Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszystkie teksty, zdjęcia zamieszczone na stronie
http://hallas.pl.tl/
stanowią własność autora i podlegają ochronie przez prawo autorskie.
Ich kopiowanie i powielanie w całości lub części, w jakiejkolwiek formie
(drukowanej, audio czy elektronicznej),
bez zgody autora jest zabronione i jako działanie niezgodne z prawem może być karane.
.............................................
5. Szkolnictwo
Opowieść piąta
Szkolnictwo
Kochani. zanim rozpoczniecie lekturę, włączcie najpierw piosenki, które kiedyś śpiewaliście ze swoimi dziećmi, będzie weselej i radośniej, ręczę za to. Ja się naprawdę wzruszyłam.
Cała rodzina przygotowywała obiad, ulubione przez wszystkich pierogi. Babcia zapowiedziała:
- Pierogi owszem będą, ale niech wszyscy pomagają, gdyż inaczej przygotowując je sama, będzie miała zajęte całe przedpołudnie.
Nawet spotkało się to z przychylnym przyjęciem. Babcia rozdzieliła pracę - sama zajęła się wyrabianiem ciasta i wykrawaniem krążków - dziadek i Marysia mieli lepić pierogi, a Kuba nakładać farsz. Babcia tylko zerkała spod oka na swoich współpracowników udzielając rad albo zwracając uwagę, gdy ktoś nie był dość dokładny w działaniu.
- Kubusiu, nakładaj nadzienie tak, aby nie wychodziło poza obręb krążka, gdyż inaczej pierożek rozklei się w czasie gotowania – upominała wnuka.
- Babciu, przecież tak się staram! - Kuba trochę się zawstydził i zaczął dokładniej porcjować serową masę.
Babcia doceniała współpracę, donosiła krążki z ciasta na stół i chwaliła, aby ich nie zniechęcić do pracy. Kuba jak zawsze dopatrzył się jakichś analogii do swoich poczynań ze szkołą i stwierdził, że babcia jest jak jego pani, mówi co robić, a ich trójka, jak uczniowie, starają się zasłużyć na pochwałę. Dziadek dorzucił:
- Babcia to nasz bakałarz i zaraz zacznie nas karcić trzcinką po palcach, gdy coś nam wyjdzie nie tak.
- Nigdy bym tego nie zrobiła – odpowiedziała babcia
- Dziadku, a kto to jest bakałarz? – spytała Marysia.
- Bakałarz to dawniej nauczyciel. – odrzekła dziadek marszcząc czoło, widocznie się już nad czym zastanawiał. – Myślę, że moglibyśmy porozmawiać o szkołach i nauce w Miłkowicach, bo chyba babcia już rozpoczęła naszą edukację.
- Edukację. A co to jest edukacja? – wpadł mu w słowo Kubuś.
- Nauka, wykształcenie, wychowanie – objaśnił dziadek.
Kuba już się zapalił do tematu opóźniając wykonywanie swojej pracy, co spotkało się z pewnym niezadowoleniem pozostałych osób, gdyż nastąpił zastój w lepieniu.
- Kubusiu, nie opóźniaj produkcji pierogów – popędzała żartobliwie wnuka babcia.
Dziadek, aby nie pogłębiać zaistniałego problemu, stwierdził, że o szkołach pogadają po obiedzie. Spotkało się to z przychylnością całej rodziny, gdyż wszystkie oczy zwrócone były już na babcię rozgrzewającą w garnuszku masło z tartą bułką. Pierogi się dogotowywały. Marysia z dziadkiem przygotowywali talerze i sztućce. Wszyscy ustawiali się w kolejce do wydania obiadu. Taki rytuał ustanowiła babcia, jako głównodowodząca. Każdy dostawał tyle pierogów ile sobie życzył, polanych przyrumienioną bułeczką lub ze śmietaną i cukrem. Zasiedli do stołu i jedli z apetytem. Kuba się tylko trochę martwił, czy zostanie chociaż kilka pierogów, aby można było je odsmażyć na kolację. Babcia zagwarantowała, że dla niego wystarczy. Obiad dobiegał końca wśród pochwał tego tak oczekiwanego dania obiadowego, co babcia skwitowała krótko:
- Sami siebie chwalicie, przecież wszyscy przygotowywaliśmy pierogi. Widocznie takie najbardziej smakują.
Kiedy już naczynia wyniesiono do kuchni i wszystko zostało uprzątnięte, domownicy przeszli do pokoju z kominkiem, a dziadek rozpoczął swoją opowieść.
- W najdawniejszych czasach w Miłkowicach, tak jak wszędzie, dzieci pobierały naukę w domu pracując i pomagając rodzicom. Było to przygotowanie do życia. Pisać i czytać nikt nie umiał, ale z biegiem czasu zaczęto zakładać przy parafiach szkoły zwane parafialnymi. Było to około XV, XVI wieku. W takich szkołach uczono przede wszystkim łaciny, był to język, którym posługiwała się wtedy cała kulturalna Europa. Do szkoły nie chodzili wszyscy, tylko ci, którzy chcieli się uczyć, mieli w tej dziedzinie zdolności i pieniądze. W Miłowicach szkoła parafialna była, istnieje pośredni dowód. W tym czasie Metryka Uniwersytetu Krakowskiego z lat 1400-1508 wymienia trzech studentów pochodzących z Miłkowic: Martinus de Milkowycze (rok 1407), Mathias Andree de Milkouicze (rok 1440 za rektoratu Jana z Dobrej), Nicolaus Andree de Mylkowicze (rok 1459). Możemy być dumni z naszych studentów. Wiedzę nabyli w szkole parafialnej w Miłkowicach, gdyż inaczej nie mogliby rozpocząć studiów.
- Dlaczego oni noszą takie dziwne nazwiska? – spytała Marysia.
- Dziwne? Nie są dziwne, tylko napisane po łacinie. Nazwisk wtedy nie używano, tylko imiona i miejsce, skąd kto się wywodził. To Marcin, Maciej i Andrzej z Miłkowic. Oto księga, w której to wszystko jest zapisane. Solidna, prawda? I jaka piękna.
- A nauczyciele w szkole skąd się brali? Chyba tam nie uczyły babcie? – wypalił Kuba spoglądając z uśmiechem w kierunku swojej babuni.
- Zdecydowanie nie babcie! W szkołach uczyli się tylko chłopcy i nauczyciele też byli mężczyznami. Osoby uczące zdobywały wcześniej wiedzę w szkołach parafialnych, zwłaszcza miejskich, kolegiackich oraz na Uniwersytecie Krakowskim. Nauczycielami były też osoby duchowne. Nie otrzymywali wynagrodzenia jak dzisiejsi nauczyciele. Z wizytacji w Miłkowicach 1683 roku dowiadujemy się, że uposażeniem szkoły parafialnej w Miłkowicach był ogród! Był też zapis dokonany w akcie erekcyjnym parafii oraz późniejsze fundacje proboszcza lub parafian na rzecz szkoły, nauczyciela lub uczniów.
- Oprócz łaciny czego jeszcze uczono? – zapytała Marysia
- Katechizmu, śpiewu kościelnego, przecież szkoła funkcjonowała przy parafii.
- Przypomnę wam o czymś - wtrąciła babcia - o czym już dziadek kiedyś opowiadał. Właściciel Miłkowic Jan Mączyński, który był bardzo wykształconym na owe czasy człowiekiem, był twórcą pierwszego słownika…
- Polsko- łacińskiego! – zawołały dzieci. – Doskonale to pamiętamy.
Dziadek zadowolony, że nauka nie idzie w las, podjął opowiadanie o szkole.
Nie zawsze szkoła tutaj istniała, były przerwy w jej prowadzeniu. Przeszkadzały w ciągłości wojny, trudne czasy. W XVIII wieku wiele się zmieniło w szkolnictwie. Powstała Komisja Edukacji Narodowej, do szkół zaczęto wprowadzać inne przedmioty z wiedzy ogólnej, uczono po polsku. Nie wiemy, czy wtedy Miłkowice miały szkołę. Mamy wzmiankę o szkole w Miłkowicach dopiero z 1907 roku, kiedy już istniała szkoła jednoklasowa ogólna. Takie wtedy były szkoły. Ludzie na ternie Kongresówki, gdyż tak nazywano ziemie gdzie leżały Miłkowice, nie umieli pisać ani czytać, analfabetyzm był tutaj powszechny. Tylko 20% ludności tych ziem umiało czytać i pisać! Nie było obowiązku uczęszczania do szkoły. Kiedy przeglądałem księgi z aktami urodzenia, śmierci i ślubów bardzo rzadko spotykałem podpisy. Tylko ksiądz spisujący akt składał swój podpis. Umiała pisać szlachta, także nauczyciele, lekarze… Car chciał zrusyfikować te ziemie.
Zobaczcie, to akt urodzenia prababci naszej znajomej, pani Kasi. Jest rok 1893 złożono podpisy pod dokumentem, dwa w języku rosyjskim i jeden po polsku, podpisał się też ks. Przedworski sporządzający akt w języku rosyjskim, po polsku nie można było tego robić. Ci ludzie na szczęście umieli pisać, szlaki mieli już trochę przetarte, ale jak widać, nie zawsze po polsku.
Urodzona wtedy Józia uczyła się czytać jako małe dziecko też potajemnie. Kilkoro dzieci zbierało się za każdym razem w innym domu i osoba umiejąca czytać po polsku uczyła je. Zawsze ktoś obserwował otoczenie, a w razie niebezpieczeństwa, dzieci chowały książki w pojemniku z popiołem. Za uczenie się po polsku groziła kara.
- Jak można było żyć bez książek? – Marysia, wielka zwolenniczka książek i czytania, nie mogła się nadziwić.
- Szło ku lepszemu. W 1913 roku w Miłkowicach powołano czteroklasową szkołę powszechną. Pierwszą nauczycielką była J. Gorzyńska. Uczyła 82 uczniów!!! Szkoła mieściła się w domach prywatnych. Kiedy wprowadzono obowiązek nauczania wtedy dopiero dzieci zaczęły się naprawdę uczyć.
1927 rok uczniowie szkoły w Miłkowicach i kierownik szkoły p. Pytasz
W 1939 roku rozpoczęto budowę nowej szkoły w Miłkowicach, zrobiono fundamenty, podciągnięto ściany. W czasie II wojny została ona jednak rozebrana przez okupanta niemieckiego. Podczas wojny dzieci znowu nie mogły się uczyć, istniało jednak tajne nauczanie, w Miłkowicach także. Po wojnie w 1948 roku powołano Komitet Budowy Szkoły w Miłkowicach, a w 1950 szkołę oddano do użytku.
Inicjatorem budowy szkoły była pani Janina Ławińska, ks. Gawrysiak oraz mieszkańcy wsi. Janina Ławińska, absolwentka Uniwersytetu Wileńskiego, znalazła się na terenie Miłkowic po repatriacji z Wileńszczyzny. Przez wiele lat, aż do emerytury, kierowała szkołą z ofiarnością i oddaniem.
- Jak wtedy wyglądała klasa szkolna i nauka? – spytała Marysia
Zlikwidowano już klasy łączone. Kiedyś dwie klasy uczyły się razem. Uczniowie podczas zajęć siedzieli w drewnianych ławkach. We wgłębieniu pulpitu znajdował się kałamarz napełniony atramentem. Pisząc, zanurzali w nim pióra z metalową stalówką. Chyba zapomniałem wam powiedzieć, że w dawnych czasach pisano gęsim piórem! W zeszycie musiała być bibuła, gdyż należało osuszyć zapisaną stronę lub zlikwidować kleksy, które były zmorą uczniów. Jedna z klas, które były duże i przestronne, służyła za salę gimnastyczną. Latem w-f odbywał się na boisku szkolnym. W szkole był sklepik szkolny, funkcjonowały kółka zainteresowań- taneczne i teatralne. Bibliotekę prowadziła Pani Ławińska. Odbywały się konkursy recytatorskie i czytelnicze.
- Na zdjęciu uczniowie przed nową szkołą, w środkowym rzędzie nauczyciele- Włodzimierz Terlecki, Janina Ławińska, ks. Franciszek Podgórski, Maria Skrzydlakówna i woźna Andzia Aniołczyk
Szkoła w Miłkowicach
-Dziadku, to ten budynek obok którego przejeżdżaliśmy? –wykrzyknął zdumiony Kubuś. – Tam nie ma wcale dzieci!
- Nie ma dzieci, nie odbywa się tam nauka. Miłkowice się wyludniły, kiedy powstał zbiornik Jeziorsko, dzieci w wieku szkolnym było coraz mniej i szkołę zlikwidowano.
- Gdzie teraz się uczą miłkowickie dzieci? A może nie ma już tutaj dzieci? – Marysia nie mogła sobie tego wszystkiego poukładać.
- Są, tylko jest ich mało. Dowożone są do szkoły w Dobrej – uzupełnił wiedzę o nauce dzieci dziadek.
Zrobiło się trochę smutno. Dziadek, aby jakoś poprawić humor wnukom poprosił żonę, aby zaśpiewała piosenki z czasów, kiedy chodziła do szkoły. Babcia jakoś nie mogła sobie przypomnieć nic stosownego, ale szybciutko znalazła w internecie piosenki dla dzieci. Dziadkowie śpiewali je razem z wnukami, a w końcu wszyscy zaczęli tańczyć. Przecież były ferie zimowe.
„Pamiętaj, że każdy wiek przynosi
nowe możliwości.
Daj z siebie wszystko – inaczej oszukujesz samego siebie.”
O nic cię nie poproszę - fasti
Nigdy się nie ukorzę
o nic cię nie poproszę
zamknę słowa na klucz
wymyję w zimnej rosie
wierszyk jakiś napiszę
życie sobie osłodzę
ukradnę słowa sowie
wiatr pogonię w ogrodzie
nie będę już wiedziała
o wszystkich dylematach
miłości niespełnionej
uczuciach do końca świata
A kiedy czasem nocą
poszukam złudnych cieni
perliście zalśni rosa
na zimnym skrawku ziemi
i wtedy moje serce
w atramentowej toni
odszuka twoje myśli
i z bólem je dogoni
bo jesteś mym marzeniem
i będziesz do końca świata
w Różowej Księdze Uczuć
zapisanym tego lata
Bezsenność
w ciemnej ciszy nocy
kroczy cicho zegar
wybija wspomnienia
i czasu przestrzega
srebrny blask księżyca
o tarczę się oparł
oświetlił wskazówki
i wszystko zamotał
czyjeś smutne oczy
wpatrzone w mrok nocy
śledzą czasu przebieg
bezsenności dotyk
Sposób na samotność
Wymyśliłam sobie ciebie
W noc bezsenną o poranku,
Gdy uparcie w okno moje
Zerkał księżyc, bard kochanków.
Wymyśliłam sobie ciebie,
Gdyż ma dusza poraniona
Nadawała ciągle sygnał
„Skrzynka żalów przepełniona.”
Wymyśliłam ciebie sobie
Od początku, aż do końca.
Wiem, że nigdy cię nie spotkam,
Muza tylko struny trąca.