KWIECIEŃ 2013
poniedziałek, 1 kwietnia 2013
Co za dzień, trzy w jednym! Drugi dzień Świąt, to jest do przyjęcia. Śniegus-dygus, gdyż tak to w tym roku wygląda, nie przypadł nikomu do gustu. Jednak gości, którzy przybyli na obiad skropiłam wodą, niech wiedzą co to znaczy tradycja. Prima aprilis miły jest dla tego, który nabiera, ale ten nabierany nie zawsze czuje się dobrze. Zenitu sięgnął żart, jaki zrobiono księdzu odprawiającemu dzisiaj mszę. Ogłoszenia parafialne zaczął od wyczytywania terminu kolędy… Doszedł do drugiej linijki zanim się zorientował, że coś jest nie tak. Po kościele przetoczył się rechocik, a lekko zdezorientowany kapłan dopiero odczytał co należy, odwracając kartkę. Komu się to podobało?! Żartownisiom, kolegom po fachu, bo kto inny by to mógł zrobić i wiernym rozbawionym tym, co zaszło. Ten, z kogo się żartuje, jak zwykle czuje się niezbyt dobrze. To taki uśmiech przez łzy. Nie wiem, czy kościół to miejsce na robienie kawałów.
Tego i owego też trochę nabrałam, lub udawałam, że nabieram. Zadzwoniłam do mojego wnuka, właściciela dwóch szczurków, których boję się na odległość, że Unia Europejska wprowadziła przepis odnoście ustalenia długości ogonków zwierząt - dłuższe niż 3 centymetry, będą musiały być do tej długości skrócone. Nie dałam się zagadać i chciałam koniecznie ustalić do jakiego lekarza ma iść aby dokonać obcięcia. Z początku zaniemówił, ale później zaczął się zaśmiewać. Domyślił się, że go nabieram.
Taki to dzisiaj dzień. U mnie tak naprawdę już po świętach, goście wybyli wyczerpawszy swój limit czasowy, wypucowana zastawa schowana do komody czeka na następną uroczystość. Niech Bóg wynagrodzi wszystkich, którzy obdarowali mnie posrebrzanymi sztućcami wszelkiej maści. Kładę je tylko na świątecznym stole. Miłe zajęcie takie polerowanie, a później zakrywanie aby nie dostało się do nich światło, gdyż od razu pojawiają się ciemnie ranciki. Ładnie się prezentują, ale ile przy nich roboty. Zwykłe platery są stokroć łatwiejsze w utrzymaniu. Od jutra normalne życie.
2 kwietnia 2013
Dzisiaj miałam dzień biurowy. Zrobiłam opłaty, aktywizowałam kartę kodów, gdyż stara się skończyła, uporządkowałam papierzyska w szufladzie komody z tego prostego powodu, że nie chciała się domykać. Ładuję wszystko do odpowiednich teczek, ale zbyt długie przechowywanie powoduje że pęcznieją. Doznałam ulgi, załatwiając co należy. Prace te nie należą do moich ulubionych. Zakończywszy działania wyruszyłam na poszukiwane ziół mających zmniejszyć opuchlinę mózgu. Uczepiłam się tej myśli jak rzep psiego ogona w nadziei, że przywrócę sobie sprawność umysłową. Co prawda wczoraj poszło mi z grą w scrabble zupełnie dobrze. Zajęłam przyzwoite drugie miejsce, pierwszego się nie da – jedna osoba wybiega daleko naprzód i nikt jej nie może pokonać. Do pracy mojego mózgu mam jednak duże zastrzeżenia i postanowiłam poprawić jego sprawność.
Przewędrowałam kawał drogi od sklepu do sklepu, aż osiągnęłam to, co chciałam. Zakupiłam świeże, lub gdy nie było, torebkowe zioła zawierające luteolinę. Występuje ona przede wszystkim w liściach i korze drzew owocowych, nie można jednak objadać się korą. Żołądek czegoś takiego nie strawi. Kupiłam więc:
zieloną paprykę i marchew w stanie surowym, tymianek, miętę pieprzową, rumianek, rozmaryn, oregano, szałwię - ziele lub zioło w zależności od tego czym dysponował sklep.
Przy okazji innych ziół też trochę , jednak o pachnotce pochodzącej z Japonii nikt nie słyszał, ale może gdzieś dokopię się do niej.
Dzisiejszy obiad przepełniony był ziołami, zielenił się i "pachnił". Już po pierwszej kopiastej dozie ziół czuję znaczne ożywienie umysłu. Zachęcam wszystkich do stosowania tej terapii. Pamięć nam powróci i będziemy sprawni chociaż na bazie myślenia i kojarzenia faktów.
Szerszy opis podaję na stronie senior.pl
środa, 3 kwietnia 2013
Piszę ręcznie! Muszę się uporać z testamentem, to już rok minął, zanim się otrząsnęłam. Zaprosiłam już świadków i w sobotę sfinalizuję sprawę, ale dzieciom nic nie powiem. Miałam dosyć przeżyć łzawo-wstrząsowych. Umieranie to w końcu moja sprawa. Pisanie też, ale musiałam dać sobie trochę przerwy, gdyż nie wytrzymuję trudu. Jakie to szczęście że można pisać w komputerku, to mnie nie męczy. Ręczne „maczkowanie” może być tylko porównywalne do szycia na maszynie, którego nie znoszę. Dorzucę jeszcze, że ktoś wymyślił abym krzyżykami haftowała widoczki, tak, jakbym nie miała co robić. Dosyć się naprzerzucam roczników Gazety Warszawskiej aby znaleźć coś o Miłkowicach. Ludzie myślą, że gdy ktoś jest na emeryturze, to leży do góry brzuchem, a u mnie takie coś nie ma miejsca.
Wybieram się teraz na kontrolowany spacer. Celem jest zakupienie potrzebnych produktów, a przy okazji przemierzenie zakolami terenów dzielnicy. Spacer dla spaceru mnie jakoś nie pociąga. Jestem jak członkini plemion afrykańskich, które zupełnie nie znają takiej formy spędzania wolnego czasu. Chodzą w jakimś celu, a nie po to by chodzić. Z kimś, to mogę chodzić, ale też wybiórczo, gdyż niekiedy czuję się zmęczona nawałem tematów. Nie chcę o tym mówić, aby nie zrażać ludzi.
Pogoda nie zachęca, ale trudno, tak już ma być, więc trzeba się przyzwyczaić. Koszty ogrzewania znowu wzrosną, a to nie będzie miłe. Trzeba chyba będzie zwiększyć stawkę opłat, aby nie było tak miażdżących wyrównań.
czwartek, 4 kwietnia 2013
Lubię aforyzmy, to tak mądrość w pigułce. Dzisiaj przywołam Flauberta – „Kiedy przychodzi starość, zwyczaje stają się tyranią.”
Niedawno była Wielkanoc. Zakorzeniony od wieków zwyczaj spożywania wspólnego śniadania w pierwszy dzień świąt, to zbiór nakazów. Muszą być malowane jajeczka, święconka, żurek, biała kiełbasa, szyneczki, sałateczki … Radością jest tylko to, że ucztujemy wspólnie z rodziną, natomiast ilość spożywanych pokarmów człowieka przygnębia. Jak nie zjeść chociaż kawałeczka szynki czy białej kiełbasy, jak nie delektować się smakiem drożdżowej babki, nie uszczknąć tortu czy nie rozgrzać się żurkiem. Nie można sobie tego odmówić. Raphacholin pomoże jakoś przetrwać te ciężkie dni… Dorzucę, że każdy coś przyniósł - nie zostawili mnie z tym samej - i trzeba było z grzeczności próbować.
Weźmy do przeglądu malowane jajka. Do święconki obowiązkowo muszą być, ale do spożycia to już na siłę, tylko dlatego gdyż są święcone. Ja maluję, oczywiście do święconki i także przed samym śniadaniem, aby były ciepłe i niezbyt twarde. Najczęściej i tak lądują w żurku, bo ile można zjeść jajek? Młodzi to jeszcze jakoś to wytrzymują, ale ja, wiekowa kobieta, najchętniej zredukowałabym te przysmaki do dwóch, trzech i jeszcze było dla mnie tego za wiele. Tradycja to tradycja, płacz i jedz. Szczerze powiedziawszy to dopiero teraz doszłam do siebie.
5 kwietnia 2013
Dzisiaj to był istny kocioł. Akta chrztu dwóch panien Bogdańskich wprawiły mnie w oszołomienie. Przerzuciłam księgi Głuchowa i Grzymiszewa mając nadzieję, że znajdę Tomasza, ale go tam nie ma. To niewątpliwy znak, że musi być w Miłkowicach. Jak jednak sie ruszyć z domu, kiedy pogoda nie dla mnie na wojaże. Wyszłam przedwczoraj na obchód miasta i moje zatoki dają o sobie znać. Muszę czekać na wiosenkę i ciepło, które z sobą przyniesie. Ciekawa jestem czy uda mi się uporać z fundatorami kościoła. Stanisław najpierw osiadł w Wilczkowie, ale kiedy pożar dotknął majątek, przeniósł się do Rzymska, Miłkowice sprzedając. Mam na to dowody. Zaraz naniosę wszystko na stronę WWW.
Serial o Annie German mnie bardzo wciąga. Dla niej przerwałam poszukiwania. Wczoraj miałam ponad 140 gości na stronie. Skomasowane działania znajomych robią swoje. Mam nadzieję, że moi sympatycy będą tam zaglądać. Zależy mi na tym, nie dla mnie ale dla moich Miłkowic. „Nie ma nic lepszego, niż małe gniazda, które trzeba opuścić tylko dlatego, że twoja wyobraźnia, chęć zrobienia czegoś, nie wystarcza na to miejsce. W pewnym momencie, jeśli się dobrze pracuje, trzeba poszerzyć horyzonty. Z małych miast, wsi trzeba wylecieć, gdy w ich granicach nie starcza miejsca do lotu. Są to miejsca, które katapultują ludzkie talenty do góry, do przodu.” Jan Nowicki - byłam nim w młodości zakochana po uszy. Ten jego drapieżny uśmiech… Teraz mi jednak już minęło oczarowanie. Starość, nie potrzebuję obiektów do wielbienia.
7 kwietnia 2013
Ciężar spadł mi z ramion. Wczoraj zwabiłam do domu dwóch świadków złożenia podpisu pod moim testamentem ręcznie napisanym, gdyż to jest wymóg, i sprawa została zamknięta. Córka nie została dopuszczona do uczestnictwa w imprezie. Spotkanie było bardzo miłe, inspirujące i na dodatek odebrałam przyrzeczenie, że będą wchodzić na stronę Miłkowic, tym razem przynętą ma być czekolada. Z rozrzewnieniem wspominaliśmy sprawę Lubostronia, który wzbił się na drugie miejsce dzięki poświęceniu ludzi, którzy tak jak ja umiłowali Lubostroń, niektórzy z sympatii do mnie i mojej pasji, ale byli też tacy, którzy żądali jajek wiejskich od kur niosek z gospodarstwa sołtysa z Lubostronia. To były czasy. Teraz wchodzimy w Miłkowice i wszystkich zapraszam do działań. Donoszą mi, że ludzie pytają, co to za miejscowość, tak czczona i chwalona, że aż stronę musi mieć? To miejscowość wyjątkowa. Nie tylko ja tam przyszłam na świat, ale ziemię tę znaczyły stopy wielu patriotów, którzy walczyli o ojczyznę. To ziemia uświęcona, droga mi i bliska.
Wczoraj przeglądałam informator pewnej firmy związanej ze wsią i hodowlą, i ze zdumieniem zobaczyłam, że prezentujące tam swoje uroki krowy mają piękne, puszyste ogony!!! Byłam zaskoczona i tak pochłonięta tym widokiem, że nie mogłam oczu oderwać od tych ogonów jak kropidło rozłożystych, lekkich jak miotełka do strzepywania kurzu z żyrandoli, białych jak śnieg z lekkim kremowym nalotem. Krowy budzą we mnie nie mniejsze przerażenie niż lwy, tylko tyle, że wiem, że by mnie nie pożarły. Moje nieletnie dzieci podchodziły do tych zwierząt z sympatią głaszcząc je po rozłożystych zadach, lecz ja omijałam je z daleka. Nie dla mnie takie ogromnie stwory z wielkimi gembulami i wyłupiastymi oczami. Zostawmy jednak moje fobie, nigdy nie widziałam, aby krowy miały takie piękne „puszatki” na ogonach. Widocznie nikt o nie dbał w takim stopniu, aby myć i pielęgnować ich ogonki. Wieś ma swoje sekrety, które dopiero ujawnia mi po latach.
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Kierując się mądrością aforyzmów, o choćby takiego - „Wszystko ma swoją kolej, miejsce i czas.” Mikołaja Gogola, doszłam do wniosku, że wiosna nieuchronnie nadejdzie i ja potrzebuję nowe buty, gdyż stare przedstawiają smętny widok. Przejrzałam katalogi i nic specjalnie poruszającego i przystępnego nie znalazłam, dopiero rzuciły mnie na kolana buciki z kolekcji kosmicznej niejakiej Charlotte Olimpii.
Popatrzcie sami – lekkie, ładnie wykończone, ze skórki, delikatne i widać na pierwszy rzut oka, że wygodne. Nie mogę się na nie napatrzeć. Zaraz bym je włożyła i przespacerowała po ulicach mojego miasta owiewana ciepłymi falami wiosennego powietrza… Jest mały problem, one chyba tanie nie są! Jedyne wyjście to poszukać sponsora, a że honor mi nie pozwala na takie wybiegi, jestem zmuszona odwiedzić sklepy i kupić coś z zapasów ubiegłorocznych, będą wtedy tańsze. Marzyć jednak mogę, nikt mi marzeń nie odbierze.
Zanurzę moje nogi w kąpieli solankowej, natrę emulsją, włożę rajstopy obciągające i może przy odpowiedniej długości spódnicy jeszcze jakoś będę się prezentować w butach, no dajmy na to od Ryłki :):) - a może nie, on ostatnio też schodzi na psy. Trafi się jakaś podróbka super firmy wykonana w Chinach i też będzie dobrze. Wszystko przecież ma swoją kolej, miejsce i czas. Dla mnie przyszedł czas na wygodne, z niezbyt wysokim, szerszym obcasem czółenka lub sandałki. Ach, jak lekko i zwiewnie będzie staruszka spacerowała po parku, sama z sobą, napawając się pięknem nowych bucików. Może na takie starczy w tym miesiącu, zobaczymy. Kosmiczne buciki ze znakiem Wagi będą śnić się po nocach starszej pani… Ważne, że ucieszą oko. Naprawdę, takie butki to chciałabym, oj chciała!
wtorek, 9 kwietnia 2013
Wczoraj zasiedziałam się przed telewizorem oglądając, nie wiem już który raz, filmy o katastrofie smoleńskiej i wysłuchując, albo starając się wysłuchać dyskusji będącej kakofonią głosów nadających na różnych częstotliwościach, dosłownie i w przenośni, gdyż w tym jazgocie nie dało się odróżnić głosów, aby stwierdzić, że jak nic nie było jasne, tak nie jest. Jestem za powołaniem międzynarodowej komisji, zbadaniem wszystkiego raz jeszcze, z dostępem do wraku i zamknięcie sprawy raz na zawsze. Niech pozostanie pamięć, ludziom życia się i tak nie wróci, ale już dosyć dzielenia narodu i wysuwania raz po raz nowych hipotez .
Dzisiaj odsypiałam ten przydługi wieczór i kiedy rankiem wyrwał mnie z błogości świdrujący w uszach dźwięk, nie wiedziałam gdzie jestem. Jakiś mały remoncik zgotowano mieszkańcom na zewnątrz sklepu i jego głos roznosi się po wszystkich mieszkaniach wokół. Musimy się pogodzić, gdyż co biedni mamy robić. Nastawiłam radio i znowu wszystko zaczęło się od nowa. Nie mam już na to sił, tym bardziej, że potoczystość mowy spikerów radiowych mnie zwala z nóg. Ile słów oni wypowiadają na minutę, chyba powyżej przeciętnej. Na dodatek moja umiłowana owsianka umknęła z garnka wylewając się na blat kuchni i wesołym skwierczeniem i łechcącym nozdrza swądem przywołała mnie na miejsce, gdzie być powinnam i pilnować tego, co zaplanowałam. Ja jednak jak zwykle trzymałam trzy sroki za ogon, uwijając się po mieszkaniu, byle wszystko szybciej odbębnić. Śniadanie skurczyło się niepomiernie i nie dodałam nawet kapki mleka wyznaczając sobie karę za niedopełnienie obowiązku. Z postną racją śniadaniową w żołądku zasiądę teraz do prac nad moją umiłowaną i napełnioną poszukiwaniami stroną http://milkowice.pl.tl/Strona-startowa.htm. Zajrzyjcie tam z łaski swojej. Niech jasne niebo rozsnuwa się nad ziemią moich przodków i pomyślność nie opuszcza mieszkańców. Jak już zdołam ustalić daty związane z ostatnimi Bogdańskimi – z Boską lub ludzką pomocą - moja myśl nawet błyskiem nie zwróci się w stronę genealogii. Pożegnam ją raz na zawsze. Amen.
czwartek, 11 kwietnia 2013
Wczorajszy dzień oblepiony był rocznicami, pewnych urodzin, przebrzmiałego ślubu, katastrofy narodowej i spotkania dyskusyjnego. Coś mnie wytrąciło z równowagi, sama już nie wiem co, i dzisiaj nie udało mi się zupełnie zasnąć. Ocean w środku miasta, a może życia, bytu, trwania, wspomnień, bólu, cierpienia. Ilse Archinger, bohaterka dyskusji, pisarka która nie daje się stłamsić banałom, podszyła się pod moje życie. Ocean wydarzeń faluje, podmywa brzegi, wywołuje spięcia, tsunami zagarnia wszystko co wychyla się z ustalonych norm, a ja się męczę. Pewien stwór szarobury wyprowadził mnie z równowagi podpuszczając, judząc i tak naprawdę ośmieszając kogoś, kto dał się wciągnąć w jego grę. To nie jest w porządku.
Na burzliwym oceanie jaśnieje jednak wysepka z moim komputerem w tle. Przywrócono mu sprawność i wdzięk, i to tak z dobrego serca.
Nie mam już siły dłużej czytać, leżeć w łóżku z zamkniętymi oczami, które nie poddają się snom, rozmyślać i kalkulować . Świat będzie budził się do życia, a ja będę odsypiać zaległości. W końcu co to za różnica o jakiej porze śpię.
Dotarły do mnie wieści, że godnie obeszliśmy wszystkie rocznice - przed wejściem do domu u jednej osoby kępka fiołków obsypała się kwieciem, choć w całym ogrodzie nic nie wyściubiło jeszcze nosa spod ziemi, inna sny miała, a ja widocznie czuwałam aby dotrzymać towarzystwa. Przecież nigdy jakoś nie mam kłopotów ze snem, no chyba że zarywałam noce zupełnie świadomie.
piątek, 12 kwietnia 2013
Czuje się już jak ryba w wodzie. Wyspałam się na zapas, zdrowie zadawalające, humor mi dopisuje, czyli jestem gotowa do głoszenia apoteozy życia, chwalby przyrody i pracy ponad oczekiwania mojego i otoczenia. Muszę przyznać, że godzina poświęcona przygotowaniu się do startu przeżycia dnia nawet mnie nie zmęczyła. Zaraz zacznę przeczesywanie bibliotek cyfrowych, ale póki co, chcę się zwierzyć z takich bardziej intymnych myśli dotyczących literatury. Nie jestem znawcą, jestem odbiorcą, ale to co czytam musi mnie obezwładniać, budzić mój podziw i wnosić ku rejonom dla mnie na co dzień niedostępnym, gdyż inaczej uważam, że tracę czas. Czytadełka nazywam ślizgaczami, gdyż zabierając się do takiej lektury, która niekiedy wpada mi w ręce, przebiegam po linijkach tekstu z szybkością równą prędkości światła i nic nie tracę. Już na początku wiem, co, jak, dlaczego, co będzie dalej i chęć do czytania mija mi, odkładam książkę, no ewentualnie czytam jeszcze koniec, który i tak jestem w stanie przewidzieć. Nie takie książki zdecydowanie nie są dla mnie do czytania. Komu się podobają, to niech się ślizga, nic mi do tego w myśl zasady – nie to jest piękne, co jest piękne, ale to, co się komu podoba.
Książki, które robią na mnie wrażenie, to takie – no właśnie – takie, które są pisane inaczej trochę, innym stylem, bogatszym i co tu dużo mówić, dla mnie niedostępnym, ale nie każdemu równo dano… Musimy iść drogą pod górkę, aby zyskać więcej, rozwijać swój sposób odbierania świata przez pryzmat innych ludzi, w tym wypadku pisarzy. Ostatnio wrażenie swoim sposobem pisania zrobili na mnie Ilse Aichinger „Niewiarygodnymi podróżami” i Luigi Guarnieri „Żydowską narzeczoną” . To było to coś co mnie nakręca.
Czytam teraz o żonach prezydentów II Rzeczpospolitej, książka ciekawa, ale informacyjna, a mnie potrzeba wysublimowanej prozy. Może i lepiej, że czytam takie książki, które mnie uwodzą i pociągają od czasu do czasu, wtedysię nie opatrzą a wrażenie, jakie pozostawią tkwi we mnie i daje mi radość.
sobota, 13 kwietnia 2013
Dni miewają niewyobrażalną długość. Do godzin zapołudniowych miałam gości, nawet pies Pusio mnie odwiedził i panoszył się nad podziw. Nie wiem czy to wypada będąc z pierwszą wizytą tak się szarogęsić. Na szczęście poznał się na moim cieście z budyniem i jabłkami i jadł bez opamiętania, ja jako gospodyni nie żałowałam poczęstunku, aż go opiekunka strofowała. Przy okazji mam przewieszone drzewo rodziny. Wisiało zbyt wysoko i goście, którzy co prawda bywają rzadko, ale nie mieli do tej pory wglądu w moje korzenie, teraz mogą chłonąć przeszłość całym sercem.
Poodkurzałam, zrobiłam obiad i usilnie chciałam wyjść na spacer, aby wentylować płuca. I co, nic nie wyszło z tego, pogoda pod psem. Robiłam kilka podejść, stałam już w przedpokoju w pełnej gali do wyjścia, a nic z tego nie wychodziło, gdyż niebo momentalnie robiło się szaro-bure i strumienie deszczu lały się bez miłosierdzia. Znowu szykują się powodzie. Nasza Brda nie wyleje, ona płynie tak wolno, że nie zdąży z zalewaniem brzegów. W końcu zebrałam się w sobie, i kiedy błysła jasność, szybciutko zbiegłam na dół, przy okazji wynosząc śmieci. Szybkim krokiem przebiegłam uliczkę obok bloków i musiałam zawracać, gdyż już zaczynało lać.
Włączyłam Mozarta, nareszcie odtwarzacz działa i liczę na to, że muzyka ukoi moje zmysły i przyniesie błogi spokój. To nie to, że coś we mnie wrze, ale ja muszę zajmować się czymś bardzo, bardzo, gdyż w przeciwnym razie nudzę się jak mops.
niedziela, 14 kwietnia 2013
Na nowym miejscu w sypialni własnej, na łóżku czekającym cierpliwie na ocieplenie w przyrodzie, aby nie nadwyrężać budżetu podwójnym ogrzewaniem, sny miałam dzisiaj prorocze, dotyczące zgubnej męskiej natury, która unicestwia wszystko, taranuje i niszczy, aby osobnik płci męskiej osiągnął szczęście, które w ostateczności gubi jego samego. Słucham teraz subtelnej muzyki Chopina aby wyrównać poziom agresji w moim organizmie. Nie mogę opisać treści snu, gdyż mogliby mnie pociągnąć do odpowiedzialności karnej. Przecież to tylko sen... Rozważania zatem przesunę na znany przypadek w literaturze.
Tato Staszewski, ojciec Kazika, uwielbiał alkohol, kobiety i śpiew. Dziecko i żona nie pochłaniali jego uwagi, on miała ważniejsze sprawy w życiu. Czy taki artysta-drań zastanowił się jak cierpi jego dziecko wychowujące się bez ojca?
Ojciec najwięcej daje dziecku miłości kochając i szanując jego matkę!!!
Niech wezmą to pod uwagę wszyscy, którzy szukają podniet aby tworzyć - artyści, literaci, wszelkiej maści twórcy i zwykli podrywacze żyjący podwójnym życiem.
Niektórzy mężczyźni chyba nie bardzo rozumieją o co chodzi w życiu, kim i czym są dla rodziny oni, jaka jest ich rola. Weźmy przykład prezydenta Mościckiego, gdyż idę teraz ręka w rękę z jego losami. Najpierw wybrał sobie żonę, zresztą bardzo bliską krewniaczkę Michalinę i ją sobie wychowywał! Tak, tak, zbałamucił młodą dziewczynę, której zresztą nie kochał i dostosował do roli żony, składając troski dnia powszedniego, wychowanie dzieci, na jej barki. Ona jednak wyszła z narzuconych jej ramek, przerosła nauczyciela, co bardzo mu się w późniejszym życiu nie podobało, gdy więc odeszła z tego świata natychmiast wybrał sobie jej sekretarkę za towarzyszkę życia, a że była od niego dwa razy młodsza nie stanowiło dla niego problemu, zawarł ślub gdy nie minął nawet czas żałoby narażając się na kpiny i żarty, podważając powagę urzędu, który piastował. Bóg z nimi.
Kobieta, gdy uda jej się wybrać odpowiedniego towarzysza życia, miewa spokój, spełnia się jako żona i matka i słusznie uważa, że udało jej się dobrze wypełnić jedną ze swoich życiowych ról.
Idę do kościoła. Tam zyskuję równowagę i łapię sens istnienia. Dzisiaj pożegnam się już z ciepłym okryciem. Wyjęłam jesionkę z szafy, nobliwą i spokojną w kolorze. Wszystko mam przygotowane, dodatki i własną duszę także. Spełniona jako matka i babcia zajmę miejsce w ławie centralnej, gdy uda mi się nie spóźnić, lub bocznej, może tam się załapię płacąc za opieszałość. To moja słaba strona. Idę zawsze zawsze w zawody z księdzem, niekiedy on jest szybszy i to mnie boli, ale zaradzić temu jakoś nie potrafię.
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Rozbolała mnie głowa. Dzwonię od rana do archiwów i czuję się tak, jakbym układała w szafie ubrania. Widocznie roztocza i mikroby działają także drogą telefoniczną. Myślę, że resztę odłożę na jutro, gdyż tego nie mogę już wytrzymać.
Słoneczko świeci tak intensywnie, że znowu źle. Opuszczone rolety dają trochę wytchnienia. Kończę prania które wyschną już na balkonie i idę do lekarza. Braknie lada moment podtrzymywaczy zdrowia. Muszę załatwić to nieco wcześniej aby nie stawiać się w sytuacji podbramkowej.
Wczoraj nastąpiła inauguracja spacerów z kijkami. Przechadzałam się po lesie w miłym towarzystwie, gdyż sama do lasu nie pójdę bojąc się niepożądanych spotkań z ludźmi i zwierzętami łączącymi się na potęgę w pary. Kawki chadzają we dwoje, a kaczka nas stawem uwiła w łysych jeszcze trzcinach gniazdo wystawiając się na widok publiczny. Biedulka, wyrywała sobie piórka moszcząc swój nadwodny domek. To było wzruszające.
wtorek, 16 kwietnia 2013
Wczoraj byłam u fryzjera. Znalazłam ofertę w Gruponie . Naprawdę warto.
http://www.groupon.pl/oferty/bydgoszcz/PU-Wolfryz/20162371?nlp=&CID=PL_CRM_1_0_0_103&a=412
Zdjęcie wykonane przez moją córkę, która mnie asekurowała, jeszcze na terenie centrum.
Świetna sprawa. W Bydgoszczy otwierają centrum relaksu na Lipowej 14. Ja pokusiłam się na ofertę fryzjera. Strzygła mnie pani Ania. Pani ta ma ręce stworzone do zajmowania się włosami na najbardziej opornych głowach, a ja do takich należę. Słoneczko świeci, wiosna a ja z koczkiem babuni. Powiedziałam dosyć. Najpierw masaż, maseczka i strzyżenie, które mnie odmieniło. Czuję się zupełnie inaczej gdy włosy mam ścięte i ułożone. Najważniejszą sprawą jest cena. Kto mnie ostrzyże, ułoży fryzurę i dołoży te wszystkie bajery za 39 złotych?! Jest promocja i zachęcam mieszkanki Bydgoszczy, mojego miasta, do korzystania z okazji. Naprawdę warto.
O cerę zadbam w najbliższej przyszłości. Słońce nie jest dla mnie łaskawe. Muszę kupić krem z filtrem, i to wysokim, gdyż promienie słońca zbytnio mnie łaskoczą.
środa, 17 kwietnia 2013
Popołudniowe prasowanie zajęło mi sporo czasu. Oglądałam telewizję aby jakoś umilić sobie czas. Jedna z reklam napełniła mnie nadzieją. W przyszłości pralki same będą prasowały! Przepełniona goryczą z powodu kurczącego się mojego własnego czasu, dodawałam sobie sił tymi myślami, aby pracę doprowadzić do końca. Może chociaż moje dzieci lub wnuki doczekają tych cudnych dni.
Wieczór poświęciłam błogiemu odpoczynkowi wpatrując się znowu w ekran telewizora. Na osłodę miałam tylko jabłka i landrynki… Moją uwagę przyciągnął film „Chłopiec w pasiastej piżamie”. Była to opowieść o drugiej wojnie światowej widziana oczyma chłopca, którego ojciec był komendantem obozu koncentracyjnego. Chłopiec zaprzyjaźnia się z rówieśnikiem mieszkającym po drugiej stronie kolczastego płotu i wszystko kończy się katastroficznie i wręcz nieprawdopodobnie. Jakoś filmy nie przedstawiają żon faszystów jako osób wrażliwych i nie pochwalających czynów popełnianych przez ich mężów. Tutaj było jednak inaczej. Ten wątek filmu wart jest podkreślenia. Co prawda nie wiem jak to się mogło stać, aby takie działania były dla tych kobiet tajemnicą, ale tak to zasugerowano w amerykańsko-angielskim filmie. Staruszki nie powinny być narażane na takie przeżycia, nerwy mają już zszarpane i nie są w stanie uporać się z takimi historiami. Płacą za to koszmarami nocnymi.
czwartek, 18 kwietnia 2013
Ludzi wymiotło na dwór. Obsiedli ławki w parku, pracują w ogródkach, więc i ja idę zmagać się z powiewami wiosennego wiatru. Zbyt szybko zima przeszła w lato. Grzeje słońce ponad miarę. Fontanna tryskająca z kamienia przyciągnęła moją uwagę. Jak zwykle mam określony cel. Muszę kupić chleb dostarczony z piekarni na Śniadeckich. Cieszy się dużym powodzeniem. Będzie znowu kłopot, gdy będzie zbyt dobry. Zjadanie pieczywa ponad miarę nie będzie korzystne dla mojej wagi.
Po drodze mijam dom, gdzie niedawno bawiłam na urodzinach. Wbił mi się w pamięć czarny kot gospodarzy, agresywny, nie dający się okiełznać, gotów wydrapać oczy byle tylko nie dać się podporządkować. Wiedział tylko jak mnie podejść, abym częstowała go pod stołem ciastem narażając się na uwagi. Podobno zwierzęta nie powinny jeść słodyczy. Może i nie powinny, ale czy jakaś przyjemność nie należy się każdemu stworzeniu?!
Z kotami ostatnio mam problem. Jedne mnie nie zauważają, inne bagatelizują moją obecność, albo dla odmiany wbijają w moje ręce pazury. Dobrze że nie mogą mi duszy rozedrzeć. Widocznie nawet koty nie mają do niej dostępu.
piątek, 19 kwietnia 2013
Od rana wydzwaniam do archiwów i osób prywatnych. Nie wiem jak zgram wszystko. Zaplanowany został wyjazd do instytucji państwowej przechowującej akta. 2 maja archiwum jest nieczynne, a szkoda, wtedy byłoby łatwiej. Teraz dochodzi zgranie terminów urlopów, bo przecież ktoś musi ze mną jechać. PKS już nie daje gwarancji, że dalsze trasy, i jeszcze z przesiadkami, doczekają się realizacji. Zobaczymy jak to wypadnie. Aniołku Stróżu, mój kochany, postaraj się aby to wszystko jakoś zgrać i niech już mam za sobą ostatnią swoją szansę na odkrycie tajemnic Miłkowic. Przysięgłam już sobie, że jak ta wyprawa, gdyż tak muszę ten wyjazd nazwać, nie da rezultatu, zamykam poszukiwania. Trudno. Zdam się na łaskę przypadku, dobrej woli innych ludzi i Opatrzności. Będzie coś, to zamieszczę, nie będzie, to trudno. Śni mi się już to wszystko po nocach, mam chyba przesyt.
Dręczy mnie sprawa powstańca styczniowego. Teraz, kiedy już wiadomo, że w 1865 roku Bogdańscy mieszkali jeszcze we dworze na Zaspach, wydaje się to wszystko grubymi nićmi szyte. Najlepszy byłby spis ludności z 1864 roku, ale gdzie takiego szukać, chyba w łódzkim archiwum?! Czy jednak taki dokument w ogóle istnieje? Nie można tego sprawdzić w internecie, a za wyszukiwanie trzeba płacić. Na dodatek nie wiadomo jak długo ktoś tam by poszukiwał. Może jakiś mieszkaniec Łodzi jest chętny do misji wyszukiwawczej, oczywiście jako wolontariusz? Miłkowice były na pograniczu dwóch województw, raz należały do jednego, a raz do drugiego, i dlatego to wszystko jest tak trudne do ustalenia. Dokumenty znajdują się i tu, i tu. Rok 1834 mam udokumentowany, ale ja potrzebuję 1864!!!
Archiwum: Archiwum Państwowe w Łodzi
Zespół: Archiwum Zakrzewskich z Poddębic 1767-1933 [zespół nr 566]
Sygnatura księgi: 136
Robię dzisiaj porządki , a właściwie segregację ubrań i dlatego zawartość szaf zostanie przejrzana. Zdecyduję z czym pożegnam się już na wieki. Odpocznę od archiwów i dokumentów. Swoją drogą żal mi tej Marii, której akt zgonu został odkryty – 16 lat, sierota zupełna, wychowująca się u siostry mamy i umiera jakby nieszczęść było mało. Jaka była przyczyna zgonu? Życie nigdy nie było proste. Majątek to jeszcze nie wszystko.
sobota, 20 kwietnia 2013
Jakby wszystkiego było mało, pękła plastikowa miska. Nie jest to artykuł pierwszej potrzeby, ale się przydaje. Ja już prawdę powiedziawszy nie piorę ręcznie, gdyż to się nie opłaca, i trochę mi się nie chce. Bez miski jednak trudno się być. Wyprawiłam się więc na zakupy. Najpierw poszłam do Obi, i tam nabyłam pierwszą lepszą miskę, jaką napotkałam, ale to był błąd, gdyż w Galerii był większy wybór i kolorystycznie mogłam lepiej dopasować. Trudno. Jak zwykle życie uczy, że co nagle to po diable, ale nie mogłam już się cofnąć.
Zdesperowana kupiłam marcepan w gorzkiej czekoladzie, gdyż w tym miesiącu znowu niedomagam finansowo i płacę już kartą, a nie tak miało być. Drożyzna daje się we znaki. Czekolada wynagrodziła mi wszystko. Delektowałam się nabytkiem już po odejściu od kasy. Ach, co to był za smak!!! Mam w nosie nadwagę, zwiększające się stopy, kurczące się szczęki i uwypuklający się nos. I tak nie starcza na to, co powinno. Przejadam teraz buty, które i tak nie zostaną zakupione. Muszę być syta, ma być mi ciepło, i na szczęście jeszcze nie muszę się martwić aby było sucho… Zbliżam się do odczuwania na poziomie niemowlaka, jeszcze trochę a zacznę gaworzyć. Jak odpocznę, gdyż trochę się zmęczyłam eskapadą, zabiorę się za sprzątanie. Czeka mnie wypełnianie zgłoszenia do archiwum, wyszukiwanie sygnatur i rewersów, ale to może wieczorem, jakoś nie palę się do tej pracy, zrobić jednak muszę co trzeba.
niedziela, 21 kwietnia 2013
Jestem trochę rozżalona. Opublikowano strony zgłoszone i przyjęte do konkursu. Miłkowice są na liście. Świetnie! Problem w tym, że te inne strony to najczęściej strony gmin lub sołectw. Bliski kontakt z ludźmi żyjącymi na danym terenie jest normą, dokumenty i wsparcie wszystkich organizacji także. Ja działam na innej zasadzie i moja strona ma charakter przewodni po historii dziejów. Myślałam, że to będą jakieś grupy tematyczne. Nie wiem jak można wyłonić, stosując jednakowe kryteria, laureatów? Nie chodzi mi o miejsce, ale o sposób oceniania. Na szczęście nie ja jestem jurorem i nie moje to zmartwienie.
Będę działać jak niektóre partie polityczne, które nawet porażki przekuwają na sukces. Najważniejsze, że zakwalifikowaliśmy się do grona 250 stron konkursowych. Wielkopolska ma 228 gmin, około 30 gmin zgłosiło swoje strony. 200 gmin milczy. Znalezienie się w gronie tych 30 zgłoszonych to wyróżnienie. Mogę być dumna z tego, że ileś tam setek wielkopolskich wsi siedzi jak mysz pod miotłą, a Miłkowice mają przywołaną osiemsetletnią przeszłość. Grupa pasjonatów ją przywołała, oczywiście przeszłość, gdyż Miłkowice powoli zamierają. Brawo Współtwórcy. Najważniejsza jest pamięć.
Zabieram się do pracy. Nie będę czekać z założonymi rękoma, gdyż najważniejsza jest idea i jej realizacja. Muszę sprawdzić wszystkie akta, nareszcie jest możliwość normalnego ich odczytania. Korekcja w niektórych wypadkach jest konieczna. Będzie to co ma być.
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
Cały dzień siedzę z nosem w aktach więc zaraz pokryję się wirtualnym kurzem od stóp do głów… Przygotowuję się do wyjazdu do archiwum i muszę się zdecydować jakie akta mam tam przejrzeć, gdyż całego zbioru mi nie udostępnią. Jutro wysyłam zgłoszenie.
Zaglądajcie na moją stronę. Pomyślcie sobie o tym, że tam kiedyś mieszkałam, byłam szczęśliwa http://milkowice.pl.tl/Mi%26%23322%3Bkowskie-klimaty.htm
Blask zachodzącego słońca nad Miłkowicami -nigdzie więcej tak przedwieczorna godzina nie wygląda...
Pochodziłam z kijkami, aby się rozprostować, a wieczorem obejrzałam Teatr Telewizji. Najbardziej przypadła mi do serca pierwsza część – krakowska "Świeczka zgasła" Aleksandra Fredry w reżyserii Jerzego Stuhra. Maciek Stuhr to moja sympatia aktorska i jak widać te względy przeważają. Nie potrafię się widocznie zdobyć na pełen obiektywizm, gdy mam „pikotki” sentymentalne - ale naprawdę, to podobało mi się najbardziej. Warszawa też wypadła nieźle. Obsada była świetna, Ścibakówna ma niezłą figurę, prezencja przecież u aktorki to ważna sprawa. Lubię poniedziałki dzięki teatrowi telewizji.
wtorek, 23 kwietnia 2013
Rankiem kartka do ręki z planem dnia i do działania… Sprawdzam już końcówkę ASC i dla zmiany położenia ciała zajęłam się oknem w sypialni. Wypucowane i zaciągnięte świeżo upraną firanką prezentuje się doskonale.
Największą trudność sprawia mi zawieszanie firanki. Nie mam tam stołu, a komody nie będę ciągnęła przez cały pokój, odpada drabinka jako urządzenie nie zapewniające stabilności, zostaje wiec parapet. Stoję więc w tym tiulowym obłoku, zaczepiam spinacze karnisza byle szybciej, gdyż ręce mi mdleją, a tu jak na złość dzwoni telefon. Skaczę więc na krzesło i biegnę aby odebrać. Chyba zbyt szybko to zrobiłam, gdyż czuję wyraźnie że mam kręgosłup! Kiedy wszystko funkcjonuje bez zarzutu nie przejmujesz się sercem, płucami czy kością ogonową, ale jak równowaga zostaje naruszona wiesz już gdzie boląca część ciała jest zlokalizowana. Ona daje o sobie znać. Natarłam się maścią, ale nie wiem czy pomoże. Jak długo ja jeszcze będę się wspinać, wieszać, czyścić i zmagać się z losem?! Codziennie jakaś praca fizyczna przeplata się z komputerową i dzionek mija. Umilam sobie czas humorem Hrabala z „Takiej pięknnej żałoby” aby uśmiech rozjaśniał codzienność – „Oskarek pił jeden kubek wody za drugim, czasami wychłeptywał dziesięć, czasami piętnaście garnków wody. A potem zdejmował buty, stał obok stosu kości po kolana w wodzie martwego ramienia, gwizdał sobie i rozmyślał, mówiono nawet, że znał kiedyś biegle pięć języków i bywał w świecie, i tak dobrze zrozumiał filozofię, że kiedy wszystko przemyślał do końca, to zwariował”.
Ja tak daleko nie pójdę, gdyż nie znam języków i muszę ciągle używać translatorów, do końca też niczego nie mam zamiaru roztrząsać, niech inni to robią. Idę swoją drogą skacząc z parapetu odrobinę za szybko.
czwartek, 25 kwietnia 2013
Dzisiaj widok za oknem wprawił mnie w zdumienie. Wiosna obrzuciła śliwę kwiatami, kasztanowce wystroiła w rozczapierzone, zielone liście, wierzbę okryła delikatną zielenią, tylko drzewa wiśniowe wahają się, czy iść za głosem natury, czy może jeszcze trochę poczekać. Przyszła wiosna, sezonowa narzeczona, która jest i będzie, zawsze można na nią liczyć. Można mieć inne sympatie, kochać kogoś bez pamięci, ale do niej, tej jedynej, która i tak nigdy do końca nie jest nasza, wracać i oczekiwać, że się nie zmieniła. Ona na nas czeka... Co prawda trochę się w tym roku zbuntowała i trzeba było wyglądać i tęsknić za jej delikatnym powabem, ale przecież jest i będzie co roku, póki naszego trwania.
piątek, 26 kwietnia 2013
Mam kota na przechowanie. Doszliśmy już do zupełnego zbratania. Dzisiaj spał ze mną, ale ja dopiero rano się zorientowałam, że nie jestem sama w łóżku. Chodzi za mną krok w krok, obwąchuje mnie, zaczepia aby go głaskać i się z nim bawić. Mam z kim pogadać:), a jaki jest grzeczny wobec mnie, nigdy nie staje okoniem jak niektóre koty. Wyjęłam zabawki mojego wnuka, oczywiście takie aby nie mógł ich połknąć. Największy aplauz wzbudziła piłeczka pingpongowa, piłki do kręgli były chyba zbyt duże. Trochę się opierałam w uczestnictwie w grze, gdyż to on ustalił zasady. Wbijał piłkę w najbardziej niedostępne miejsca i czekał aż ja się wczołgam pod łóżko, czy spod komodę wyjmę piłeczkę. Powiedziałam jednak dosyć, jestem już starszą osobą i nie będę zmieniała się w kocicę: - Kiciuniu, sam tam zatulałeś, to i sam wyjmuj. Niechętnie, ale przystał na taki układ. Zaraz wymyślił nowy sposób, wrzucał więc piłkę pod serwantkę, a że tam chyba podłoga nie była zbyt dobrze wypoziomowana, piłeczka sama wypływała do jego łapek i zabawa trwała. Teraz umęczony śpi na oknie, a ja mam chwilkę czasu dla siebie.
Takie to małe, bezbronne, ciekawe świata i zdane teraz tylko na mnie. Staram się wypełnić obowiązki opiekunki najsumienniej jak potrafię. Dostałam przed chwilą SMS-a z pytaniem czy Filipek mnie nie pogryzł, gdyż podobno bywa agresywny. Bzdura, nie ma w nim żadnej napastliwości. Kiedy ktoś stosuje wobec niego szorstkie, męskie zasady, to on się rewanżuje podobnym postępowaniem. Wobec mnie jest uosobieniem taktu i kociej elegancji. Dobrze, że chociaż przez kilka dni zazna ciepła i ludzkiej przyjaźni. We mnie tyle jest pokładów dobroci, ciepła i zrozumienia, że dla Filipka też wystarczy.
sobota, 27 kwietnia 2013
Kto by to pomyślał że poranek z kotem wymaga tyle zdrowia i wysiłku!
Kot piękny, czarny jak smoła, młodziutki choć już pozbawiony męskości, żywy jak srebro i chętny do zabawy. Pierwszy dzień to było wzajemnie, spokojne obwąchiwanie się, ale teraz kociunio poczuł się już jak u siebie i wiem z kim mam do czynienia.
Wczoraj wieczorem graliśmy w kulki. Ciągle gubił piłeczkę domagając się abym ja jej poszukiwała, wzięłam się więc na sposób i robiłam ze starych gazet gałki, rzucałam, a Filuś gonił za nimi aż do utraty tchu. Kiedy już cały pokój zaścielony był zwitkami papieru kot doznał samospełnienia, położył się na środku i czekał. Grzecznie pozbierałam wszystko i zaczęłam podrzucać po jednej, ale słabo już reagował podgarniając je tylko łapką pod siebie, siedział więc jak kwoka na jajkach, aż w końcu miał wszystkiego dosyć, podskoczył na parapet okienny i zasnął, a ja spokojnie obejrzałam film. Gdy już poszłam spać, zjawił się w sypialni, umościł pod łóżkiem i spał snem sprawiedliwego. Noc minęła nam spokojnie, jednak około szóstej, gdy dla mnie to był prawie środek nocy, zaczął domagać się uwagi. Przebiegł przez pościel celując dokładnie w miejsce gdzie spałam, ja jednak nie zareagowałam. Spanie, to była jedyna sprawa, o której myślałam. Filuś zrozumiał, że musi zastosować mocniejsze źródło nacisku. Zaczął objadać bluszcz mlaskając tak rozgłośnie, że chyba nawet chłop z „Bocianów” Chełmońskiego by mu nie dorównał. Zaczęłam się budzić, ale jeszcze nie dawałam za wygraną. Za chwilę nastąpiło rozgłośne bębnienie łapkami w stojącą tutaj torbę z jedzeniem dla kota, starannie zawinięte w reklamówki nie dając możliwości kotu dotarcia do zawartości. Zaczęło mnie już to lekko nosić, nie wstawałam jednak. Dla mnie to nie była odpowiednia pora!!! Tego było już chyba dla niego za wiele! Podjął tyle prób nie zyskując pożądanych efektów, że zdecydował się na silniejszy akcent! Skoczył, odbijając się z komódki, na jukę, drzewko sięgające prawie sufitu, a będące wyznacznikiem mojej drogi życiowej jak mi przepowiedziano, więc mające dla mnie wysoką cenę, zawisł na pniu, a juka zakołysała się tylko i zaczęła zbliżać się do pozycji horyzontalnej. Śledziłam jego poczynania kątem oka, jednak tego się nie spodziewałam. Ja, siedemdziesięciolatka w obawie, że to moje, według przepowiedni, ostatnie chwile życia, wystrzeliłam z pościeli jak kamień z procy i w locie chwyciłam tak cenne dla mnie drzewko ratując je i siebie od niechybnej zguby. Stałam chwilę obok juki łapiąc oddech, a kiciuś umknął nie chcąc się dodatkowo narażać.
O śnie nie było już co marzyć. Pomaszerowałam do kuchni, Filus podążał za mną ocierając się przymilnie o moje nogi, nałożyłam do miseczki jedzenia, zmieniłam wodę i usiadłam bezradnie w kuchni popijając herbatę i czekając na dalszy przebieg wypadków. Nastąpiły szybko. To co się działo przez około dwie godziny określę w skrócie – kocie AHDH! Po upływie tego czasu byliśmy obaj tak wykończeni, że ja zajęłam się lekturą przeplataną drzemką, a on nieudawanym głębokim snem na parapecie okiennym. Stawiały go tylko na nogi przelatujące w pobliżu ptaki, które zataczały szerokie koła jakby mu na złość. Wywoływało to u koteczka buczące miauczenie przechodzące w skowyt. Walił na dodatek ogonem o parapet aż dudniło. Tak spędziliśmy dzionek dając sobie jednak czas na posiłki i wspólne obłaskawianie siebie nawzajem. Jak tak wyglądają dni spędzone z kotem, to ja dziękuję, chyba nie mam na takie ekscesy już siły.
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Badamy się wzajemnie. Kotuś bywa jednak górą, gdyż wolę niekiedy ulec, niż mierzyć się z jego fochami. Karnie już rano wstaję, kiedy tylko czyjaś mordka zaczyna mnie dotykać, a łapka badać moją fryzurę. Na wiele się to nie zdaje, gdyż Filuś domaga się zainteresowania. Odsłaniam okno, niby patrzy na ptaki, jednak odwraca się w moją stronę, aby zobaczyć czy podziwiam jego dokonania. Juka została obgryziona, przywiązałam ją do drabinki i niech już się dzieje co chce. Lepsze to, niż złamanie jej na pół.
Siedzę dzisiaj rano przy śniadaniu, kociuś jak zwykle w tym samym pomieszczeniu co ja, ogląda przyrodę za oknem, gdy nagle nadfruwa wrona pod samo okno. Nie wytrzymał mój bohater napięcia emocjonalnego, odwrócił się, przebiegł po blacie szafki, po mnie górą odbijając się o moje ramiona i głowę, wskoczył na stół i pomknął do przedpokoju mierząc się ze ścianami. Dobrze, że nie wytrącił mi kubka z herbatą z ręki! Jak ja mam się z nim nudzić?! Ciągle coś nowego, tam coś ukradnie, tu coś wygrzebie i hasa po całym domu. Nie ma wątpliwości, że on tutaj gra pierwsze skrzypce. Nie karcę go, gdyż nie widzę powodu. Młodość musi się wyszumieć. Bywa, że przekracza granice, stosuję więc sprawdzoną sztuczkę, zaczynam łkać. Wybałusza wtedy na mnie te swoje zielone oczy, nastawia na sztorc wibrysy – jeden włos jest biały! – i wychodzi z godnością z pokoju. Za chwilę zapomina, wraca, łasi się do moich nóg i wszystko wraca do normy, to znaczy dominacji czarnego kota. Da się jednak lubić, ma wdzięk osobisty, a ja mam słaboś do takich typów.
30 kwietnia 2013
Moja smolista-czarność wzruszyła mnie do łez. W nocy chyba miałam koszmary, czułam że chcę się obudzić, ale nie mogłam. Słyszałam we śnie, że krzyczę. Tak niekiedy się dzieje, gdy moje skołatane serce ma kłopoty… Kituś podszedł do mnie i gładził mnie łapką po policzku tak długo, aż się nie obudziłam. Jak tu nie lubić takiego mądrali rozumiejącego, że coś jest nie tak. Ciekawa jestem jak będzie wyglądało nasze rozstanie, a to już niedługo. Teraz chyba staje się oczywiste dlaczego ja nie mogę mieć zwierząt w domu. Ja się zbyt bardzo przywiązuję.
|