Część IV
Metody wychowawcze
Stymulowanie aktywności psychofizycznej kota Pota
Es kiedyś powiedział do Ha: - Twoje metody wychowawcze wobec kota Pota nie zdają egzaminu.
To było wysoce niesprawiedliwe stwierdzenie. Życie bywało niekiedy nieprzewidywalne, nie zawsze wszystko przebiegało tak, jakby wszyscy oczekiwali, przyznaję. Starałem się jednak bardzo. Opowiem dzisiaj jak Ha prostowała moje kocie dróżki. Ja też nie byłem dłużny, oddziaływałem na tych, którzy mnie wychowywali.
Ha szyła coś uparcie na maszynie. Było to już denerwujące samo w sobie. Przykro było na nią patrzeć, gdy motała się pomiędzy jednym pruciem a drugim. Cała kuchnia była zajęta wykrojami, zwojami nitek, porozstawianymi pudełkami z akcesoriami krawieckimi. Na mnie nie zwracała wcale uwagi. Kręciłem się pomiędzy tym całym bałaganem i w końcu znalazłem sobie zajęcie. Dostrzegłem pudełko z nićmi. Podszedłem, obejrzałem, dotknąłem, delikatnie pacnąłem łapką. Jedna szpulka wypadła z pojemnika i potoczyła się w stronę przedpokoju. Pobiegłem za nią, popychałem, a ona się rozwijała i rozwijała, nitki plątały się aż utworzyły piękną, kolorową plamę. Nie dało się już z tym nic zrobić więc pobiegłem szybciutko po drugą rolkę. Ha nie mogła przecież widzieć, co się działo za ścianą. Powtórzyłem eksperyment, udało się. Przyturlałem i rozwinąłem kilka szpulek. Przedpokój wyglądał jak barwny, znaczony plamami obraz impresjonistów. Byłem gotów kontynuować nową technikę przyozdabiania wnętrz, jednak akcja przybrała niekorzystny dla mnie obrót. Ha wstała od maszyny aby poszukać czegoś w szafie. Weszła do przedpokoju, który był bardzo, bardzo obszerny, gdyż tak postanowili projektanci bloku, w którym mieszkaliśmy, a teraz zyskał nowe oblicze dzięki kolorowej jak barwy tęczy, podłodze. Ha oniemiała. Byłem już do tego przyzwyczajony. Już nie raz tak bywało, gdy stawała w obliczu moich dokonań.
Tym razem jednak było inaczej. Widać było, że się bardzo zdenerwowała. Mogła mieć na to wpływ jej uporczywa walka z zszywaniem fragmentów materiału. Bardzo też możliwe, że nie miała wyczucia artystycznego i nie była w stanie zachwycić się moim dziełem. Postąpiła bardzo brutalnie, chwyciła mnie wpół i krzyknęła:
- Dosyć tego! Zaniosła mnie do toalety, zatrzasnęła z hukiem drzwi. Przypieczętowała swoją decyzję słowami. – Siedź za karę. Będziesz miał nauczkę.
Takie postępowanie to skutek jej lektur na temat wychowywania kota! Byłem zrozpaczony. Miauczałem, błagałem, prosiłem krzycząc kocim głosem coraz głośniej i głośniej:
-Miau! Darłem się coraz bardziej schrypnięty i zrozpaczony. Otwórz! Wyjaśnię wszystko, jak chcesz to przeproszę, będę czołgał się na zgiętych nóżkach, tylko otwórz, nie zostawiaj mnie samego.
Czułem, że stała za drzwiami, ale postanowiła chyba być tym razem nieugięta. Może trochę za dużo tych szpulek wyciągnąłem, ale jak malować wzory bez kolorów, no jak?! Moje -miauuu - cichło, gdyż nie miałem już siły. Położyłem się na podłodze i zastanawiałem się co robić dalej, ale wtedy mój błądzący po ścianach wzrok natknął się na rolkę z papierem toaletowym. Natychmiast zaprzestałem krzyku i miauczenia i przystąpiłem do badania kręcącego się przedmiotu. Zapanowała cisza, co Ha przypisała mojemu zmęczeniu. Usiadła do szycia pełna wiary, że zastosowana metoda wychowania odniosła skutek. Maszyna terkotała, co było dowodem na to, że zyskam na czasie.
Pracowałem ofiarnie i z oddaniem jak zawsze, gdy stawałem w obliczu nowych dokonań. Odwinąłem całą rolkę papieru, ułożyłem się na niej – miałem teraz ciepło i miękko, wymarzone warunki pracy dla kota – i zacząłem dzielić ją na małe kawałki. Tak byłem zajęty swoim dziełem, że zapomniałem o całym świecie. Cała ubikacja pokryła się białymi jak płatki śniegu papierkami, a ja dorzucałem ciągle nowe i nowe. To było piękne! Sam byłem zachwycony. Zaczęła się nawet rodzić we mnie forma wdzięczności dla Ha, za to, że udostępniła mi nowe możliwości rozwoju artystycznego. W końcu moje zbyt długie milczenie wzbudziło w Ha niepokój. Postanowiła zajrzeć i sprawdzić, co się ze mną dzieje. Myślała w swojej naiwności, że zasnąłem. Kiedy jednak jej oczom ukazał się widok ubikacji spowitej w biały tuman papieru toaletowego, nie kryła zaskoczenia. W kącikach jej ust błąkał się leciutki uśmiech. To zawsze był dobry znak. Zdenerwowanie ją chyba opuszczało … Powiedziała tylko: - Wyjdź! Co uczyniłem niezwłocznie, gdyż zrobiłem już wszystko, co dało się zrobić. Poszedłem do pokoju, położyłem się na kanapie i odpoczywałem. Napracowałem się już dosyć.
Gdy Es wrócił do domu, Ha przeprowadziła go przez barwny przedpokój i zawiodła do toalety, rozwarła na całą szerokość drzwi i zawołała:
- Popatrz, co Pot potrafi!
Nie wiadomo dlaczego Es dostawał parkosyzmów śmiechu, gdy patrzył na moje dokonania. Tak było i tym razem, a gdy Ha wyjaśniła mu jeszcze okoliczności sprawy, zanosił się wprost od śmiechu. Wstałem aby popatrzyć na ich radość. Lubiłem, gdy w domu było wesoło.
Inną formą dostosowywania moich kocich manier do ogólnie przyjętych norm współżycia społecznego były rozmowy, czytanie lektur, oglądanie telewizji, słuchanie muzyki i oczywiście wydawanie poleceń pod moim adresem oraz udzielanie napomnień. Nie zawsze nadążałem, jednak bardzo się starałem. Patrzyłem prosto w oczy Ha pełen dobrych chęci, co niekiedy ją lekko deprymowało.
- Pot, przestań! – Nie wolno! – Nooo! Takie komendy słyszałem najczęściej. Tylko napomnienia i napomnienia. Byłem przecież wesołym kotkiem i potrafiłem demonstrować radość wyraziście i dynamicznie. Niech wszyscy wiedzą, że mi się coś powiodło. Na przykład takie zdarzenie. Wpadałem do pokoju i biegałem wokoło, ale nie dołem, jak to mógłbym czynić, ale górą, po oparciach mebli, przeskakując z kanapy na fotele, szafki, telewizor z powodu dla mnie bardzo ważnego, a mianowicie wtedy, gdy udało mi się załatwić. Czułem się lekki i spełniony.
- Oszalał, czy co? – mówiła Ha, jednak szybko zorientowała się o co chodziło i wtedy biegła porządkować kuwetę. Potrafiłem ją ustawić jak należy, oczywiście nie kuwetę, tylko Ha…
Z platformą do drapania też nie było widocznych sukcesów. Nie odpowiadał mi kierunek ułożenia sznurków, a może ich kolor?! Piaskowy beż, co to za kolorystyka! Kanapa i fotele miały wyrazistą, zieloną barwę i supełki, które zaplątywały się w pazurki. Pociągając po materiale łapkami w prawo i lewo udało mi się niekiedy dotrzeć do drewna lub gąbki. Budziło to niezadowolenie i nawoływano: - Pot, przestań! Przestawałem, co miałem robić. Zabierałem się wtedy do drapania dywanu, gdzieś pazurki musiałem zdzierać. Nie pozwoliłem ich sobie obcinać, nie było powodu. Sam dbałem o swoją toaletę należycie.
Mój intelekt wbiegał daleko poza przyjęte ogólnie kocie normy, gdyż ciągle byłem dokształcany. Z Es oglądałem mecze, ale bywało, że przysypiałem i dopiero okrzyk- golll! – stawiał mnie na równe nogi. Śledziłem wtedy piłkę na boisku i chyba dlatego tak dobrze potrafiłem prowadzić slalomem piłeczki ping-pongowe po podłodze. Nie miałem w tej dziedzinie równych. Najlepiej grało mi się w nocy. Wszyscy spali, a ja ćwiczyłem swoje umiejętności turlając zapamiętale piłeczkę. Efekt akustyczny był niepowtarzalny. Zrywali się z łóżek i wybiegali do przedpokoju aby podziwiać moje umiejętności. Nie wiem tylko dlaczego zabierano mi narzędzie ćwiczeń?! Może w trosce o to, abym się zbytnio nie zmęczył? W końcu w przedpokoju położono wykładzinę, ale i tak grałem, tylko po cichutku. Zawsze gdzieś sobie schowałem jakąś piłeczkę, gdyż z początku dostałem ich kilka. W domu był duży zapas. Es całe wakacje grywał z dziewczynkami u Ba. Pod rozłożystym kasztanowcem rozkładano stół ping-pongowy i rakietki szły w ruch. Córeczki nabrały takiej wprawy, że nikt z nimi się nie mógł równać. Ja też nie mogłem być gorszy.
Telewizję oglądałem chętnie. Lubiłem zmieniające się obrazy. Najbardziej podobały mi się dobranocki. Stawałem wtedy przed telewizorem, opierałem się łapkami o ekran i śledziłem ruchy bohaterów. Łepek chodził mi jak na sznurkach, w lewo i prawo. Ha bała się, że poniosę szwank na zdrowiu. Małych dzieci nie było w domu, tylko ja. Specjalnie włączano dla mnie bajki. Zauważyłem jednak, że Bolka i Lolka, Reksia to Es też chętnie ze mną oglądał… Podobną rolę spełniała pralka automatyczna. Stałem na dwóch łapkach i wpatrywałem się w okienko, gdzie kręciło się wszystko i wirowało. To była dobra zabawa i na dodatek nikt mi jej nie zabraniał.
Pobierałem też wykształcenie muzyczne. Miałem na szczęście dobry słuch, co nie było bez znaczenia w tak muzykalnej rodzinie. Lubiłem słuchać muzyki, szczególnie na żywo. Es potrafił wszystko zagrać. Siadał do pianina, ja kładłem się na górnej nakrywie abym wszystko dokładnie słyszał i czuł drgania strun. Mogłem upajać się melodiami w nieskończoność. Gdy grały Jo albo Ka miałem dodatkowe zajęcie, gdyż one przewracały nuty, więc ja, aby im ułatwić zadanie, odwracałem łapką niekiedy nawet razem kilka kartek aby było szybciej. Wywoływało to niespodziewany sprzeciw: - Pot, przestań! Nie wiem, o co w tym wszystkim chodziło, one mogły, a ja nie? Zasypiałem wtedy aby ukoić nerwy i nie dopuścić do tego, abym musiał opuścić miejsce dla mnie zarezerwowane.
Ha natomiast uczyła mnie tańczyć. To było bardzo miłe zajęcie. Zaczęliśmy kurs od nauki walca. Ha chwytała mnie za łapaki i nuciła, albo liczyła – raz, dwa, trzy, a ja przebierałem łapkami w tak melodii. Najpierw nauczyłem się przystawiać łapkę do łapki na raz –dwa, raz-dwa. Gdy już to opanowałem, doszło to trzy. To było piękne. Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy… kołysaliśmy się w takt walca. Mieliśmy w planie opanować jeszcze obroty, ale przeszkodziły nam w tym wakacje. Ha twierdziła, że mam doskonałe wyczucie rytmu. Miło słyszeć takie słowa pod swoim adresem.
Lektury były miłym uzupełnieniem. Często Ha czytała mi wierszyki o kotkach. Od czasu do czasu miauknąłem i to jej wystarczało, a ja i tak swoje myślałem. Ot choćby taki wierszyk:
— Śniła mi się wielka rzeka,
wielka rzeka, pełna mleka…
Co to za kot, jakiś opój mleczny. Ja nie pijałem mleka, to co mi by przyszło z rzeki mleka? Miau –wołałem, co znaczyło: - Poproszę o inny wierszyk. Czytała mi więc o chorym kotku, o palącym fajkę, chodzącym w butach, łażącym po płotku. Wprawiła mnie w zdumienie, gdy zaczęła opowiadać o Behemocie. Co ten kot wyprawiał! Pił wódkę, zagryzał marynowanymi grzybkami, a jednemu człowiekowi urwał głowę… Wytrzeszczyłem szeroko ślepki i chciałem słuchać o tym, co jeszcze potrafił, ale Ha szybko skończyła. Może bała się, że mogę wziąć z niego przykład?! Kurs literacki został przerwany w najciekawszym dla mnie momencie.
Pot oblepiony fluidami energetycznymi
Miałem też pobierać nauki odnośnie medytacji. Siedziałem na kanapie i przyglądałem się Ha zastygłej na dywanie w pozycji lotosu, jednak kiedy doszła do stanu wyrzucenia energetycznego ładunku z serca przez czubek głowy rozpoczynając relaksację i wizualizację, nastroszyłem z przerażenia sierść. Ha powoli owijała się w kokon energetyczny, który promieniował wokół niej tworząc srebrzystą poświatę. Uciekłem z pokoju tam, gdzie myszy zimują. Na taki kurs to ja zdecydowanie nie miałem ochoty uczęszczać.
Nikt mi nie może zarzucić, że nie kontynuowałem nauk. Przykładałem się do wszystkiego z pełną gotowością. Zastanawiałem się tylko niekiedy, kto kogo bardziej stymulował do aktywności.
|