę sieci i mojego konta, ale tam do wykorzystania tylko 10 minut. Albo jeszcze mi nie dopisali, albo w poprzednim miesiącu poszłam na całość i teraz mi odliczyli. Chciałabym mieć te minuty, bardzo bym chciała.
Sprawa przykra, o której wolę nie myśleć póki co, w następnym tygodniu czeka mnie ekstrakcja zęba. Nic nie da się już zrobić, później zobaczymy co dalej, a już myślałam że przy tym stanie, który mam, dotrwam do dni ostatnich ale się nie udało. Oj znowu będzie się działo…
wtorek, 4 czerwca 2013
Nie wytrzymałam, zazieleniłam balkon mimo ciężkich porażek w ubiegłych latach, kiedy to mrówki zrobiły gniazdo w mojej skrzynce kwiatowej i ciągnęły ze wszystkich stron do jak do własnego domu, albo plaga mszyc której nie udało mi się opanować mimo nakładów pieniężnych i zaangażowania natury i chemii do walki z tymi małymi natrętami. Najbardziej bolało mnie to, że kwiaty rosły ponad miarę pięknie i wybujale, a później na moich oczach marniały.
Wczoraj moja córka wsparła mnie w pokonaniu strachu przed molochem piwnic, które po ostatnim remoncie wybielały i wypiękniały, co i tak mnie nie przekona. Przyniosłam skrzynki i półki i teraz kaskada zieleni, przeplatana kolorami begonii i turków, gdyż bez ich gorzkiego zapachu czuję się latem uboższa, zdobi mój balkon. Usytuowana jest akurat na wprost tej części okna, które mam przed sobą, gdy siedzę przy komputerze. Odsunęłam lekko firankę i cieszę się urokiem wiosny. Dołożyłam jeszcze rośliny z hodowli domowej, pachnące pelargonie i bluszcz ponad miarę rozrosły. Potrzebuję teraz pogody sprzyjającej moim poczynaniom. Może lato nie będzie zbyt upalne, na to się zresztą zanosi i upał nie rozprawi się z moim ogródkiem balonowym. Na dzień dzisiejszy bardzo się nim cieszę. Na dodatek mam już w swoim telefonie ten dar nad dary, minuty z promocji i mogłam zasięgnąć informacji o moim Tomaszu. Okazuje się że wojsko czuwa, szukają dokumentów, ściągają je z innych oddziałów, poczekam więc cierpliwie, tak jak mnie o to proszono, może się uda wyjaśnić tajemnicę nazwiska rodowego matki. Mam słabość do osobników w mundurach… jak widać nie bez powodu.
5 czerwca 2013
Dzisiaj postanowiłam dać sobie ostatnią szansę. Odszukałam listę 100 książek które powinnam przeczytać przed śmiercią, zrobiłam przegląd, popodkreślałam te, które znam już dobrze, przekreśliłam te, których nie przeczytam nawet gdyby łamali mnie kołem np. Dostojewskiego, jako że tematyka jego książek czyni mnie martwą za życia, oraz na kolorowo zaznaczyłam wszystkie, które przeczytam jak Bóg pozwoli utrzymać mi się w jakiej-takiej formie.
Powodem podjęcia tej decyzji była wczorajsza lektura wieczorna, która tak mnie „ululała”, że o 22 spałam snem niewiniątka, a rano o 5 byłam już na nogach ni to wyspana, ni to przymulona. Wypiłam kubek zielonej herbaty, a że nie pomagało, dołożyłam małą kawkę aby jakoś funkcjonować. Poszłam do lekarza, gdy przestało padać oczywiście, a kiedy pani doktor zmierzyła mi ciśnienie, gdyż taki ma obowiązek, było lekko rozchwiane i zagroziła, że dołoży mi jeszcze leki, które je ustabilizują. Ledwo ją przekonałam o wątpliwej wartości dodatkowych tabletek, przecież nie dają ich za darmo! Obiecałam, że codziennie rano będę mierzyła parametry nacisku krwi na żyły i tętnice i będę to wszystko zapisywać w zeszyciku, który już nie wiem który raz mi wręczono, a zawsze po jakimś czasie i tak przestaję go używać. Mam się zgłosić z wykonanymi pomiarami osobiście przed jej lekarskie oblicze. I przez co to wszystko, przez nudne książki pisane chyba po to, aby autor zarobił trochę grosza.
Myślę, że każdy z twórców dzieł zwanych literackimi, powinien czuć się zaszczycony, gdy ja, czytelniczka, nie zasypiam nad jego wytworami wyobraźni. Proszę sobie to zakodować w głowach szanowni autorzy - piszcie, gdy macie coś światu do powiedzenia i na dodatek z ikrą i pazurem. Niech wena wam sprzyja, gdyż ja nie mam kasy na dodatkowe leki które i tak mnie niemało kosztują…
czwartek, 6 czerwca 2013
Chyba przejęłam się zbytnio artystami. Wydaje się, że oni nie mają lekko. Gdzie zlokalizowany jest talent, czy odpowiedzialne są za ludzki geniusz określone obszary mózgu, czy może płynie on z innych sfer?! Mozart słyszał wewnętrznie melodie i po prostu spisywał to, co wytwarzał jego mózg. Przy zbytniej nadgorliwości uruchomiającej obszary odpowiedzialne za talent płaci się zbyt wysoką cenę. Twórcy popadają w uzależnienia, kończą z życiem albo przechodzą cienką linię normalności i zaczynają funkcjonować w innych sferach świadomości, a to już nie jest dobrze.
Kiedy taki uzdolniony osobnik zaczyna mieć stany depresyjne, wahania nastroju, powinien zastanowić się co dalej robić. Może przestać na pewien czas zmagać się z talentem, odpocząć, poradzić się lekarza, gdyż skutki mogą być nieobliczalne. Schumanna kryzys nerwowy i wyraźne oznaki zmęczenia doprowadziły do choroby psychicznej i nie pomogła miłość Klary, pozostał w swoim świecie. Sylvia Plath popełniła samobójstwo przez zatrucie gazem wkładając głowę do piecyka, nie radziła sobie z codziennością i światem. Przykłady można mnożyć.
Może w przyszłości będzie można się wspomagać osiągnięciami nauki, która zamyśla przecież nad klonowaniem człowieka. Amerykańscy uczeni już zdołali uzyskać zarodek będący klonem człowieka, wtedy taka zachwiana jednostka wyprodukuje swoją replikę nie osłabioną nerwowo i to ona będzie kontynuatorką talentu. Można będzie też wymienić narządy, nadszarpnięte serce czy nerki, podreperować układ nerwowy i trwać na tym świecie długo, bardzo długo. Pytanie tylko czy warto wszystkich klonować. Gdyby świat zapełniły tylko jednostki wybitne, kto gotowałby zupkę pomidorową i uprawiał ogródek, no kto? Ja jestem w normie, mój mózg nie odbiega od przeciętności i dobrze. Mam nadzieję, że ja się już na te cuda nauki nie załapię i odejdę z tego świata we właściwym czasie, przecież zostawiłam dwa osobniki z moimi genami i nie tylko. Wystarczy.
piątek, 7 czerwca 2013
Zapowiada się zupełnie miły dzień. Słoneczko, ciepełko i zieloność za oknami. Wyruszę dzisiaj po truskawki, gdyż od kilku dni jest wielki wysyp w cenie od 5 do 6 złotych. Trzeba zasilić bazę witaminową organizmu. Kupuję od trzech dni codziennie, raz bywają lepsze, to znaczy słodsze, raz bardziej bezsmakowe. Zbliża się lato, to fakt nieuchronny. Mam jeszcze trochę porzeczek zamrożonych i dzisiaj muszę upiec jakieś ciasto aby je zużytkować, gdyż niedługo pojawią się świeże.
Planuję także zakup zapalniczki do gazu. Niby nic wielkiego, ale muszę rozstać się z tą, którą mam, a nie jest to taka sobie zapalniczka. Wzięłam ją na pamiątkę po śmierci mamy, kiedy likwidowaliśmy jej dobytek. Moja akurat odmówiła posłuszeństwa więc przejęłam majątek po mamie. Czternaście lat urządzenie się trzymało w formie. Ostatnio jednak zbyt często niedomaga i musi zostać zastąpione innym, nowszym. Ze względów emocjonalnych nie jest mi łatwo pozbyć się starej. Wytrzymała ze mną tyle lat. Wygląda na to, że przedmioty mają duszę i potrafią emanować uczuciami, a my się im odwzajemniamy przywiązaniem. Muszę to jednak zrobić, przecież nie będę gromadziła zużytych sprzętów, nawet tych, do których się przywiązuję. Ciekawa jestem czy nowa też tak długo wytrzyma.
10 czerwca 2013
Nie wiem jak sobie radzić ze wszystkim, gdyż jutro dzień opustoszania mojego organizmu z uzębienia uznanego za zbędne, a to będzie dla mnie dzień próby. Jakby tego było mało musiałam doprowadzić do porządku spodnie, które wiszą w szafie bezużytecznie. Nie lubiłam ich od początku, teraz trochę zwęziłam, wyprałam i jutro wyprasuję, może się będą nadawały, a jak nie, pójdą do pojemników ze zbędną odzieżą. Maszyna do szycia to dla mnie nerwówka zbyt wielka. To nie jest zajęcie dla mnie.
Ostanie dni tygodnia spędziłam na wizytach domowych, degustacji upieczonych ciast, która była głównym punktem programu.
Pogoda u nas jest dobra, tak że nawet poobiednie drzemki odbywałam na balkonie , przykryta dwoma kocami, ale za to na świeżym powietrzu. Tylko niebo błękitne nade mną, a spokój wewnętrzny we mnie, który dzisiaj zburzony został przez niesprzyjające czynniki.
Jak przeżyję jutrzejszy dzień, nie wiem, już mam obstawę i podwózkę abym nie padła z nerwów i wycieńczenia psychicznego. Bądźcie ze mną w ten trudny dla mnie czas.
wtorek, 11 czerwca 2013
Już po wszystkim. Przeżyłam. Tak naprawdę to trudniejsze jest oczekiwanie niż sama akcja. Na wszelki wypadek kupiłam tabletki na uspokojenie i zażyłam około południa. Tak było lepiej. Byłam z obstawą, to oczywiste. Opiekunka bardzo się przejmowała, gładziła mnie po rekach i przytulała, ale przetrwałyśmy. Nie wyglądam teraz zbyt zachęcająco, ale trudno. Jakoś załatają mi ubytek. Co za ulga!
środa, 12 czerwca 2013
A to niespodzianka! Wyspa Młyńska to najładniejsze miejsce w Bydgoszczy. Teraz doszła jeszcze przystań.
..."APA Rokiccy, czyli młode małżeństwo Katarzyna i Tomasz Rokiccy odebrali wczoraj Nagrodę Architektoniczną Polityki. Prestiżowe wyróżnienie dostali za Przystań w Bydgoszczy. Zwyciężyli także w plebiscycie internautów.
– Jesteśmy niezwykle zaskoczeni. Wiemy, że obiekt się podoba mieszkańcom miasta, że "działa" i ludzie chętnie spędzają tam czas, ale nie spodziewaliśmy się, że zwyciężymy w tak szacownym gronie – mówili po odebraniu nagrody Rokiccy, którzy na scenie pojawili się z 2,5-letnią córeczką, Mają. To pierwsza tak duża realizacja małżeństwa architektów.
Rokiccy pokonali gigantów m.in. polskiej architektury: pracownię Ingarden&Ewy oraz JEMS Architekci."
czwartek, 13 czerwca 2013
Wczoraj, po przebytych doznaniach, zakończonych zresztą sukcesem - bez omdleń! - byłam bardzo apatyczna i niezadowolona. Sama nie wiem dlaczego?! Moja córka powiedziała, że ja jestem „zadaniowa”. Trzymam się dobrze aż do zrealizowania postawionego sobie celu, a po jego osiągnięciu jestem jak piłka, z której uchodzi powietrze… Dzisiaj znowu mam spotkanie w gabinecie stomatologicznym, ale już bez ekscesów. Trzeba przyznać pani dentystce, że rwie świetnie, nawet inni pacjenci ją chwalili. Zobaczymy co dalej, czy znowu „nerwówka” czy na tym już będzie koniec.
14 czerwca 2013
Pokonać strach, to tak jakby powiedzieć samemu sobie, ja jestem ważna, liczą się także moje potrzeby. Poszłam do pani dentystki w mało ważnej sprawie, przy okazji obejrzała mnie jeszcze raz dokładnie i stosując lekką formę nacisku, za co jestem jej naprawdę wdzięczna, namówiła mnie do podjęcia ważnej decyzji. Następny ząb zmienił miejsce pobytu, wylądował w koszu. O, jaka ulga! Od pół roku zawracałam głowę lekarzom, prześwietlali mnie, szpikowali antybiotykami, ale ja jak muł zaparłam się, że wizyta u dentysty nie jest potrzebna. Teraz okazało się, że prawdziwa przyczyna tkwiła właśnie tu, w moich zużytych czasem zębach.
Zdopingowało mnie także to, że dostałam trochę grosza z zakładowego funduszu umożliwiającego wyjazd na wczasy.
Dziękuję zakładzie, że o mnie pamiętasz, choć to minęło już tyle lat, a ja na dodatek oddaliłam się bardzo, bardzo…
Poszukałam dostępnych i o 50 % obniżonych ofert w Gruponie i pojadę na tydzień z wnukiem i jego mamą skorzystać z uroków lata. Przejazdy rodzinne w PKP dadzą 33% zniżki, jakieś tam jeszcze ulgi na miejscu i zmieszczę się w dostępnym funduszu. Jechać z bolącym zębem to nie byłaby sytuacja zbyt zachęcająca. Jestem z siebie dumna. Do domu przyszłam sama, to nawet lepiej że nikt nie wiedział o mojej decyzji. Pogoda w nagrodę pogłaskała mnie wietrzykiem, a słoneczkiem nieśmiało zerkając zza chmur szeptało radośnie - Staruszko jesteś wielka, twoja odwaga rzuci świat na kolana. Pokonałaś barierę niemożliwego. Brawo, brawo!!!
Na kilka lat powinnam mieć spokój.
sobota, 15 czerwca 2013
Dostałam pęczek świeżutkiej melisy. Aby umilić sobie życie, naparzyłam w dzbanku i popijałam leżąc na tapczanie, czytając „papę Fitzgeralda”- co za nudziarz, a tak się kiedyś nim zachwycałam, chyba namierzę jakiegoś pisarza, który mną zawładnie i będzie dla mnie pisał! – krzyżówki, a jakże, w końcu drzemałam raz za razem i dobrze, że jakoś się ocknęłam na koncert w Opolu. Był to konkurs na muzyczną premierę roku 50. Zdziwiło mnie niepomiernie, że niektórych piosenek nie zdołałam odebrać jak należy, gdyż zupełnie nie rozumiałam tekstu… Naprawdę, a słowa piosenek poruszają mnie niewyobrażalnie. Widocznie dykcja się nie liczy! „Esemesowcy” nagrodzili Golec uOrkiestrę aż trzy razy, co już dla samych nagrodzonych było uciążliwe, a co z resztą?! Nie lubię konkursów i już!!!
Szczęście, że mój telewizor wyłączył się sam po długim okresie nieaktywności z mojej strony, gdyż o drugiej w nocy zerwałam się nieprzytomna i zdziwiona dlaczego nie śpię w swoim łóżku. Co może zdziałać pęczuszek dobrej melisy. Dzisiaj jestem niepomiernie wyspana i dzień zapowiada się wspaniale przy tym upale. Zaraz idę na łowy na bazarek, będą świeże warzywa i truskawki… Zakończę wpis cytatem ze wspomnianego na początku autora, niech już mu będzie.
„Całe życie jest krążeniem dookoła jednego słowa „kocham”. Spieszymy się do niego, potem uciekamy.”
Ciekawa jestem czy tak naprawdę do końca, bo przecież myślenie o kimś, nawet niepochlebne, jest oznaką zainteresowania, więc czy tak naprawdę można uciec, gdy ktoś komu kością w gardle stanie i nie można go się pozbyć ze swojego świata?!
niedziela, 16 czerwca 2013
„Daj mi to miejsce na ziemi” słucham i oprzeć się nie mogę temu tsunami emocji, wzruszeń i wspomnień. Opole! Tyle lat te piosenki czarowały i tumaniły człowieka. Szczególnie przemówiła do mnie Alicja Majewska ze względów osobistych. Pamiętam jak powołał się na nią przypisany mi życiowo osobnik, kiedy jak zwykle spóźniałam się i zdążył już dojść do połowy drogi gdyż nie nadchodziłam, ale to była nieprawda, ja zbliżałam się szybciej niż Korzeniowski, tylko zbyt późno rozpoczęłam sprint. Kiedy mnie ujrzał, stanął w miejscu i czekał, a gdy zdyszana dobiegałam skwitował moje wysiłki krótkim – Rozwiana jesteś jak Alicja Majewska! Do dzisiaj nie wiem czy był to komplement, czy przygana?! Często przemawiał do mnie powołując się na postacie wybijające się w kulturze. Kultura liczy się w życiu, ale ja, to ja, a nie Alicja…
Niedawno znajoma opowiadała mi, że jej mąż przemawiał do niej identyfikując ją z politykami! Naprawdę. Inni mężowie wymyślają czułe zdrobnienia, a my musiałyśmy skrywać swoją osobowość za plecami innych. Czy nie byłyśmy dość dobre, czy miałyśmy skrzywionych mężów?! Tak bardzo się starali, że zapomnieć o nich nie można, a ja mam prawo do swojego miejsca na ziemi i już.
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Piosenki się nie starzeją, wykonawcy tak… Wczoraj przetrwałam prawie do 2 w nocy i wcale nie chciało mi się spać. Wieczorny koncert to było przeżycie! Wzruszenie goniło wzruszenie. Niektóre piosenki pobudzały obieg krwi w żyłach. Lubię muzyczkę i uważam że bez niej życie byłoby uboższe. Dzisiaj musiałam zerwać się rano, gdyż miałam wizytę u lekarza. Dałam jednak radę.
Kiedy przechodzę obok mieszkania sąsiadki też mam stan podniecenia. Rankiem na śniadanie przyrządza coś ze szczypiorkiem tak pachnącym, że aż budzi się ochota do jedzenia. Nie powiem jej jednak o tym, gdyż zaraz bym dostała pęczek, a ja przecież jestem osobą, która może sobie taki rarytas kupić za własne pieniądze i kupiłam, ale to już było nie to. Zapach gdzieś się zadział. Teraz warzywa są tanie i można używać do woli.
Dzisiaj były na obiad tak pyszne gołąbki z kaszą, pieczarkami i sosem pomidorowym, że chciałam aby obiad nie miał końca. Co prawda do ziemniaków dopadłam w ostatniej chwili, gdy już zaczęły się przypalać, gołąbki przytomnie wyłączyłam, bo nie wiadomo w jakim stanie by były. To wszystko przez stronę o Miłkowicach gdzie dokonuję gruntownego przeglądu. Co jakiś czas obrazki znikają i trzeba powoływać je na nowo do życia. Nie lubię tego, ale trudno. Muszę też posegregować materiały, narobiło się wszystkiego zbyt wiele i tracę kontrolę. Mam zamiar też zmienić czcionkę, gdyż zbyt duża powoduje, że tekst zajmuje wiele miejsca. Po zakończeniu prac zaproszę gości.
środa, 19 czerwca 2013
Ciepło! Specjalnie dzisiaj przechadzałam się alejką obsadzoną ligustrem, gdyż wysoka temperatura uaktywnia zapach. Ten właśnie lubię, akacje mnie ominęły gdyż pogoda była niesprzyjająca, to niech chociaż ligustr mnie odurza. Jak będę w lesie poszukam jeszcze polanki z piołunami i szczęście zapachowe zagości u mnie na dobre.
W moim radiu PiK podano rewelacyjną wiadomość na temat inteligencji i podwyższania progu tejże. Dano do wykonania zadanie zespołowe trzem tak samo liczebnym grupom - szympansów, kapucynek i malutkich przedszkolaczków. Małpy nie zdołały się wykazać dobrymi wynikami pracując indywidualnie, ale przedszkolaczki tak. Pracowały wspólnie, doradzały sobie i osiągnęły sukces. Ja też zaraz roześlę wici, gdyż nie mogę dotrzeć do ASC Śladkowa Górnego. Co to za parafia, gdzie są księgi, ni to Zgierz ni Łęczyca?! Mam już namiary na pewne osoby i potrzebne są dowody. Może zbiorowe zastanawianie się nad problemem da rezultaty.
piątek, 21 czerwca 2013
Dzisiaj najdłuższy dzień w roku! Lubię jasność, a teraz jeszcze upał, który już mniej lubię. U mnie w domu na szczęście nie jest zbyt gorąco. Dzisiaj zasiadłam do komputera ubrana jak do wyjścia, gdyż moja kamerka lubi sama się włączyć. Przypisywałam to zużyciu urządzenia, ale wczoraj przeczytałam, że teraz hakerzy włamują się do komputerów i uruchamiają kamerki. No, jak mnie ktoś podgląda to ma chyba wielką radochę! Siadam niekiedy tutaj jak tylko wstanę, gdyż jest dobre światło i widzę lepiej dokumenty, a także dlatego, że sieć nie jest tak obciążona i mam dostęp do stron, które gdy są zbyt oblegane wysyłają komunikat – zajrzyj później! Nie prezentuję się wtedy zbyt dobrze, a przecież chciałabym aby inni widzieli mnie w jak najlepszym świetle. Od dzisiaj nie ma ulg, gdy włączysz komputer masz wyglądać jak spod igły. Rano nawet głowę umyłam! Tak już teraz będzie, no chyba że kamerkę będę nakrywać serwetką!!!
Staruszki to ciekawy obiekt do śledzenia. Wyglądają uroczo, mogą niejednemu zawrócić w głowie. Kiedyś, gdy leżałam w szpitalu, pocięta i poszyta, była z nami staruszka tak barwnie opowiadająca o swoim życiu, że bałyśmy się o stan naszych szwów, gdyż śmiałyśmy się tak, że tchu nam brakowało. Opowiadała stare kawały, ale tak świetnie, że bawiła nas całe dnie. Oczywiście wypłynął temat wejścia wojsk wyzwolicieli ze wschodu, którzy słynęli z tego że gwałcili kobiety – nie oni jedni, na przestrzeni wieków takich przykładów było na kopy – przytoczyła przykład staruszki gotowej na gwałt, która nie chowała się przecież, a nikt jej nie zgwałcił co wywołało wielkie u niej przygnębienie i rozczarowanie. Tak to już jest, na staruszki nikt się nie rzuca z dobrej woli, no chyba że jakiś „zbokol”. To dlatego staruszki są takie gderliwe i zgorzkniałe, a u mnie proszę, kamerka się włączy raz po raz. Dzisiaj jestem gotowa, nawet paznokcie mam umalowane. Hakerze włamuj się do mojego komputera, tylko mi nie pisz później, że jesteś rozczarowany, zrobiłam co mogłam, czasu jednak nie cofnę. Miłego dnia dla wszystkich staruszek. Trzymajcie się, w życiu też miałyśmy swoje pięć minut, a teraz jest jak jest.
sobota, 22 czerwca 2013
Same niespodzianki. Wczoraj Archiwum WP przesłało mi materiały i musiałam zainkasować 26 zł. Jeszcze żadne muzeum ani archiwum tak mnie nie potraktowało. Zawsze szli mi na rękę i przysyłali za darmo. Wojsko jest pazerne. Na dodatek oprócz zdjęcia, żadne informacje mnie zbytnio nie interesują. Z majorem Tomaszem nie ruszyłam do przodu. Wszystko co mi przysłano i tak wiedziałam, a kwotka opuściła mnie i nie wróci. Zaskoczona byłam kompletnie.
Dzisiaj moja córka zabrała mnie na wędrówkę po sklepach, gdyż koniecznie potrzebowałam lekkich klapek. Żadne buty nie gwarantują mi wygody. Kupiłam w końcu, ale tak się zmęczyłam, że po powrocie do domu dosłownie padłam na kanapę i ze dwie godziny spałam!!! Nie wiem skąd ta niemoc we mnie? Albo tak wygląda ta osławiona starość, albo coś mnie toczy od środka. Teraz już doszłam do siebie, zrobiłam wszystko co miałam na dzisiaj w planie. Jutro będę pichcić, piec i przygotowywać się na przyjazd gości. Zabawią dwa tygodnie, więc i zapiski będą sporadyczne. Babcia da z siebie wszystko, póki chcą przyjeżdżać i póki mam siły, które jak widać powoli odchodzą.
niedziela, 23 czerwca 2013
Dzisiaj Dzień Ojca.
Tato, pomodliłam się dzisiaj w Twojej intencji. Co mogę Ci powiedzieć? Chyba to, że jestem wdzięczna losowi, że dał mi takiego ojca. Byłeś kamieniem węgielnym mojego życia.
Dziękuję.
czwartek, 27 czerwca 2013
Pomiędzy kuchnią i spacerami rozciąga się granica - radości z przebywa z bliskimi, smaku życia i zmian jakie niesie czas, który minął i także brak czasu bardzo odczuwalny w mojej sytuacji. Coś mi się wydaje, że dotychczasowe rozrywki odchodzą w zapomnienie. Trzeba będzie wyszukać nowe. Jakoś nie mogę wpasować się w ulubione filmy i gry mojego wnuka. Ten świat jest dla mnie zupełnie obcy. Najbardziej lubię spacery, kiedy to możemy sobie tak zwyczajnie porozmawiać, obserwować przyrodę i rozwiązywać łamigłówki wymyślane na poczekaniu. Trochę też wspominany lata jego dzieciństwa, a mamy co wspominać. Tylko pogoda nam nie dopisuje, a jak tak będzie nad morzem? To nie będą atrakcyjne wakacje, a na takie się zanosi.
sobota, 13 lipca 2013
Jestem, osamotniona i oplątana nadmiarem czasu, ale jestem.
Rodzinka wyjechała. Nie mogą przecież całe wakacje siedzieć u babci. Teraz przyszedł czas na pisanie i szperanie w dokumentach archiwalnych. Moje wakacje zakończone. Zabiorę się do odtworzenia czasokresu minionego metodycznie i z zaangażowaniem. Pierwsze wydarzenie to moje imieniny. Dziękuję za pamięć i życzenia. Nie wywiązałam się z podziękowań, gdyż nie miałam dostępu do komputera. Bywał oblegany, kiedy byliśmy w domu, a ja też nie miałam czasu, gdyż rola babci sprowadza się do pichcenia i dbania o potrzeby gości. Opłaciło się. Miałam towarzystwo i miłość bliskich. Oglądam zdjęcia i dochodzę do wniosku, że czas zadbać o siebie. Nadmiar kochanego ciałka nie sprzyja figurze staruszki. Eksponuję te fotosy, gdyż zaszalałam z butami. Takie sobie wybrałam. A co, staruszce nie wolno! To prezent. Prawda, że śliczne! Mam kłopot z nogami, puchną w kostkach i bolą. Nie poddaję się jednak. Buty i tak noszę. Co prawda nie mam żadnego łaszka czerwonego, ale to mi zupełnie nie przeszkadza. Kupię sobie czerwoną torebkę i już. Teraz nogi mam jak nowe. Pomogły spacery brzegiem morza. Jakie to przyjemne uczucie, gdy nie odczuwa się bólu. Po kilku tygodniach pewnie wszystko będzie jak dawniej, ale teraz cieszę się darowaną ulgą.
niedziela, 14 lipca 2013
Moje skarby dojechały, są już w domu, zdrowe i dospane. Uspokoiłam się nieco. Zauważyłam, że nadmiar troski o nich, czyni mnie babcią z zaciśniętą linią ust. Koniec z takim procederem, uśmiechaj się staruszko! Nikomu nie jest miło patrzeć na człowieka zdenerwowanego. Od dzisiaj ćwiczę uśmiechy. Byłam przecież w tym dobra. Moją troską objęte jest wszystko – nadmiar lodów, późniejsze pójście na wieczorny spoczynek, zbyt lekkie ubranie wnuka, albo na odwrót , przegrzanie, zbyt długie siedzenie przy komputerze… Teraz nawet wnuk gra w swoje gry w towarzystwie kolegów lub koleżanek przez Skype! Szczególnie te koleżanki są ważne. Gdy dzwonią w porze posiłku, połyka wszystko byle szybciej, aby tylko dopaść do komputera. Taki wiek.
W czasie pobytu w Karwi, miłej i cichej miejscowości najdalej chyba wysuniętej na północ, mogłam jeszcze z nim wędrować brzegiem morza, ale do „babrania” się w piasku już nie byłam dopuszczana, chyba zbyt wielki obciach.
- Babciu, odpocznij sobie, ja sam się pobawię!
Odpoczywałam, co miałam robić. Mój czas wspólnych zabaw mija. Pogoda nas zbytnio nie rozpieszczała, rześko było i wietrzno. Dla mnie to nawet dobrze, nie męczyłam się na słońcu, a jodu było w powietrzu pod dostatkiem.
Mimo zimna moje szczęście szło w zaparte i kąpało się szczękając zębami. Graliśmy też w „pilnik” , to taka namiastka gry w noża, którego nie mieliśmy bo i skąd! Pamiętam to z dzieciństwa, ale poszczególne chwyty już uleciały z mojej pamięci, wymyślaliśmy więc nasze własne. Jak się bawić, to się bawić.
Co w końcu robić na plaży? Leżenie plackiem na piasku nudzi się szybko. Muszelek nie można było zbierać, gdyż nie było ani jednej. Przywiozłam czarne, płaskie kamyki. Do robienia kaczek na wodzie byłyby super. Naprawdę odpoczęłam, mimo że aura wymyślała wiele niespodzianek. Opowiem co ciekawsze spostrzeżenia, ale przecież nie wszystko od razu.
poniedziałek, 15 lipca 2013
Przygotowywanie posiłków to obowiązek i staram się wywiązać z życiowych zobowiązań, jednak gdy mam okazję lubię być z nich zwolniona. Pobyt nad morzem, mimo że była możliwość gotowania, nie zachęcał mnie do pichcenia. Stołowaliśmy się to tu, to tam i jakoś przeżyliśmy. Oto zachęta w jednaj z garkuchni, jadłodajni, czy jak tam ją nazwać.
Staraliśmy się zapoznać z potrawami jakich nie jadamy na co dzień. Pierwszy - i ostatni raz - jadłam czeburka serwowanego przez Ukrainki. To potrawa Tatarów Krymskich. Jest pyszny, z mięsem, pieczony w głębokim tłuszczu, jednak nie dla mnie. Ja już nie akceptuję takich nasączonych tłuszczem potraw. Spróbowałam jednak i nie żałuję.
Były też specjalne ziemniaki krojone spiralnie i pieczone, jak zwykle w tłuszczu. Spróbowaliśmy. Ryby oczywiście też. Karmazyna polecam. Przeżyliśmy, wcale nie było tak drogo, jako że nie jemy zbyt wiele i jedna porcja na dwie osoby nam wystarczała. Zdrowe to chyba nie było, ale inne...
W domu zaczęło się od nowa – jedno chce sałatę z odrobiną cukru, której drugie nie przełknie, ten mięso pieczone, a tamten gotowane, pierogi z serem i z mięsem, gdyż takie jest zapotrzebowanie. Przyzwyczaiłam się, uzgadniam i dogadzam, przecież są u mamy. Ja zjem wszystko, ale oni mogą trochę grymasić. Cieszę się, że są i mam komu gotować.
wtorek, 16 lipca 2013
Pogoda dzisiaj jesienna raczej niż letnia, ale da się z tym żyć. Dla staruszki upały bywają uciążliwe. Z trudem zdobywam się o szarej godzinie na spacer z kijkami. Ruch mnie nie nęci. Ekscesy pogodowe także. Nad morzem przeżyliśmy burzę jakiej jeszcze w życiu nie widziałam. Od rannych godzin upał znęcał się nad tatusiami noszącymi „na barana” marudzące dzieciątka, a że nasze już wyrośnięte, siedzieliśmy sobie zasłonięci od wiatru nad brzegiem morza spozierając na kąpiącą się dziatwę i co gorliwszych rodziców. Napoje wchłonęliśmy dosyć szybko, a że nikomu nie chciało się biec po nowe, około 14 zebraliśmy się z plaży, wytrząsnęliśmy piach panoszący się w naszych ubraniach i torbach i powolutku poszliśmy w kierunku pizzerii na pizzę hawajską, z ananasem. Delektowaliśmy się jej zapachem i smakiem, kiedy niespodziewanie niebo pociemniało, grzmoty dudniły na wyścigi z ostrym światłem błyskawic, zaczął siec gruby deszcz, który raptownie przeszedł w grad wielkości przepiórczych jajek. Na gwałt zamykano okna, co uchroniło lokalik przed zalaniem. Co chwila wpadali przechodnie nakryci kocami i bluzami.
Kulki gradu zaścieliły podłogę, huk potęgował się z minuty na minutę, ulicami płynęły rwące rzeki, włączyły się alarmy samochodów naglone uderzeniami lodowych grud. Apokalipsa odsłoniła swoje ciemne oblicze nad Karwią. Mocne to było przeżycie.
Woda jednak szybko spłynęła, tylko rzeczka uchodząca do morza na granicy z Błotami Karwieńskimi zamknęła sobie drogę do morza górami przywleczonego piasku i od tej pory można było przejść na drugi brzeg prawie suchą nogą. Przed wieczorem morze ucichło spłoszone tak mocnymi przeżyciami, plaża pociemniała, a kiedy przed wieczorem przez niebo przetoczył się daleki grzmot, wszyscy rodzice z maleństwami w wózeczkach natychmiast rozpoczęli odwrót. Nie dziwię się wcale, jak oni zdołali ochronić swoje dzieci, gdy burza zaskoczyła ich na plaży, nie mam pojęcia. Mieliśmy jechać do latarni Rozewie, ale zupełnie przeszła nam ochota do dalszych wycieczek. To był mocny akcent i chyba niezapomniany...:)
środa, 17 lipca 2013
Dzisiaj dzień wizyt i odwiedzin. Przy okazji wspominam pobyt w Lubostroniu. Mam słabość do tego miejsca, ale muszę przyznać, że wszystko może się opatrzyć, tym bardziej, że w tym roku powitano nas tam rojem komarów, przewijającymi się tu i ówdzie szerszeniami, tak, że nawet lody i kawę wrzuciliśmy w siebie we wnętrzu. Ja, jak zwykle soczek i to na dodatek ciepły, gdyż taki z lodówki czyni spustoszenie w moim gardle. Niektórzy pili nawet wino, ale kierowca, kiedy mu wspomniałam, że muszę się później spowiadać za jego wykroczenia, nawet ust nie umoczył. Religia ma wpływ na bezpieczeństwo na drogach!:) Opuściliśmy Lubostroń, do środka i tak dostać się nie było można i pojechaliśmy do Łabiszyna.
Kiedy wdarliśmy się na wzgórze zdobne w dąb Jagiełły, król kręcił się w tej okolicy nie wiedząc jak wykorzystać zwycięstwo pod Grunwaldem, a kiedy udało się pod Koronowem zmusić Krzyżaków do odwrotu, przenocował w Łabiszynie. Uwiecznił wizytę 2 dębami, z których jedn się zachował – ma 5 metrów w obwodzie. Jak długo wytrwa na posterunku trudno ocenić, gdyż dolna partia spięta jest klamrami i zieje pustą dziuplą.
Ja jak zwykle starałam się nawiązać kontakt z ludźmi, aby dowiedzieć się wszystkiego na miejscu, a opowieść którą mnie uraczyła pani pielęgnująca groby wprowadziła mnie w zdumienie. Właścicielami Lubostronia od 1800 roku byli Skórzewscy. Zbudowali najpiękniejszy pałac klasycystyczny w Polsce. Tyle już o nim napisałam, że nie będę się powtarzać. Właściciele spoczywają pod ołtarzem kościoła w Łabiszynie. Dowiedziałam się jednak od tej pani, że do kościoła przyjeżdżali tunelem przekopanym między Lubostroniem a Łabiszynem!!! Odległość wynosi około 5 kilometrów… Pomyślałam sobie, że pani Gronkiewicz-Waltz powinna tutaj przyjść po nauki. Tunel metra zalewa jej woda, zasypuje błoto i piach, a tutaj proszę, dwieście lat temu przekopanie tunelu, którym może swobodnie przejechać kareta nie było problemem. Ufff!
Tak rodzą się legendy. Szukam mojego powstańca styczniowego, który zginął we dworze, o którym nikt nigdzie nie wspomina i myślę sobie, że niektóre opowieści chyba między bajki można włożyć.
czwartek, 18 lipca 2013
Mamy chyba w mojej rodzinie jakiś niedosyt tego, co przyszło nam w życiu robić. Praca nie wystarcza. Jedna z córek szuka dodatkowo realizacji w plastyce, druga zajmuje się fotografiką - o mamie już nie wspomnę. Joanna pokończyła stosowne kursy i zamierza założyć firmę.
Oto próbki jej działania.
http://www.tulipartbydgoszcz.blogspot.com/
Zachęcam do odwiedzenia strony i polecenia jej, gdy zdobędzie Wasze uznanie. Pomysł nośny - sesje ciążowe, ludzie, zwierzęta. Szeroka gama działań. Najbardziej podobają się mi zdjęcia jakie wykonała kilka dni temu, to jej siostra. Życzę powodzenia córciu. Realizacja marzeń to piękna sprawa.
Oto zdjęcia siostry Katarzyny wykonane przez Joannę, autorkę strony.
piątek, 19 lipca 2013
Oj, niedobrze! Chyba będzie zmiana pogody, a to dla mnie zawsze trudny okres. Nie lubię się przestawiać. Jestem wtedy taka trochę zaczepna. Byłam u dentysty, chyba się nie odczepimy od tego zawodu. Mojej specjalistce - kompetentnej, zręcznej, odpowiedzialnej i pomocnej – wparłam na siłę, że mam mieć zrobioną wstawkę od ręki po usunięciu zęba i efekt jest taki, że dziąsło doszło do stanu pierwotnego, a wstawka nie. Wstydziłam się przyznać, że moje działanie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów i umówiłam się na wizytę zupełnie gdzie indziej. Wybrałam ich dlatego, że mają bezpłatny przegląd i byli blisko.
Hm, hm… Ale się działo! Trzy osoby rzuciły się w moją stronę w maseczkach i rękawicach ochronnych. Bałam się, że zostanę unieruchomiona, ale się przebiłam. Wyłożyłam swoje oczekiwania w słowach bogatych i kwiecistych, na co jeden z osobników podsumował, że on nie wie po co ja do nich przyszłam, gdyż wszystko wiem lepiej od niego, mimo, że on całe życie dłubie w protezach! To była oliwa dolana do ognia. Rozmawialiśmy długo i rzeczowo, gdzie on przekonywał mnie, że w tej sytuacji nie podejmie się działań, a ja przekonywałam go o słuszności moich racji. Twarz miał jakby przyprószoną bielą mąki, oczy wodniste a usta zaciśnięte, które w miarę naszych wywodów jakby się lekko rozciągały w uśmiechu. Nie doszliśmy do żadnego konsensusu, gdyż on chciał przeróbki całej protezki łącznie z usunięciem jeszcze jednego zęba, który przyznam ma chyba już kilka plomb, ale jest mój i żadna siła nie zmusi mnie do jego usunięcia, no chyba tylko ból rozsadzający czaszkę, ale na to się jeszcze nie zanosi. Problemem były oczywiście pieniądze, których nie mogę wydać zbyt wiele z tego prostego powodu, że ich nie mam. Stanęło na tym, że mam brać koenzym Q10 z witaminą E i póki co, nie przychodzić do niego, gdyż on nie widzi możliwości porozumienia się. Nie, to nie. Nikt nikomu łaski nie robi, 50 zł, które mógł zarobić, zostawiłam w aptece i teraz będę się reperować. Podobno stary organizm nie ma siły produkować koenzymu i dlatego trzeba brać kapsułki. Może moje komórki zaczną się prężyć i działać, a ja zyskam trochę energii. Jednym słowem, nie ma niczego złego, co by na dobre nie wyszło.
sobota, 20 lipca 2013
Byłam na grzybach. Niby są, ale ja jakoś nie miałam szczęścia. Jeden koźlak i trochę kurek. Inni znajdowali prawdziwki, tylko ja nie. Chcieli zrobić zrzutkę dla mnie… Rozeźliłam się okropnie. Staruszka też ma swój honor. Ja grzybów zbytnio nie lubię, jednak zbieranie to duża frajda. Las był taki piękny, spokojny i dostojny. Górą słychać było poszum wiatru w koronach drzew, nagrzane polany emanowały spokojem i rozkosznym ciepłem. Warto było „uchodzić” nogi. Podobno jak ktoś ma szczęście w miłości, to nie ma w grzybobraniu! Tak mnie pocieszano. Że też ja nic nie wiem o tych rozkochanych we mnie chłopakach. Może jednak boją się lub wstydzą wyznać swoje uczucia?! Radzę zostawić mnie w spokoju, bardziej teraz zależy mi na grzybach niż na miłości.
Na obiad zrobiłam danie z „Anielskiej kuchni” siostry Anieli – kluski z jabłkami. Oczywiście lekko zmodyfikowałam przepis, gdyż nie miałam mąki kartoflanej, zbyt droga i nie kupuję, masła ten nie wzięłam pół kostki do polania, chyba bym nie wytrzymała takiego nawału tłuszczu! Kluseczki są jednak bardzo smaczne i syte, a to najważniejsze. Ciekawe, że ja nie muszę się tak opychać jak mam towarzystwo, kiedy jestem sama, myślę tylko o jedzeniu.
niedziela, 21 lipca 2013
Apostoł Paweł napisał: Duch przynosi owoce, którymi są miłość, radość, pokój, cierpliwość, dobroć, łagodność, wierność, życzliwość, panowanie nad sobą.
To przecież cechy charakteru człowieka. Gdy nie ma tego w nas, życie staje się trudne i wszystko co nam się przytrafia jest ciężarem ponad siły.
Dzisiejsza ewangelia też daje do myślenia.
Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie.
Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła».
A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele,
a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona».
Ja jestem Martą, nie mam wątpliwości – pracuś i tyle. Wszędzie i dla wszystkich, szczególnie bliskich, czuję się w obowiązku aby pomagać. Duchowość spłynęła na mnie po wielu doświadczeniach życiowych. Człowiek po to przyszedł tutaj na ziemię aby pewne rzeczy zrozumieć, doświadczyć ich i zmienić swoje życie. Niczego nie żałuję, niczego się nie wyrzekam, cieszę się każdą chwilą dnia, który jest mi dany.
wtorek, 23 lipca 2013
Emerytura kojarzy się niekiedy z nadmiarem wolnego czasu z którym nie wiadomo co robić. U mnie jest akurat odwrotnie, nie starcza mi dnia abym zrobiła to, co zaplanowałam. Wprowadziłam reżim w planie dnia, najpierw robię wszystko co jest konieczne abym mogła normalnie funkcjonować, później zakupy połączone ze spacerem, obiad – to ja przygotowuję a nie zasiadam do stołu – a w międzyczasie studiowanie metryk, kroniki i szukanie materiału do strony http://milkowice.pl.tl/Nowo%26%23347%3Bci-i-informacje.htm
Wydawać by się mogło, że to niewiele, ale tak naprawdę zaangażowało się w poszukiwanie kilka osób, pomijając moją skromną osobę. Nie mogłam przeboleć że o fundatorach kościoła wiem tak mało, ale teraz znam nazwiska rodziny fundatorki łącznie z wnukami i prawnukami. Jeszcze jest do ustalenia kilka detali, może uda się wszystko sprawdzić i nanieść na stronę.
Miałam dzisiaj takie dziwne zdarzenie. Ciepło, więc pootwierane mam wszystkie okna. Nie mam gości w postaci much, komarów i os, gdyż zrobiłam domowym sposobem moskitiery. Drzwi balkonowe są uchylone, przysłonięte firanką, ale nie da się odizolować od zewnętrznego świata. Zawitał do mnie piękny motyl, ciemno-czerwony z barwnymi kołami na skrzydłach, może rusałka-admirał?! Popatrzyłam na niego i zdecydowałam, że najlepiej dla niego będzie, gdy pofrunie na balkon. Niech trzepocze skrzydłami w blasku moich kwiatów, które kolorowe są i zadbane. Uważałam, że sprawa jest zakończona.
Weszłam do kuchni, a tutaj na moim oknie od strony wewnętrznej trzepocze wdzięcznie skrzydełkami ów motyl. Zatknęło mnie. Przez okno się nie mógł dostać, zastawione moskitierą, no to skąd się tam wziął ?! Jakiś wysyp motyli w moim domu? Pootwierałam okno i wyprosiłam pięknisia. Zdziwiłam się trochę. Może już czas na mnie…
czwartek, 25 lipca 2013
Cały dzień spędziłam w domu, a jeszcze godzin mi brakuje. Strona, obiad, trochę czytania, trochę sprzątania i wieczór mnie zastał bez spaceru. Powiem tak na ucho, aby nie słyszeli ci, co nie trzeba, nie chce mi się chodzić!!! Wiem, że trzeba, zaraz wezmę kije do ręki i chociaż na pół godziny pójdę, mimo, że wolałabym siedzieć w domu. Boli mnie kręgosłup jak tkwię przy komputerze i dlatego przeplatam zajęcia, a na świeżym powietrzu ucinam sobie codziennie drzemkę na balkonie, wśród zieleni.. Jakoś te kwiatuszki się nawet trzymają, codziennie rano skrapiam je wodą i podlewam.
- Do marszu szykuj się staruszko, nie ma tak dobrze, zgnuśniejesz zupełnie leniuchu jeden!
Mówię do siebie, tak jak robi to mój znajomy internauta, kiedy nie ma z kim pogadać, chyba dlatego jestem dla niego przydatna. Dobre i to na starość.
piątek, 26 lipca 2013
Dlaczego staruszki narzucają na plecy szale? Z tego prostego powodu, że marzną im ramiona! Ja też to czuję. Kiedy dłużej siedzę przed komputerem muszę coś mieć założone, kamizelkę albo moją ukochaną mantylkę, którą zrobiłam sobie z poncza przez moją córkę przeznaczonego na wyrzucenie. Rozprułam z przodu i cieszę się nim już od kilku lat, jak się okazuje niekiedy nawet latem. Może będę z futerku w przyszłości chodziła w czasie letnich upałów?! Przeczytałam dzisiaj, że najstarszy człowiek świata ma 142 lat!!! Ten nie ma tego rodzaju kłopotów, żyje w ciepłym klimacie i przebywa na powietrzu, a ja muszę siedzieć w domu… Niech mnie Bóg uchroni od tak długiego życia, gdyż bym się chyba zapracowała. Siedzę nad swoją stronką i siedzę, ale widać że koniec już bliski. Musze jeszcze zadzwonić do archiwum do Krakowa, a limity już wyczerpałam. Moja córka w swojej wspaniałomyślności proponuje mi, że mogę dzwonić z jej telefonu, tylko jak to zrobić? Do południa to ona jest w pracy, a później urzędnicy idą do domu. Muszę poczekać do następnego miesiąca, a to dla mnie trudne wezwanie. Pieniądze ograniczają życie człowieka!
Zabieram się do gotowania obiadu i przysposobienia się do zimy. Kupiłam dzisiaj czarne i czerwone porzeczki i będę je zaraz obierać i kłaść do pojemników. Umieszczę je w zamrażarce. Przydają się do ciasta, gdyż mają zdecydowany smak. Zimą takie wypieki mają wzięcie. Spiekota przesunęła się rankiem przez moje okna i teraz muszę mieć dużo ruchu, gdyż inaczej znowu musiałabym odziewać ramiona.
sobota, 27 lipca 2013
Dzisiaj dzień refleksji na życiem. Widocznie to z tego upału, grzeje tak, że boję się, że mój termometr nie wytrzyma obciążenia. Zastawiłam go rozrosłym drzewkiem szczęścia, nie miałam nad kwiatem litości, gdyż jest tak duży że nie mam go gdzie postawić, niech więc osłania termometr. Mają się dobrze, termometr i drzewko. Nigdy nie trzeba więc tracić nadziei, upał nie pokona tego co ma przetrwać, będzie co ma być. W moim przypadku także, modlitwa i praca pozwalają dryfować do brzegu przeznaczenia.
Poszłam w godzinach rannych na bazarek, gdyż wszyscy powtarzają jak mantrę słowa, nie forsuj się w czasie upałów, dodam – staruszko! Wykorzystałam więc rady, chłodu nie było ale dało się wytrzymać. Spotkała mnie dziwna przygoda, nie pierwszy raz i dlatego jestem wyczulona. Kupowałam warzywa, wyjęłam ostatnią stówkę tego miesiąca przeznaczoną na utrzymanie i z ufnością podałam sprzedawczyni. Pobiegła do kasy aby szukać reszty, a ja zajęłam się upychaniem nabytych towarów do toreb. Podała mi pieniądze, wstrzymałam więc załadunek i przyjęłam resztę. Moim szczęściem było to, że przewałąm wtykanie fasolki i ogórków do torby, ale spojrzałam na kapitał który otrzymałam, gdyż pani wydała mi z 50, a nie ze stu złotych!
- Oj, chyba coś nie gra - powiedziałam uprzejmie – dałam przecież 100 zł!
Wstrzymała oddech i na szczęście zareagowała właściwie.
- Przepraszam, rzeczywiście i przyniosła brakujące 50 zł.
Gdybym była bardziej zajęta pakowaniem i wzięłabym co mi dała, odchodząc od stoiska miałabym dziurę budżetową większą niż Rostowski. Nie wiem jak bym dociągnęła do końca miesiąca. Na szczęście mój kochany Anioł Stróż walnął mnie chyba „duchowym” obuchem w głowę abym zajęła się tym co trzeba i to mnie uratowało.
Byłam już kiedyś świadkiem takiej sceny. Biedna kobieta płakała, groziła sprowadzeniem policji ale sprzedawca twardo obstawał przy swoim, twierdził że wydał resztę jak należy. Sama nie wiedziałam po czyjej stronie była racja, teraz jednak sama znalazłam się w takiej sytuacji.
Sprzedawczyni, niektóre tak robią widocznie miały smutne doświadczenia, powinna trzymać w ręku banknot który dałam, szczególnie gdy chodzi o większe nominały i dopiero wydawać resztę. Nie ma wtedy wątpliwości jaka to ma być kwota. Jak nie ma dowodu nikt nikomu nie udowodni winy. Gdyby mi nie oddała reszty też nic bym nie mogła zrobić. Czy ja oglądam banknoty jakie daje klient akurat coś kupujący? Dlaczego inni mieliby patrzeć na moje pieniądze. Każdy śledzi wielkość i urodzę pomidorów, a nie poczynania innych ludzi. Dzięki pomocy mojego najukochańszego Opiekuna Niebieskiego jakoś do pierwszego dotrwam.
niedziela, 28 lipca 2013
Obejrzałam filmik
http://www.youtube.com/watch?v=x88HxpAKD6o
który rzucił mnie na kolana. Ja narzekam na ograniczenia, które niesie starość, a ludzie całe życie borykają się z problemami które nie każdy byłby w stanie podźwignąć. Filmik jest dosyć długi ale warto go obejrzeć.
Są sprawy w życiu będące poza naszą kontrolą i nie jesteśmy w stanie z nimi walczyć żadnym sposobem, możemy tylko je przyjąć i nauczyć się z nimi żyć. Otwórz oczy i zastanów się człowieku czy jesteś w stanie komuś pomóc – słowem, myślą czy uczynkiem.
poniedziałek, 29 lipca 2013
Są dni, kiedy moje oczy są pełne łez - a to rozdzierająca serce historia córki Samuraja uwieczniona w literaturze, a to nieszczęścia kładące się cieniem na spokojnych dniach mojego życia snute przez znajomych, to widok na ulicy kobiety, o której nie mogę zapomnieć.
Siedzimy sobie na Starym Rynku pijąc ożywcze soki w upał przenikający człowieka do szpiku kości, z jednej strony Pomnik Męczeństwa ozdobiony wianuszkiem gołębi, które nikogo i niczego nie uszanują, z drugiej rozległa przestrzeń placu znaczona uliczkami wylotowymi. Na rogu jednej z nich stoi kobieta wyróżniająca się wśród barwnego tłumku strojem znaczonym głęboką czernią. W ręku dzierży elegancką walizkę, torbę - jak nic na kogoś czeka, myślę sobie.. Przykuwa naszą uwagę. Przyglądamy jej się dokładniej. Na nogach markowe buty, na głowie jasna chustka malowniczo układająca się w fałdy. Po chwili zmienia miejsce, staje na środku Rynku i stoi nieruchomo. Może ktoś nie przyjechał, spóźnia się, wszystko być może – komentujemy. Coś jednak odrywa naszą uwagę, gawędzimy i w tym czasie kobieta znika.
Odjechała- myślę sobie.
W końcu wstajemy, teraz my przemierzamy plac wymijając koczujące tutaj stada gołębi. Wbijamy się z uliczkę obok kawiarni Sowy zmierzając ku Brdzie, a tutaj nasza Nieznajoma znowu czeka. Zbliżamy się bacznie już ją obserwując. Mówi coś do przechodzących ludzi, którzy starają się ją minąć bez zatrzymywania się… Przechodzimy obok. Nie mogę się powstrzymać, spoglądam na jej twarz- trupia bladość, wpadnięte oczy, sine usta, popielate włosy i ten wyraz zaciętości w oczach sprawia, że natychmiast spoglądam przed siebie. Wygląda jakby podniosła się z trumny w dniu pogrzebu.
Spotykam ją jeszcze na drugi dzień na ulicy Gdańskiej, gdzie znalazłam się załatwiając swoje emeryckie sprawy. Zawsze zadbana i z ekwipunkiem przygotowanym do podróży. To jest człowieczy los, nigdy nie wiadomo dokąd się będziemy wybierać i co się z nami stanie. Ona już widocznie ogląda swoje spadające gwiazdy.
„I nadejdzie dzień, kiedy wszystko, co znajome, obróci się wniwecz, woda zamieni się w krew, a gwiazdy spadać będą!”
środa, 31 lipca 2013
Bawią mnie sytuacje, kiedy wgrywam jakąś nową wersję programu i muszę uczyć się od początku, nawet nowa wersja Worda niesie za sobą niespodzianki. Szukasz i nie wiesz jak wykonać najprostszą czynność aż się nie oswoisz ze zmianami. Jak nie ma potrzeby, staram się utrzymywać swojskie wersje.
Ostatnio dzwonią do mnie natarczywie chcąc mi wepchnąć wypasiony telefon. Wcale się nie palę do tych udogodnień, gdyż mam ubaw po pachy w związku z działaniami tych, którzy mają nowiusieńkie smartfony i nie jest im łatwo. Załatwiałam pilną sprawę, a że nie mogłam odebrać telefonu, poprosiłam o przesłanie SMS-a, którego bym mogła odczytać w dogodnym dla mnie czasie. Odmówiono mi jednak i w późnych godzinach wieczornym zadzwoniono do mnie. Drążyłam sprawę i dowiedziałam się, że opanowana jest tylko funkcja zadzwoń, klawiatury ten ktoś nie może odnaleźć… Przypadków jest więcej, nie wie się jak wpisać listę, dzwoni się pytając kim jestem – to jest trochę podpadające, ale sprawdzę dopiero, gdy będę miała w ręku to cacko. Muszę i ja w końcu wymienić mój telefon, zrobił się już „dziadowski” ale jak to będzie z nowym wytworem techniki, nie wiem. Może też komuś sprawię trochę radości.
|