VIII. Miedzy światłem a cieniem
Wiedziałem już, że cuda się zdarzają. Przekonałem się przecież że świat nie kończy się na ścianach mojego pokoju i kiedy wyjrzałem poza jego obręb zrozumiałem, że bywa też inna rzeczywistość, bogatsza i bardziej nęcąca, ale niekiedy sprawiająca ból. Doznałem właśnie tego, te niewidzialne i nieprzewidywalne dla mnie moce brały mnie teraz w swoje posiadanie. Wszyscy pragnęli mojego wyzdrowienia, kochałem ich za to. Nie myśleli o tym, że czasami wychodziłem poza przyjęte ramy kocich zachowań - nie ma na tym świecie istot doskonałych i z tym trzeba się pogodzić – pragnęli tylko z całego serca dla mnie zdrowia. Tak naprawdę to wolałbym spokój, ale rozumiałem, że leczyli mnie aby mi pomóc i nie żyć dalej z poczuciem niedopełnienia obowiązku wobec stworzenia, które zaprosili do swojego domu i kochali.
Jeden dzień spędziłem w lecznicy. Zrobiono mi płukanie żołądka, badania, dostałem zastrzyki. Tak naprawdę lekarz nie wiedział do końca co mi jest. Może ta kilkugodzinna podróż zaważyła na moim losie? Może mój czas dobiegał już końca? Wieczorem wróciłem do domu. Przyszły po mnie Jo i Ha. Pani doktor powiedziała do Ha po cichu, abyśmy - ja, kot Pot i Jo nie usłyszeli, ale my zdołaliśmy podsłuchać - że sprawy mają się źle:
- Rokowania są marne, nie wiem czy uda się kota uratować.
Ha pokiwała z rezygnacją głową, sama to widziała, załatwiła opłaty za mój pobyt i poszliśmy do domu. Nic nie jadłem, tylko piłem od czasu do czasu wodę. Dla mnie najtrudniejsze do zniesienia było to, że sam nie miałem siły dokonać swojej toalety. Ha wycierała mnie chusteczkami, Jo pełniła przy mnie nieustający dyżur. Zestawiła mi legowisko na podłogę i tam spałem. Nie miałem nawet siły aby wskoczyć na fotel.
Jo nie dawała za wygraną. Dzień w dzień biegała do weterynarza, dostawałem zastrzyki, które już nie pomagały.
- Musimy go uratować, musimy! – powtarzała. Młodość jest pełna wiary w zwycięstwo, ale życie ma swoje rozwiązania.
Lekarka mówiła do Ha: - Proszę pani, to już agonia, ja nie umiem temu zwierzęciu pomóc.
Tego dnia leżałem na swoim legowisku w łazience. Wszystko wokół mnie wirowało. Ostatkiem sił wyczołgałem się i położyłem obok nóg Ha, która stała w przedpokoju nie wiedząc już co począć. Patrzyłem na łzy spływające jej po policzkach, które ocierała wierzchem dłoni. Schyliła się i pogłaskała mnie. Na to czekałem. W jednej chwili poczułem, że wkraczam do świetlistej krainy pełnej kotów wesoło baraszkujących w kwitnących ogrodach. Na gałęziach drzew siedziały ptaki, śpiewały tak pięknie jak u Ba, nikt na nikogo się nie rzucał, nikogo nie gonił. Piękny, biały kot podszedł do mnie i poprowadził do domku, który był ciepły, przytulny i miły. Zdrzemnąłem się. Śnił mi się mój dawny dom, balkon, moje psoty i figle, czułem dotyk ręki Jo, słyszałem głos Ha, nawet miałem wrażenie że znowu uczę się tańczyć walca – raz, dwa, trzy - raz, dwa, trzy, i jeszcze raz, ale wcale nie miałem ochoty do tego wszystkiego wracać. Nowy świat był taki przyjazny i fascynujący.
Epilog
Kot Pot był z nami niecały rok. Był to okres początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, prawdopodobnie 1993 lub 1994. Trudno ustalić dokładną datę, gdyż nigdzie nie jest zapisana, a jak widać pamięć ludzka jest zawodna, ale wiadomo że wtedy Jo już studiowała poza naszym miastem, Ka wyjechała doszlifować edukację za granicami kraju, Ha była na emeryturze, Ba nie nosiła już żałoby po śmierci męża, więc to musiał być ten czas.
Kochaliśmy naszego kota Pota bardzo. Był mądrym, inteligentnym kotkiem, grzecznym i łagodnym, tylko to i owo mu się przytrafiało wcale nie ze złośliwości, tylko tak to jakoś się działo. Minęło już dwadzieścia lat, a pamięć o nim żyje w nas. Niekiedy, gdy Ha mieszkała jeszcze w tamtym mieszkaniu, wchodząc do kuchni, wydawało jej się, że na okiennym parapecie leży kot Pot i wodzi za nią wzrokiem, ale to było tylko złudzenie. Parapet był pusty.
Kocie Pocie, mamy nadzieję, że nie masz do nas żalu o to, że nie upilnowaliśmy cię. Może za wiele daliśmy ci swobody, ale chcieliśmy abyś był szczęśliwy i żył tak jak inne koty. Spotkaliśmy się Pocie nasz kochany w jakimś niewiarygodnym czasie, między światłem a cieniem, i byliśmy chyba sobie wzajemnie potrzebni. Ciesz się swoją krainą kociej szczęśliwości. Zasłużyłeś na nią.
|