Cała rodzina siedziała przy stole jedząc obiad przygotowany przez babcię. Kuba już drugi raz prosił o dokładkę ziemniaków, w końcu dziadek nie wytrzymał i poprosił wnuka, aby najpierw zjadł surówkę.
- Kubusiu, będzie tak jak zawsze. Zaraz powiesz, że już jesteś najedzony i zostawisz resztę na talerzu.
- Dziadku, co ja poradzę na to, że tak lubię ziemniaczki. Babcia robi takie smaczne, z koperkiem.
Wzruszona babcia poparła Kubusia.
- Kubuś, gdy był malutki też zajadał się ziemniaczkami. Kubusiu, zabieraj się za resztę zawartości talerza, gdyż dziadek może rozmyślić się z gawędą, którą ma zamiar opowiadać zaraz po obiedzie. Śnieg pada tak obficie, że dzisiaj musicie zostać w domu. Kubusiowi już oczka się zaświeciły z ciekawości i rzeczywiście zjadł wszystko, co do okruszka.
Gdy wszyscy odnieśli do kuchni talerze, babcia powkładała je do zmywarki i każdy umościł się wygodnie na swoim miejscu wokół kominka. Możemy chyba zaczynać, jak nie macie żadnych wstępnych pytań? - na wszelki wypadek zapytał dziadek.
- O czym będzie dzisiejsza opowieść? Marysia postawiła konkretne pytanie.
- Opowiem wam jak dawniej żyli tutaj ludzie.
Miłkowice to stara wieś, istniała już prawie dziewięćset lat temu. Nazwa wywodzi się od jej założyciela Miłka, który osiedlił się tutaj z nadania księcia.
Jego synów nazywano Miłkowicami, czyli synami Miłka. Najpierw wieś należała do arcybiskupstwa gnieźnieńskiego, ale później przeszła w ręce prywatne. Jej właściciele przybrali nazwisko od nazwy wsi - Miłkowice. Pierwszą wzmiankę mamy o nich z XIV wieku, Mikołaj z Miłkowic pojął za żonę Katarzynę. Jak wyglądało tutaj życie mieszkańców w tamtych czasach, dokładnie nie wiemy.
- Dziadku, chyba tak jak wszędzie. - wtrąciła Marysia. Uczyliśmy się już o tym na lekcjach historii. Mieszkali w kurnych chatach uprawiając ziemię należącą do pana. Odrabiali pańszczyznę. Oni ciężko musieli pracować. Z babcią słuchałyśmy piosenki
zespołu Mazowsze „Zachodźże słoneczko”. To piosenka z prośbą do słonka, aby szybciej zaszło, gdyż ludzie nie mieli już siły żąć zboża.
- Tak, to prawda. O sytuacji chłopów w Miłkowicach wiemy więcej naprawdę dopiero po
1818 roku, kiedy to
mecenas Straszewski opisujący dwór miłkowicki, opisał także okoliczne wsie. Oskar Kolberg - sławny polski etnograf, czyli ktoś, kto zbierał wiadomości o życiu ludzi na wsi, był także w Miłkowicach i spisał przyśpiewki i obyczaje ludzi.
- I co napisali ci panowie? – Kuba, jak zwykle nie wytrzymał.
- Pan Strachowski policzył chaty we wsi, było ich 17, wraz z karczmą. Opisał powinności chłopów wobec dworu.
- Karczma, gdyż tam karmili ludzi? – prawda dziadku.
- Nie zawsze, ale można tam było coś wypić, zjeść także. Karczma w Miłkowicach znajdowała się prawie na wprost kościoła. Był to długi, drewniany budynek. Przychodzili tam po pracy mężczyźni, ale kobiety także. U pana pracowali pięć dni w tygodniu, resztę czasu poświęcali na obrobienie swojej ziemi, a wolny czas spędzali w karczmie.
Pan Kolberg opisuje dokładnie jak chłopi wyglądali, jak się ubierali, co jedli, co sadzili i siali na polach na tym terenie.
-Naprawdę? Marysia aż podskoczyła na fotelu. – A jak wyglądała chata wiejska?
- Była najczęściej drewniana. W jednej izbie mieszkali ludzie i zwierzęta, króliki pod łóżkami. Nie było podłóg, tylko ubita ziemia zwana klepiskiem. W komorze zimą stała krowa. Naczynia kuchenne ustawione były na półkach. Chaty oświetlano łuczywem, takim smolnym kawałkiem drewna.
- A co jedli? Kuba miał swoje upodobania. – Ziemniaki też jedli?
- Tak, już wtedy znali ziemniaki. Jedli także żur ze słoniną, kaszę, kluski, groch, brukiew. Gdy jechali do miasta kupowali kiełbasę, kiszkę, bułki i obwarzanki. Szczególnie lubili kluski: rżane, szczypane, rwane…
- Jak to rżane, to kluski rżały tak jak koń pana Jana?
- Nie one były zrobione ze rżanej, czyli żytniej mąki, były ciemne.
Kolberg opisuje wygląd ludzi naszych ziem. Określa ich jako ludzi silnych, rosłych, o niebieskich oczach i jasnych włosach, ale i szatyni też bywali.
- No to my wywodzimy się chyba od tych mieszkańców Miłkowic. Wszyscy mamy niebieskie oczy i jasne włosy, dziadzio to ma nawet białe!
- Kiedyś też byłem blondynem. – zaśmiał się dziadek, teraz kolor włosów trochę mi się zmienił.
Wróćmy do mieszkańców Miłkowic. W chatach stał warsztat tkacki i kółko do przędzenia. Jak pojedziemy do Warty, odwiedzimy muzeum. Obejrzycie tam sobie wszystko dokładnie. Nie wymieniłem chyba jeszcze wszystkich upraw, ale chłopi uprawiali len, z którego po obróbce kobiety tkały płótno. Szyto z niego ubrania, pościel. Wróćmy do upraw. Siano żyto, pszenicę, jęczmień, owies, tatarkę, groch, proso, len, konopie, rzepak i chmiel; z ogrodowizn: kartofle, kapustę, bób, rzepę, buraki, brukiew, banię i ogórki.
- Nie znam wszystkich roślin - wtrącił Kubuś. – Ja też chyba nie – dopowiedziała Marysia.
- Wiem, ale może postaramy się je odszukać w internecie i wtedy okaże się, że jednak je znacie, tylko nie wiecie jak się nazywają.
Oskar Kolberg opisał zwyczaj zapraszania gości na wesele we wsiach Cielce, Ustków i Miłkowice leżących koło miasta Warty. Obrzęd ten miał uroczysty charakter. W tym zakresie istniały różne lokalne zwyczaje, bardzo ściśle przestrzegane.
Oto jak wyglądało zaproszenie gości na wesele w 1843: „Drużbowie dwaj pana młodego
w modrych sukmanach nasunąwszy na ucho siwe czapeczki z czarnym barankiem, opasane wieńcem ziół naokoło, przystrojeni we wstążki białe i czerwone spływające z ramion, konno objeżdżają wieś zapraszając gości. Starszy drużba przy tej sposobności ma mowę następującą:
Niech będzie błogosławiony ten dom
dnia dzisiejszego wiecora cwartkowego.
Winsuje pan-młody i panna-młoda, dobry wiecór, powiada…
Teraz prosi na sądek wódecki i na piwa dwie becki;
na kacora warzonego, na jendora pieconego,
na dwa piecywa chleba, co go nam wsystkim potrzeba.
Na strucel i kołace, co nam gęba na nie skace.
Na sera i gomółek półkopy, a jeść będziewa jak proste chłopa
Będzie tam i co więcy, bo i wolisko na rożnie jęcy,
a drugi w oborze, ten nam tez dopomoże.”
Strój męski z sieradzkiego "Wieś Ilustrowana”
Zrozumieliście wszystkie słowa?
- Nie dziadku, nie zrozumiałem . - Ja też nie. – powiedzieli zgodnie Kuba i Marysia.
- Wcale się nie dziwię, gdyż ludzie dawniej mówili gwarą. Mieli swoje nazwy, inną wymowę, mówili becka, wódecka, skace, jęcy. Każdy rejon miał inną gwarę.
Powiem wam jeszcze jak wyglądała dawniej wieś. Domy stały wzdłuż drogi, którą przyjechaliście do nas, dzisiaj to droga nr 83. Później zabudowa rozciągnęła się także wzdłuż drogi do kościoła i nad zbiornik. Kiedyś droga wiodąca przez wieś była nieutwardzona, a że miejscowość położona jest na gliniastym podłożu, w czasie roztopów jesiennych była trudna do przebycia. Mieszkańcy gubili w deszczowe dni trepy (rodzaj obuwia, które było
Podwórko i zabudowania gospodarcze rodziny Bednarków, obok dom - stab dzisiejszy
Pobudowano nowy kościół i plebanię, czyli dom, w którym mieszkał ksiądz zwany dawniej plebanem i stąd nazwa domu, w którym mieszkał. Widzieliście te budowle? Są położone w centrum Miłkowic.
- Tak, byliśmy tam z babcią. Teraz jest remont, prawie cały kościół na zewnątrz jest już odnowiony. – oznajmiła Marysia.
W 1928 roku oddano do użytku drewniany most na rzece Warcie. Pozwoliło to na lepszy dojazd do ziem uprawnych po drugiej stronie rzeki. Teraz nie ma mostu, nie ma rzeki Warty, jest zbiornik Jeziorsko.
W 1963 przeprowadzono elektryfikację wsi. To był milowy krok w drodze do lepszego życia. Inicjatorem był ks. Stanisław Szewczyk, który skupił wobec tego przedsięwzięcia mieszkańców. Pobudowano nową szkołę, która niestety już jest nieczynna i remizę strażacką. To już zupełnie inna wieś, ale mnie się podoba.
- Nam też bardzo podobają się Miłkowice, może dlatego, że tutaj mieszkasz ty i babcia. –wykrzyknęła radośnie Marysia. Kuba rzucił się nawet dziadkowi na szyję i pobiegł do babci po całusa.
Wiecie już jak kiedyś żyli tutaj ludzie. Ciągle się wszystko zmienia. Został nam do rozstrzygnięcia jeszcze konkurs na projekt herbu, naszego herbu. Babcia była głównym jurorem i zdecydowała, że … Marysi herb zwyciężył! Oddaje charakter naszej siedziby. Kuby herb zamieścimy na piętrze. Będzie zapraszał wszystkich do spania.
- Ja się nawet cieszę – powiedział Kuba, będę miał go na oku.
- Marysiu, powiedz dlaczego tak wygląda twój herb?
- Myślę, że odzwierciedla piękno naszej siedziby. Ja najbardziej latem lubię siedzieć obok oczka wodnego, gdzie pływają kolorowe rybki. Jest tam tak spokojnie, rosną piękne rośliny.
- Dziadku, czy rybki nam nie zmarzną zimą? – zatroszczyła się nagle Marysia o swoje ulubienice.
- Bądź spokojna Marysiu, rybki są zabezpieczone na zimę. Nic im się złego nie stanie. Teraz widzę, że babcia chce was zaprosić na mały koncercik. Chciałaby was nauczyć piosenki, o której wspominała Marysia.
Babcia zasiadła do pianina, a utworzony chórek podchwycil od razu rzewna melodię, a dziadek nawet zaczął śpiewać drugim głosem, co dzieciom się bardzo podobało. Nie ma co, utalentowana z nich rodzinka!