Słów kilka do mojego imienia!
Tyle lat żyjemy ze sobą w symbiozie, uczczę Cię więc dzisiaj tak, jak na to zasługujesz. Halinko! Naszym kolorem jest niebieski. Stosowne więc dostajesz kwiatki.
My nie mamy patronki, ale to nam jakoś nie przeszkadza. Świecimy światłem odbitym od imienia Helena, które pochodzi z języka greckiego, a oznacza blask, jasność, pochodnię. Niech więc świeci.
Nas skracają, zniekształcają, przekręcają zależnie od humoru ludzi, którzy je wymawiają i od tego jak sobie na to zapracowałyśmy. Bywamy więc mianowane wezwaniem - Halina, to oczywiste, a w wersji przymilnej to - Haluś, Hala, Halinka, Halka, Halusia, Hasia, Helinka, Haszka, Halusieńka, Halszka, Halinka, Halciuś, Lina, Halyna, Haliś, Halcia, Ahlisia, Halineczka, Halindża, Halutek, Lusia, Haliczek, Haluś, Hall, Linka, Inka, Halątko, Haś, Halisia, Haleczka, Halutka, Halinez, Halunia, Halusieneczka, Halinqa, , ale też Haśka, Halcysko, Halinisko, Halin, Halucha… Tyle tego, że może jakieś się powtarzają, ale to nie szkodzi.
My się tym nie przejmujemy, nie poddajemy się. Halina to imię, które daje nam: pewność siebie, stanowczość, zaradność, indywidualizm, sumienność. My nie lubimy, gdy ktoś komentuje nasze decyzje albo ocenia nasze postępowanie. Oj nie lubimy!
Mamy wady, ale któż ich nie ma! Trochę jesteśmy zmienne i mało przewidywalne, dajemy się ponieść emocjom, źle znosimy porażki, ale one mobilizują nas do dalszego działania. Potrafimy być wrażliwe na problemy innych i zawsze znajdujemy czas i serce dla naszych bliskich. Podobno nie zanudzamy swych rozmówców - tego taka pewna już nie jestem - ale odnajdujemy się w bardzo wielu tematach. W miłości jesteśmy wierne i czułe. Jednak obowiązki domowe nas nużą, ale przecież je wykonujemy z oddaniem.
Teraz tytułem ostrzeżenia dla wszystkich, którzy nieopatrznie chcą się związać z nami i dać się zaobrączkować. Miejcie się na baczności! Halina jest dobrą żoną i matką, ale zwłaszcza matką. Dla swych dzieci ma wiele wyrozumiałości i zawsze mogą liczyć na to, że zostaną docenione. Nieco inaczej sprawa ma się z jej mężem, który jest przez nią zazwyczaj dość surowo traktowany i raczej nie można powiedzieć, by go rozpieszczała. Ciężko musi pracować na każde dobre słowo, jakim zdecyduje się go uraczyć, choć tak naprawdę nigdy nie jest z niego do końca zadowolona i zawsze wydaje jej się, że wszystko zrobiłaby lepiej niż on.
Jakiś ograniczony typ wymyślił o nas przysłowia . Pierwszy raz w życiu je słyszę, no ale kiedyś to musiało nastąpić. Zbytnio mi się nie podobają.
„Wystrojona niby lalka: Majtki, biustonosz i… Halka”
„ Gdy Halina łąki zrosi, rolnik w wodzie siano kosi.”
Dzisiaj nie było roszenia, ubrana byłam na niebiesko-biało, a i tak do domu wróciłam w stanie skrajnego wyczerpania. Kupiłam słój do ogórków, aby nie biegać po sklepach w jeszcze większy upał, jaki nas czeka. Teraz odbieram telefony i przyjmuję życzenia. Dzisiaj zrobiłam sobie przerwę w pracy, ale zaraz zabiorę się do działania. Cały dzień nie można leniuchować. Wszystkim, którzy o mnie pamiętali, dziękuję.
czwartek, 2 lipca 2015
Zakończyłam porządkowanie strony Miłkowice. Na stronie startowej wyszła jakaś niedoróbka i nie mogłam sobie przypomnieć jakie tam było zdjęcie. Po systemie pomocowym, który też nic nie wykazał, zaskoczyłam tak, jak to niekiedy jest z krzyżówką, długo nic, a później olśnienie.
Na mojej stronie hallas.pl.tl wszystko się też „rozdziawiło”, ale tutaj to nie jest nieszczęście, wstawiłam coś tam, byle było i nie pstroszył się iv.pl. Jutro to uzupełnię bardziej dekoracyjnie. Całej strony nie będę przeglądała, najwyżej, gdy coś przypadkowo spotkam, to naprawię, a gdy nie, to niech sobie będzie. iv.pl nie będzie już mnie straszył opłatami. Nie skorzystam z usług!
Na niebie pełnia księżyca się wypełnia, niby romantycznie, ale huk do mnie z ulicy dociera taki, że głowa pęka. To z powodu reperacji, a właściwie wymiany całej nawierzchni ulicy. Co kilka sekund dzwonek ostrzegawczy dla kierowców, jakieś maszyny terkoczą i tak ma być przez miesiąc! Gdy będę niewyspana, gdyż wygląda na to, że pracować będą dzień i noc, to będzie wiadomo dlaczego staruszka jest nerwowa.
Na dodatek jest mi zimno! Siedzę przed komputerem w ciepłej bluzie dresowej. Do czego to podobne?! Lato, upały, a ja zmarznięta. Tylko do południa czuję, co to znaczy skwar.
Rankiem zrobiłam zakupy na bazarku - owoce, warzywa na obiad. Zasiadłam później w przerwie na balkonie pod parasolem, obierałam agrest i truskawki, gdyż zaczynam gromadzić zapasy na zimę!!! Dziewięć słoików dżemu już jest w gotowości zimowej. Ogórki na teraz pysznią się w wielkim słoju i w dwóch małych. Kupiłam trzy kilogramy, tak jak zalecano w ulotce załączonej do pojemnika razem ze szczypcami, i zostało mi sporo. Zakisiłam resztę w mniejszych pojemnikach. Nikt przecież nie będzie takiego dobra marnował! Kiedy my te ogórki zjemy, to nie wiem, ale będą na stanie posiadania, jak nic nie stanie na przeszkodzie w procesie kiszenia, mają być małosolne, tylko takie się liczą. Włożę wszystko do lodówki i niech ich stan małosolny się nie zmienia się w kwaśno „kiszeniowy”. Taki jest właśnie na to sposób.
piątek, 3 lipca 2015
Pogoda jest zawsze jakaś, ale rzadko kiedy taka, jaka być powinna! Dzisiaj prawie 30 stopni, kto to wytrzyma. Pobiegłam rankiem zrobić zakupy i na tym się właściwie moje działanie zakończyło. Usadowiłam się później w najbardziej ocienionej części balkonu zaopatrzona w napoje chłodzące, Stefę przemieściłam w inne miejsce, parasol i fotel też, bardziej dla mnie przyjaźnie, i niby to rozwiązywałam krzyżówki, ale tak naprawdę to częściej drzemałam niż aktywizowałam mój przegrzany mózg. Teraz dopiero doszłam do siebie. Mogę zacząć gotować obiad i odkurzać. Słoneczko obecnie nagrzewa mieszkania położone od południa i zachodu, a u mnie chłodno. Do pracy umysłowej zabiorę się po 18! Mam nadzieję, że coś zdołam stworzyć, przecież na tym to polega. Wszystkim, którzy teraz muszą się piec w słońcu, składam wyrazy współczucia.
Ta baba u Chełmońskiego to ma dobrze, już upały ma za sobą!
A oto cytat na dzisiaj: W gorącym cieniu na miękkim kamieniu stojąc siedziała młoda staruszka i nic nie mówiąc odezwała się do wysokiego mężczyzny niskiego wzrostu, z dużą brodą, bez zarostu: "Oh jaki upalny mróz mamy tego lata". A było to zimą. Stały tam trzy łodzie. Jedna cała, drugiej pół, a trzeciej wcale nie było. Wsiadł do tej czwartej i utonął, ale dopłynął do brzegu bezludnej wyspy gdzie zaatakowali go biali murzyni. Uciekając, wspiął się na gruszkę, zerwał pietruszkę, posypała sie cebula, aż przyszedł właściciel tego banana i mówi: "złaź pan z tego kasztana bo to nie moja wierzba". A on dalej mieszał wapno...
Na nic więcej mnie dzisiaj nie stać!
sobota, 4 lipca 2015
„Miłość w czasach zarazy” Gabriel García Márquez. Czytam już drugi raz, na pewno, choć nie lubię czytać niczego dwa razy, nawet swoich „ótforuw”. Widocznie mam powód. O sobie nie mam prawie nic do powiedzenia, upał mi przeszkadza. No może tylko to, że moja córka poświęciła dzisiaj czas dla mamusi i pojechałyśmy do sklepu, gdzie zakupiłam garderobę w kolorze biało-niebieskim, i nawet jest zadowolona. Niezbyt drogo, to ważne! Nigdy nie byłam zwolenniczką niebieskości, ale widocznie teraz przyszedł na to czas. Potrzeba mi uduchowienia, spokoju, ładu, dynamizmu, inspiracji i kreatywności i ten kolor mi to da, wierzę w to.
Wracając do Márqueza. Przytoczę kilka najbardziej bolących mnie cytatów, widocznie takie odczucia dotykają także innych ludzi, którzy potrafią je wyartykułować. Z jednymi stwierdzeniami się zgadzam, z innymi nie, ale nie będę tego zdradzać. Gdy je chcę tutaj zamieścić, widocznie mnie poruszyły w jedną lub drugą stronę.
Człowiek nie należy do żadnej ziemi, póki nie ma w niej nikogo ze swych zmarłych.
Literatura jest najlepszą zabawką, jaką wymyślono, żeby drwić z ludzi.
Mieć kogoś, kto by mnie rozumiał – oto moja jedyna potrzeba życiowa.
Nie biegnij za szybko przez życie bo najlepsze rzeczy zdarzają się nam wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy.
Nie ma gorszego nieszczęścia jak umierać w samotności.
Nie płacz, że coś się skończyło, tylko uśmiechaj się, że ci się to przytrafiło.
To niewiarygodne, jak można czuć się szczęśliwą przez tyle lat, mimo tylu kłótni, tylu upierdliwości i tak naprawdę, kurwa, nie wiedzieć, czy to miłość czy nie.
Sekretem dobrej starości jest nie co innego, tylko szczery pakt z samotnością.
Ludzie, których kochamy, powinni odchodzić razem ze swoimi rzeczami.
Kobieta która już raz poszła do łóżka z mężczyzną, będzie z nim szła za każdym razem, kiedy mężczyzna zechce, o ile potrafi ją za każdym razem przekonać do tego swą czułością.
Mądrość przychodzi wtedy, kiedy nie jest nam już do niczego potrzebna.
niedziela, 5 lipca 2015
38 stopni Celsjusza! Parapet na zewnątrz tak gorący, że można by wodę podgrzewać. Zrzuciłam niebieskie szaty, gdyż obecnie jestem niebieska staruszka, można to tak rozumieć jak komu wygodniej, ubrałam się plażowo i nie wiem już, gdzie lepiej przebywać, czy na balkonie, czy w domu. Chyba jednak lepiej w domu. Wszystkim, którzy uważają, że powinnam się chłodzić w plenerze, mówię zdecydowane nie. Byle przetrwać i nie zbłękitnieć z kretesem.
Do kościoła pomknęłam we wcześniejszych godzinach rannych. Drzwi pootwierane na oścież, duszno mimo to, przecież ludzie oddychają, pocą się, a cyrkulacja powietrza wstrzymana… Wracając do domu, wstąpiłam do sklepu w celu nabycia płynnych artykułów, a później natknęłam się na sąsiadkę z mężem. Bardzo mili ludzie, gdyż mówią tylko miłe rzeczy, gdyby byli zbyt prawdomówni, byłoby gorzej. Ich uwagę zwróciła moja wyprostowana postawa! Żadna to moja zasługa, taka jestem i już, a buty na koturnie zmuszają mnie do prężenia się. Jeszcze się nie garbię, ale inne oznaki starości już mnie dopadają.
Niebo teraz szarzeje, mgli się, wiaterek zaczyna wprawiać w ruch firanki wiernie strzegące mojego mieszkania przed niechcianymi, natrętnymi, „muszymi” gośćmi, którzy marzą o tym, aby do mnie wstąpić. Nic z tego, ale firanki falują, pogoda może się zmienić. Burza dałaby się nam we znaki, lepiej niech popada tylko deszcz, wystarczy.
Zakończę wpis cytatem zaczerpniętym z Marqueza: „Zamężne kobiety mają okres trzy razy w tygodniu.” Teraz już nie było by wymówki i dlatego wdowy wolą być same, przecież w związku cała przyjemność jest w tym, że można kogoś wyprowadzać w pole. … To z tego upału tak gadam trzy po trzy.
poniedziałek, 6 lipca 2015
U mnie w życiu to zawsze tak jest, albo mam wszystkiego nadmiar, albo niedosyt. Złośliwość losu i tyle. Ludzie też obdarowują mnie słowem lub sentymentem czasem na wyrost, a później milkną na wieki, niekiedy dosłownie. Z zaświatów to już lepiej nich się nie odzywają, nie lubię tego.
Dobra materialne też jakoś nierówno się rozkładają. Ogórków małosolnych mam teraz tyle, że sama mam już ich dosyć i usilnie wciskam zaprzyjaźnionej rodzinnie osobie, gdyż ogórki budzą obecnie mój podziw, ale nie apetyt. Czasu natomiast mi brakuje, staram się jakoś wszystko zorganizować, ale to nie takie proste. Nie wiem ile mam życiowych lat i jak wszystko rozłożyć, aby się nie męczyć, ale mimo wszystko zdążyć. Zbyt długie siedzenie przy komputerze nie sprzyja mojej sprawności intelektualnej.
Reklam na stronie nie mam wcale! Taka sytuacja jest możliwa dzięki mojej "oprawie technicznej", która czuwa nad tym. Może się to jednak na mnie zemścić, gdyż właścicielowi strony może się to nie podobać. Kiedy po sformatowaniu komputera weszłam na swoją stronę, to załamałam ręce z przerażenia, wszystko migotało jak w kalejdoskopie. Żalącym się osobom na taki stan rzeczy doradzam programy likwidujące reklamy, ale to już ich wybór. Ja na tym też niekiedy tracę, gdyż na niektóre strony nie mogę wejść bez wyłączenia programu antyreklamowego, ale trudno. Mnie migotanie nie rajcuje. Sami zobaczcie na zdjęciu zrzutu ekranu, u mnie jest czysto.
Lata stanowczo zbyt szybko logują się na moją stronę wieku, a pieniądze już nie. W perspektywie mam jednak dodatek zdrowotny z racji wieku, ale muszę jeszcze trochę poczekać, muszę ukończyć 75 lat. Trochę grosza wpadnie, byle chorób nie przybyło, one lubią połykać wszelkie nadwyżki finansowe.
I tak bym mogła snuć te wywody, ale to niczemu ani nikomu nie służy. Jeszcze bym komuś się naraziła, a na tym zupełnie mi nie zależy.
środa, 8 lipca 2015
Pogoda zmienną jest! Popadało w nocy, to dobrze, chłodniej zrobiło się, to jeszcze lepiej, na południu były burze, a to już bardzo źle. Umówiłam się na dzisiaj tutaj z chłopcem z południa i go nie ma. To ani chybi powód zawirowań atmosferycznych. Tylko to może być powodem jego nieobecności. Przecież w tym wieku już się nikogo nie wystawia do wiatru. Tak myślę.
Mam kłopoty z zainstalowaniem programu do składania książki do druku, a to w tej dziedzinie specjalista nad specjalistami. Word mnie już rozwścieklił, tam chyba nie można robić tego, co dla mnie jest istotne. Albo umiejętności więcej trzeba, albo to nie jest program dostosowany do takich działań. To drugie jest bardziej prawdopodobne. In Design musi otworzyć przede mną swoje podwoje, ale jest „zaderka” i trzeba ją usunąć. Czasu nie mam zbyt wiele, gdyż dzisiaj idę do lekarza, a sprawa jest nagląca. Niech pogoda się już ustabilizuje! To jest dowód na to, że czynniki atmosferyczne mają istotny wpływ na życie człowieka!
Wczoraj nie mogłam nawet nic napisać, gdyż musiałam podszyć maszynowo podrzucone mi spodnie. Materiał był jakiś dziwny i moja maszyna się buntowała. Co ja się do niej nie „naprzymilałam”, a to założyłam igiełkę bardziej cienką, a to zwiększyłam nacisk, zmniejszyłam luzik w nitce, a ona nie reagowała. Bezduszna istota! Dopiero radę dały sobie z nią inne nici, a czas uciekał. Zajęło mi to sporo czasu. Roboty na kilka minut, a przygotowań wiele. Popołudnie przemknęło niepostrzeżenie i moja praca archiwistki i dokumentalistki popadła w stan stagnacji.
Ale, uwaga! Wczoraj pochwalono moje ogórki małosolne! Zyskały uznanie u specjalisty i znawcy w tej dziedzinie. Jestem dumna z tej racji, gdyż lata całe tym się nie zajmowałam, a teraz proszę, chwalą mnie. W życiu już tak jest, gdy nie ma kto za ciebie coś zrobić, robisz sama i odkrywasz, że umiesz też to zrobić nie gorzej niż ktoś, kto się pysznił tymi umiejętnościami całe lata. Z pierogami też tak było, teraz mój wnuk mnie chwali, z czego bardzo się cieszę. Obecnie moje szczęście jest w Madrycie. Przez tydzień będzie doskonalił hiszpański. Takie w każdym razie jest założenie systemu edukacyjnego szkoły. Oby tylko szczęśliwie wrócił.
piątek, 10 lipca 2015
Od rana byłam na badaniach w przychodni. Jak zwykle nic nie wykazały, ale ja się czuję coraz gorzej. Tak boli mnie głowa, że nie wiem już co mam robić. Wzięłam właśnie aspirynę i trochę wróciłam do formy.
W drodze powrotnej do domu, a godzina była bardzo wczesna, wstąpiłam na bazarek, gdzie sprzedawcy już byli na posterunku. Towar świeżutki, niewygrzany na słońcu, kupiłam więc czerwone i czarne porzeczki i cały czas, robiąc sobie przerwy aby nie dostać nerwowych drgawek, obieram umyte i obsuszone bombeczki witaminy C. Praca to żmudna i trudna, gdyż szypułki są związane silnie z owocem, a gdy nie, to jeszcze gorzej, odrywanie pojedynczych ogonków jest jeszcze bardziej uciążliwe, ale gdy zimą wyjmuję zamrożone owoce, przekładam ciasto, wtedy jest dopiero widoczny efekt i smak. Zimą zupełnie inaczej smakują, człowiek jest wtedy spragniony takich letnich rarytasów. Nie są to takie ilości porzeczek jak drzewiej bywało, gdy był swój ogród, ale zawsze wysiłku potrzeba aby obrać te nieszczęsne szypułki. Jestem w połowie pracy, niedługo będzie finał i zabiorę się za prof. Kostrzewskiego dostosowując jego prace archeologiczne do potrzeb własnych.
Siedząc w przychodni w oczekiwaniu na swoją kolej, trochę pogadałam z pilotem, oficerem lotnictwa, wychowankiem Dęblina. Mam chyba słabość do lotników! Oni coś w sobie mają. To zupełnie inna twarz, odmienna od przeciętnych, a jaki przystojny facet! Z takim warto pogadać. Mundur trzyma co prawda w szafie, ma być w nim pochowany, trudno przecież aby przychodził w nim do przychodni. Roztrząsaliśmy sprawę zestrzelonego samolotu niedaleko Miłkowic. Mam obsesję na tym punkcie. Nie mogę do tej pory tego zrozumieć, jak można potępiać pilota, który zdołał uciec z miejsca katastrofy, a niby co miał zrobić, przecież jego kolega i tak nie żył. Co by komu pomogło to, że zostałby razem z tym, który zginął?! Honor, honorem , ale przecież życie ratować trzeba. To było w pierwszych dniach wojny i wtedy jeszcze Niemcy doceniali widocznie bohaterstwo Polaków, lub mieli szacunek dla żołnierza, gdyż zawinęli ciało pilota w płachtę brezentową i pochowali obok samolotu. Później jego ciało przeniesiono na cmentarz w Miłkowicach.
I tak to wszystko się splata, byle dotrwać na posterunku do następnego lata. Mam jakieś niejasne przeczucie, że coś mi w moich planach przeszkodzi. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale coś jest na rzeczy...
niedziela, 12 lipca 2015
Powiedziano do mnie – Biedna ty, ciągle tylko przy komputerze, życia szkoda! Jak zwykle prawda przeplata się z nieprawdą, gdyż: - siedzę przy komputerze, ale zawsze mam zrobione to co trzeba, życia to mi raczej nie szkoda, gdyż mam nadzieję, że to co zrobię przysłuży się się społeczności, obym tylko zdążyła. Nie wiem, czy lepiej spożytkowałabym czas oglądając telewizję czy przechadzając się w prawo czy w lewo. To też nie jest tak, że nie oglądam telewizji, trochę oglądam, na spacery też chodzę, ale zdecydowanie zbyt mało. Nie lubię chodzić bez celu i już. Kto lubi, niech chodzi, kto lubi telewizję niech ogląda, kto lubi podróżować i ma za co, niech rusza w świat. Dla mnie zostanie to, co ja uznam za priorytet. Zdaję sobie sprawę, że może przyjść czas, gdy jedyną rozrywką będzie wyglądanie przez okno, ale raczej zza firanek, gdyż źle bym się z tym czuła. Kto jest na etapie wyglądania, niech wygląda, może już nogi nie chcą go nosić.
Ostatnie dwa dni wędrowałam jak Pyza po polskich uliczkach, a jak już kroczyłam, niekiedy nawet w strugach deszczu, to rozglądałam się, aby nuda mnie nie zjadła. Najłatwiej było patrzeć w oczy kierowców jadących z naprzeciwka. Młodzi się uśmiechali, najczęściej do siedzących obok dziewczyn, ale kierowcy starsi, albo bardzo starsi, nawet jak obok siedziała towarzyszka, miny mieli skwaszone i i widać było na ich twarzach wewnętrzne znudzenie, a nawet zniecierpliwienie. Tak, jakby jazda samochodem była dla nich smutną koniecznością wymuszoną przez rodzinę. Rzuciła mi się jeszcze w oczy bladość twarzy starszych mężczyzn, nie mówię, że wszystkich, ale zdarzało się to często. Nie wiem o co chodzi, ale oni są tacy, jakby krew uciekała im z twarzy. Może to objaw jakiegoś schorzenia, a może skutek zbyt rzadkiego przebywania na słońcu. Lato może wyrówna braki.
Ja jednak zdecydowanie wędrowałam, pod słońce i za słońcem, niech mi wystarczy na tydzień, gdyż nie mam zamiaru się ociągać z podjętym zadaniem i przechadzki ograniczę. Na dodatek jeszcze bateria przy zlewozmywaku dzisiaj tryskała jak fontanna, trzeba było kupić nową i założyć. Życie jak zwykle pcha się ze swoimi niespodziankami, jakby codzienności nie było dosyć.
poniedziałek, 13 lipca 2015
Jestem otumaniona nowymi środkami leczącymi zmiany reumatyczne. Nie lubię się żalić, ale ja jestem do niczego niezdolna, niby funkcjonuję, ale co to za życie. Grozi mi interwencja chirurgiczna, na którą się w żadnym wypadku nie zgodzę. Pozostają więc inne metody działania. Na zabiegi rehabilitacyjne załapałam się dopiero w listopadzie. Teraz robię okłady borowinowe w domu. Trochę pomaga. Daje to szansę na lepsze, bardziej komfortowe życie, bo bez rwącego bólu, ale nie daje możliwości działania. Mam nadzieję, że się wszystko ustabilizuje, na świecie też, gdyż mnie to wszystko męczy.
Oglądam dziennik i sama już nie wiem co o tym wszystkim myśleć, Europa 17 godzin debatuje, a Grecy bawią się w restauracjach! Takie migawki pokazano. To tak wygląda kryzys? Pewien znajomy pan podsumował wszystko jednym zdaniem – Gdy ktoś pożycza komuś pieniądze, to on musi się martwić o to, aby je odzyskać! Coś mi się wydaje, że to właśnie tak wygląda. Podczas szczytu w Brukseli podobno rząd grecki musiał przyjąć "upokarzające" warunki. Gdyby mądrzej rządził, do takiego stanu nie musiało by dojść - trzynastki, czternastki, ulgi i nie wiadomo co tam jeszcze i wszystko na kredyt. Każdy by tak chciał, lekko – łatwo - przyjemnie, a potem płacz. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że płaczą najbiedniejsi.
wtorek, 14 lipca 2015
„Życie jest złożone z wyborów. To jest TWOJE życie. Wybieraj świadomie, wybieraj mądrze, wybieraj szczerze. Wybierz szczęście.” Taką mądrość przeczytałam dzisiaj w artykule dotyczącym starości. Zgadzam się tylko z dwoma pierwszymi zdaniami, dalsze wydają mi się dziwne. Gdybym była na tyle przewidująca, aby wiedzieć co przyniesie mój wybór, to bym wybrała, problem jest w tym, że niby wybór jest mądry, ale przynosi opłakane skutki! Trzeba swoje przeżyć i koniec. Artykuł jednak warto przeczytać viralowo.pl/artykul/14367-5-rzeczy-ktore-musisz-zrobic-p.html
Dzisiaj mam trochę więcej energii i staram się ją mądrze spożytkować, dokonuję więc wyborów, ale czy one są dobre? Może lepiej by było abym zaległa na kanapie z książką, a wszystkie inne sprawy zostawiłabym swojemu losowi, tylko nie wiem kto zrobiłby pranie, posprzątał, nakarmił mnie?! Taka alternatywa nie wydaje mi się najmądrzejsza. Przyjemna owszem, ale mądra, no nie wiem…
Takich wyborów dokonujemy co dnia wiele, nie będę mówiła już o tym moim „wyleniałym” koncie, które od połowy miesiąca jest tak nikłe, że ledwie dostrzegalne, a przecież dokonywałam wyborów!!! Przeżyć jednak trzeba, chcąc dokonywać dalszych mądrych wyborów w dalszym życiu. Ciekawa jestem, czy nastąpi taki dzień, że powiem – to był naprawdę mądry wybór. Zastanawiałam się w niedzielę nad swoimi wyborami, pożyteczne to one są, przydatne też, ale jakim kosztem zrealizowane... Ja aspiracje to owszem mam, ale realizacja jest bolesna.
Myślę o pewnej pani, przesympatycznej, eleganckiej, mądrej, która przybyła do naszego miasta poszukiwać szczęścia. Wybrała i chyba się nie udało. Przy naszym ostatnim spotkaniu powiedziała, że mnie nigdy nie zapomni, ja też zachowam ją w pamięci. Była naprawdę dobrym człowiekiem. Czułam już, że jej pobyt tutaj dobiega końca. Nie znam szczegółów i nie wiem co się nie ułożyło, ale takie późne związki najczęściej bywają trudne.
Dopasowywanie się w tym wieku, gdy namiętności słabną, a bagaż doświadczeń staje się coraz bardziej pojemny, przyzwyczajenia, wydawanie pieniędzy, dzieci moje dzieci twoje, to wszystko jest trudne do uładzenia. Mnie już nikt nie skusi, niczym, nawet kilkutysięczną emeryturą. Lubię spokój i nawet kiedy samotność mi dokucza, doceniam wartość tego, że nie muszę z nikim dzielić swoich dni, które mi pozostały. Tak naprawdę to są szczęśliwe dni mojego życia.
czwartek, 16 lipca 2015
Chciałabym w ciepłych promieniach słońca iść polną drogą, moczyć stopy w rannej rosie, słuchać szczebiotu ptaków i kłaniać się łanom zboża skąpanych w ciepłych barwach brzasku… Nie idę, siedzę w domu słuchając z jednej strony ostrego wiercenia remontowych świdrów, a z drugiej hałasu koszonych trawników lejących wonie trawy przenikające do mieszkań, jako łzy rozpaczy, rozsyłane na wszystkie strony świata.
Mam dosyć, zamykam kram i wychodzę w spiekotę ulic, asfaltowe rozdroża, bazarowe handelki. Każdy ma to, na co sobie zasłużył.
O! Ucichło wszystko, cud spokojnego bycia się spełnił! Jednak pójdę, niech mieszkanie cieni się w zastawkach żaluzji, nie dopuszczą one upału, a ja załatwię wszystko, co należy. Dzisiaj zajrzę do biblioteki, zobaczymy co przyniosę aby zapełnić i ubogacić późne wieczory. Czytam zdecydowanie najwięcej przed snem, tak to już mam od lat i chyba nic tego nie zmieni. Dzionek wykorzystam dzisiaj na archiwalia. Palce zdecydowanie się uelastyczniły, jakoś już mają na tyle sprawności, że klawiatura nie stawia im oporu.
Pożegnam się dzisiaj z Márquezem, tym starym realistycznym magikiem, który chyba pisał o swoich przygodach i doznaniach w okresie, kiedy starość zaczęła już boleć. Oto cytat.
„Zaczęli się kochać spokojną, zdrową miłością steranych staruszków i ta miłosna noc miała im zapaść w pamięć jako najlepsze wspomnienie owej lunatycznej podróży… Zdążyli już razem tyle przeżyć, żeby pojąć, że miłość jest miłością o każdej porze i w każdym miejscu, ale im bliżej śmierci, tym bardziej jest intensywna.”
Miło było z Tobą pisarzu, ale teraz spocznij na bibliotecznej półce, gdyż nie mogę już dłużej słuchać magicznym uchem wyobraźni chrzęstu kości kochanków… Przeżli to, co im przypisaała twoja wyobraźnia. Adie.
sobota, 18 lipca 2015
Żar się z nieba leje, moje serce mdleje! I tak podobno do końca lipca. Jak to się przetrzyma, nie wiem. Rankiem wyszłam z domu aby uniknąć spiekoty, ale nie udało się. Ubrana zwiewnie i powiewnie, myślałam, że uniknę najgorszego. Człowiek musi się ruszać, spacerować, pracować. Okrążyłam jeziorko z cienistej strony, ale słonecznej nie dało się uniknąć. Zboczyłam z toru i w zbawczym cieniu drzew, zahaczyłam o bazar. Jak już tutaj się znalazłam, szkoda było marnować okazję. Zakupiłam owoce, sezonowe brzoskwinie i sezonowe wiśnie, pierwsze skusiły mnie ceną, a drugie mają podobno wybawić mnie od bezsenności. Wróciłam do domu w stanie wskazującym, mokra jak wystraszona mysz. Odziana w skąpy domowy strój wydrylowałam wiśnie i część spożyłam z jogurtem. Dobre to to nie było, ale zjadliwe, i zasnęłam jak zaklęta królewna. Nie na balkonie, gdyż akurat burza zawładnęła przestworzami, ale w domciu, na tapczanie. Wiśnie widocznie zadziałały, gdyż spałam parę godzin. Masakra! Noc będzie radosna…
Czułam się podle. Obiad odpoczywał w lodówce, a ja zrobiłam sobie antystresowe danie - kluski z serem, jogurtem i cukrem. Zdecydowanie mi się poprawiło. Poszłam za ciosem i upiekłam z resztą wiśni ciasto. I tak gorąco i tak, a chociaż osłodzę sobie życie. Choruszka jestem i muszę sobie robić przyjemności. Jakie to ładne słowo – choruszka. Pamiętam jak dzieci były małe, używałam je często, bo i choroby , a niekiedy nawet niby choroby, składały dzieciątko do łóżka i wtedy taką małą choruszkę przytulałam i trzymałam za rączkę. To było prawdziwe życie, czuł się człowiek potrzebny, zapracowany i szczęśliwy. Teraz życie się kurczy, uwolnione od skondensowanych prac, i od wad, ma się już doświadczenie, ale szczęście jest takie jakieś mgliste.
Ciasto upiekłam, gdyż moja ascetyczna postawa żywieniowa wykluczająca słodycze, nie zdała się na wiele. Już cieszyłam się, że kilogramów ubywa, ale to była iluzja. Sprzątając łazienkę dobrałam się też do wagi i widocznie przesunęłam ściereczką kółko… Kiedy ustawiłam ją jak należy, kilogramy wróciły. Dlaczego mam się więc katować. Jem słodycze, kilogramy są, nie jem, też jakoś ich nie ubywa. Ciasto już stygnie, zaraz sobie zaaplikuję odpowiednią dawkę.
poniedziałek, 20 lipca 2015
Sorry taki mamy klimat, rzekła pewna pani, która za byle jakie pieniądze nie lubi pracować, i ma rację. Klimat mamy jaki mamy i pieniądze też mamy takie, jakie zdołamy wypracować. Huragany zawsze nas nawiedzały, oczywiście nie każdy region był nimi dotknięty, ale każdy z nas chociaż raz chyba coś takiego w życiu widział i doświadczył.
Wczoraj nad Polską przetoczyły się burze, u nas na szczęście tylko burza, ale Poznań ucierpiał bardziej, powiało tam silniej. Łamały się drzewa jak zapałki. I właśnie drzewa mnie poruszyły. Ja bardzo lubię las, wręcz uwielbiam, a szczególnie w okresie grzybobrania. Tam wysokie drzewa są na swoim miejscu. W miastach powinny róść w parkach, tak uważam. Ulice obsadzone potężnymi topolami, akacjami, dębami, klonami to chyba brak wyobraźni włodarzy miasta, a szczególnie ludzi odpowiedzialnych za miejską zieleń. Takie drzewa dają dużo cienia, ja zawsze chodzę cienistą stroną ulicy, ale bezpieczne to naprawdę nie są. Duże, potężne drzewa, mimo że piękne, powinny zniknąć z ulic miast.
Kiedyś oburzałam się, że wycięto piękną topolową aleję, w mieście w którym onegdaj mieszkałam, ale po przemyśleniu doszłam do wniosku, że racja była po stronie wycinających. Takie drzewa mają płytki system korzeniowy i silne wiatry mogą je wyrwać z korzeniami, a silnie ukorzenione po prostu złamać w pół. Dla miast nadają się małe drzewa, żywopłoty ładnie uformowane, one nie ulegną zniszczeniu, a nawet jakby, nie zrobią wielu szkód.
Miasto B. też nie uniknęło wodnej klęski. Zalało centrum handlowe i niżej położone dzielnice miasta. Ja na szczęście mieszkam na wysoczyźnie i tego rodzaju plaga mnie raczej nie dotknie, no chyba, że byłby potop. Wyglądałam wczoraj przez okno i ławice deszczu, jakie spadały z nieba, robiły naprawdę wrażenie. Woda to jest naprawdę żywioł nie do opanowania. Dzisiaj w nocy koło Uniejowa spadł grad wielkości gołębich jaj, jak podali w Jedynce. Dostać się w takie gradobicie, och! Nie wiadomo, co dzisiejszy dzień przyniesie, ale lepiej, aby było spokojnie. Ja na wszelki wypadek rano załatwię, co mam do załatwienia. Tak będzie bezpieczniej.
wtorek, 21 lipca 2015
Zrobiło się spokojnej, ciepło, parno, ale bez rozsłonecznienia, jak do tej pory. Da się oddychać. Czas popatrzeć na układy polityczne, a to zerkanie nie jest łatwe. Współczuję ludziom zaangażowanym w takie sprawy. Wiem, wiem, profity takie i siakie, ale to wieczne zaglądanie do cudzego życia dziennikarzy mnie trochę denerwuje, sami politycy także.
Dlaczego PO rozsypało ten wór z podarunkami to zupełnie nie rozumiem, jak nie ma pieniędzy, to nie ma i już, a teraz jakoś się znajdują. Jasne, trochę złapali oddechu w związku z ulgami unijnymi… PO przecież zostanie, ale dlaczego znowu u władzy? To nie byłoby dobrze. Zboczyli z toru, niech więc za to zapłacą. Lewica też niech się w końcu zewrze, bo mogą wypaść z kursu. Najbardziej denerwuje mnie fakt, że bycie posłem stało się dla niektórych dożywotnią posadą. Jedna, no najwyżej dwie kadencje i do normalnego życia, a nie wycierać sejmowe stołki całe lata.
Beata Szydło zaczyna już sobie zbyt wiele pozwalać, to nie jest włąściwy poziom rozmów. Ona będzie udzielała premier reprymendy i mówiła co ma robić! Kiedy kataklizmy przewaliły się przez całą Polskę, postawiła Ewie Kopacz zarzut, ze nie była tam, gdzie były zniszczenia. Przecież nikt się nie rozdwoi, a zresztą co premier pomoże, że przyjedzie oglądać pozrywane dachy?! Potrzebne są pieniądze i konkretna pomoc ludzi, którzy pomogą przy usuwaniu zniszczeń, premier niech zajmie się koordynowaniem prac rządu i wojewodów. To nie było przemyślane działanie. Albo doradzanie premier, aby wróciła do swojej pracy lekarza… Chciało by się powiedzieć, pani Beato, proszę wrócić do muzeum i zająć się zbiorami albo zabrać się za badanie kultury ludowej. W końcu pani jest etnografem. Człowiek powinien wiedzieć, co mówi i kiedy.
Poczekamy na rządy pani Beaty i zobaczymy jak to będzie wyglądało. Gadać i obiecywać jest łatwo, jednak ponieść odpowiedzialność za swoje słowa jest już o wiele trudniej. Każdy z nas ma też takie problemy, ale tutaj kontekst działań jest szerszy.
środa, 22 lipca 2015
Każde stworzenie na tej ziemi ma zawsze w życiu wybór! Może coś zrobić albo nie, w każdym wyborze może być dobrze albo źle. Patrzę na to śliczne zdjęcie i zastanawiam się jak postąpi kot rudas, a jak płowy gołąb.
Kot siedzi spokojnie i obserwuje gołębia, gołąb się waha, odchyla nieco do tyłu. Gzyms jest na dużej chyba wysokości. Kot może skoczyć, może mu się nawet uda usidlić gołębia, ale ryzyko jest wielkie, może spaść i nawet to, że zawsze spada na cztery łapy, zbytnio mu nie pomoże. Czy zaryzykuje, tego nie można przewidzieć.
Gołąb się zastanawia, odfrunąć czy zostać? W każdej chwili przecież może odlecieć, ale ciekawość pcha go w stronę kota. Czy coś zyska, gdy zostanie, nie, dla niego nie ma zysków. Może tylko wypełnia wolę nieba, zobaczyć kota i umrzeć. A może ma gdzieś blisko gniazdo i chce odpędzić kota, aby chronić rodzinę?! Możemy się tylko tego domyślać. Gdyby tak było, kot powinien się mieć na baczności. Tak czy tak, kot miał jakiś zamysł, że tutaj przylazł, ale kto tam zrozumie kota.
Mogłabym snuć zważania, ale wszystko i tak sprowadza się do wyboru dwóch przypadkowo spotkanych, a może niekoniecznie, „zapasników”.
Dzisiaj prezydent Komorowski podpisał ustawę o in vitro. Jestem za i dziękuję głowie państwa za odwagę. Ta sprawa powinna być w końcu uregulowana. Przecież każdy ma wybór, chcesz skorzystaj, nie to nie. To sprawa twojego sumienia. Myślę że pragnienie posiadania potomstwa w człowieku jest tak silne, że wszystkie opory są do pokonania. Nie może być tak, że starzy ludzie, albo tacy co nigdy nie będą mieć dzieci, gdyż dokonali takiego wyboru w życiu, będą decydować o losie innych ludzi.
Sprawa niszczenia zarodków. Tutaj walka o zarodki, a to, że giną tysiące ludzi na świecie z głodu, jakoś nie porusza tak sumień. A ci, którzy idą na wojnę i giną w imię wiary, to jest w porządku?! Dobrze, że ustawa jest teraz podpisana, gdyż jak PiS dojdzie do władzy wrócimy do średniowiecza, jak nic.
W któryś dzień w czasie dyskusji w radio PiK zgłosił się obywatel, który opowiedział się za in vitro, a sprawę zarodków skomentował przewrotnie – To, że taki zarodek zginie, to dla niego wielka łaska, gdyż odejdzie z tego świata bez grzechu, co niechybnie czeka wszystkich, którzy zostaną powołani do życia.
Ja grzeszna jestem, mimo, że się staram jak mogę, aby nie zbaczać z drogi dającej odkupienie win.
czwartek, 23 lipca 2015
Kupiłam cieciorkę i jakoś mi się nie składało, aby zużyć ją do obiadu. Wczoraj w ramach końcowo-miesięcznych „wymiatań” szafek wzięłam ją pod lupę. Zamoczyłam na noc, dzisiaj ugotowałam, lekko ostudziłam po odcedzeniu i blenderem doprowadziłam do stanu humusu. Doprawiłam czosnkiem, kilka ząbków, oliwą, solą, pieprzem, pieprzem ziołowym, więcej ziół nie dodawałam, aby nie zabić smaku, i wyszła doskonała pasta do chleba. Koszt prawie żaden, jedzenia pod dostatkiem, i jakie smaczne! Smakiem różni się od naszego grochu, taka bardziej delikatna i jakby taka orzechowa. Spałaszowałam już dwie kromki pszennej bułki z tym przysmakiem i muszę brać się w garść, aby jeszcze nie przespacerować się do kuchni. Cieciorka ma duże walory smakowe, zdrowotne i naprawdę warto jej poświęcić nieco uwagi, zachęcam, szczególnie przed pierwszym…
Cieciorka ma zastosowanie w przypadku:
bólów głowy oraz gardła,
niedoborów witamin i minerałów (podnosi odporność organizmu),
wypadania włosów i łamliwości paznokci (zawiera dużo cynku),
podwyższonego poziomu we krwi cholesterolu,
a nawet – leczenia cukrzycy (ze względu na dużą zawartość błonnika, pomocnego w przypadku wrażliwości na insulinę).
oraz gdy do doskwiera głód, syci.
piątek, 24 lipca 2015
Ja mogę pracować, ale nie lubię, gdy wkrada się monotonia. Z gotowaniem dokładnie też tak jest. Ciągle te same potrawy, ile jeszcze można. Zawsze pytam domowników, jakie mają życzenia, spełniam je, ale trzech wersji na jeden obiad nie przyjmowałam i nie przyjmę. Realizuję zamówienia w kolejności, stołownicy niech się dogadają co ma być w który dzień. Teraz przy stole tylko dwie osoby, w tym ja, nikt na szczęście nie kręci nosem, gdyż inaczej odmówiłabym prowadzenia garkuchni. Ma to dobre strony, gdyż nie wiem czy chciałoby mi się dla siebie samej gotować...
Dzisiaj na obiad przygotowałam lekko zmodyfikowaną musakę. Cukinia obrana, pokrojona w plastry, posolona, przełożona wcześniej ugotowanym ciemnym ryżem, posypana natką, zalana rozbełtanymi z mlekiem jajkami i zapieczona. Nie zasypywałam ziołami, aby nie popsuć smaku. Do popicia jak zwykle maślanka i obiad w sam raz na upały.
Wczoraj dostałam wielgachną torbę z papierówkami. Do jedzenia to one jeszcze się nie nadają, na przetwory za kwaśne, więc musiałam je jakoś zagospodarować. Obrałam, ugotowałam gar kompotu, zrobiłam także mus z kawałkami jabłek i upiekłam szarlotkę. Wszystko przygotowałam i kolejno wkładałam do piecyka. Okna pootwierałam na przestrzał, a sama wyniosłam się na balkon. Tam chłodniej, ale huk z remontowanej ulicy w dalszym ciągu nie ustaje. To było jednak lepsze od gorąca, jakie biło z kuchni. Rozwiązałam dwie jolki, w tym czasie potrawy doszły jak należy, a jutro w nagrodę mam zamiar wybrać się na grzyby, jak aura nie pomiesza mi szyków. Wezwanie do znajomych! Kochani, „uciekły” mi adresy, nie mogę napisać, a tęsknica mną targa. Napiszcie. Szczególny apel kieruję do Halinki z Sieradza. Odezwij się, gdyż omotuje mnie jakiś niepokój, bawisz na wakacjach czy co???
Storczyk, który przypomina mi perkusistkę niech da znak.
sobota, 25 lipca 2015
Ludzie, z którymi spotykamy w życiu, jesteśmy, dzielą się na:
rodzinę - jest najważniejsza, ale to nie znaczy że wszystkich jednakowo kochamy, potrzebujemy
przyjaciół – szczęśliwi, którzy takie osoby mają wokół siebie
znajomych – ci przychodzą i odchodzą, najkrócej mówiąc bywają
nieodzownych – to ci, bez których nie można sobie nawet wyobrazić życia
Wszystkich nas czeka ten sam los, znikniemy kiedyś i nie
będziemy już nieodzowni. Tylu już ludzi pożegnałam, że jak teraz ktoś dłużej się nie odzywa, jestem przerażona, że to znowu pożegnanie.
Dzisiaj orchidea jako gołąbek pokoju…
niedziela, 26 lipca 2015
Ranek popłakiwał żałośnie, lejąc deszczowe łzy, ale po południu pogoda zmieniła się na korzyść. Już od wczoraj planowałam wyjście do lasu. Udało się, słońce zdobyło przewagę i las stanął dla mnie otworem. W głębi duszy liczyłam, że chociaż nazbieram kurek. Okrasa kusił dzisiaj duszonymi kurkami z suszonymi pomidorami, cebulką i kopytkami. Te akurat dzisiaj zrobiłam na obiad i byłyby jak znalazł. Już poświęciłabym te parę złotych na pomidory, ale dziesięć złotych za pojemniczek kurek - nie dam! Nie wiem jak to się dzieje, że na bazarku mają całe skrzynki tego rarytasu, a dla mnie nie było w całym lesie nawet jednej, Jedyne grzyby, jakie spotkałam, to czerwonka i takie coś, co na pewno nie było kurką. Przecież nie wezmę, co mi się trafi, aż tak, to nie...
Smutek by mnie ogarnął, gdyby nie to, że las był taki piękny, koił i kołysał zmęczoną staruszkę. Miałam do wyboru, wczoraj koncert albo dzisiaj las i wybrałam oczywiście las.
Lubię takie przechadzki i nawet, gdy zbiory są zerowe, to i tak se
rce rozpiera radość. Płuca przewentylowane, zatoki ukojone i ja trochę zmęczona, ale szczęśliwa.
Storczyk jak usta, więc całuski od staruszki.
wtorek, 28 lipca 2015
Wczoraj nie mogłam pisać, gdyż przez własną uprzejmość, odcedziłam sobie na lewą dłoń kluski!!! Pobiegłam do kuchni w okularach, a te zaparowawszy w czasie tej prozaicznej czynności, uczyniły mnie niewidomą. Oblałam rękę podtrzymującą durszlak. Natychmiast wszystko upuściłam do zlewu, co tam kluski, ręce są chyba ważniejsze. Chłodziłam bez przerwy w zimnej wodzie, później nieustannie wyjmowałam zamrożone w pudełkach porzeczki i maliny i przykładałam do rozpalonych palców. Bolało, ale pomogło. Nie porobiły się pęcherze, no prawie i dzisiaj ręka już w miarę sprawna. Nie mówię ładna, tylko mówię sprawna. Trochę gubię litery w czasie pisania, ale przecież to można skorygować…
Zaczęłam serię odwiedzin lekarzy. Terminy wyznaczone na dwa miesiące. Niech mi się przyglądają. Na pierwszy ogień poszedł dzisiaj otolaryngolog. Starsza pani, znająca życie, powiedziała coś, co mnie rozbawiło i trochę podniosło na duchu.
- Starość niesie ze sobą różne schorzenia, brak hormonów, osłabienie i zużycie organizmu, dają dolegliwości, z którymi pani się zgłasza. Ja też to mam. Trzeba nauczyć się z tym żyć.
I racja! Nie zapisała mi antybiotyków, jak wszyscy poprzednicy, dała mi skierowanie na badania komputerowe mojej głowisi i mamy najpierw wykluczyć wszystko, czego nie ma, a zacząć leczyć to, co jest do ewentualnego naprawienia. Gdzie i kiedy takie badanie mi zrobią jeszcze nie wiem, jutro się tym zajmę, gdyż jak na jeden dzień, to zbyt wiele zadań dla staruszki.
Zupełnie przez przypadek odkryłam kilka dni temu serial „Wspaniałe stulecie”, tam to się dopiero dzieje, jakie emocje, intrygi, miłości, szachrajstwa, porwania. Jestem zmuszona to oglądać, gdyż w TV same powtórzenia, a ja nie lubię filmów oglądanych po raz wtóry. Storczyk na kształt sułtańskich nakryć głowy.
środa, 29 lipca 2015
Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy się o mnie martwią. Doceniam troskę i dobre serce. Wiem, że chcecie dla mnie jak najlepiej. Problem w tym, że ja jestem osobą, która wie, czego chce. Będę więc robiła to, na co będę miała ochotę. Podzieliłam swój czas według mojego zamysłu i trzymam się harmonogramu. Nie jest to forma uzależnienia, tylko ładu wewnętrznego. Jak Bóg pozwoli, dopnę swego. Niekiedy Opatrzność ma swoje zamiary i trzeba się z tym pogodzić, to też już wiem, gdyż niejedno w życiu przeżyłam.
Na lekturę też mam czas. Obecnie zbratałam się z Williamem Saroyanem, pisarzem amerykańsko-ormiańskiego pochodzenia. Bardzo mi przypadł do gustu. „Pewnego dnia o zmierzchy świata” trafiło do mojego serca. Oto fragment odnoszący się do dzisiejszego mojego wpisu. „… w jesieni życia prędzej czy później przychodzi chwila, kiedy człowiek chce tylko wyciągnąć się na łóżku i zamknąć oczy.” Ja też chcę resztę mojego życia przeżyć w zgodzie z sobą, może właśnie w ciszy, bo tak właśnie mi się podoba. A to, że inni mają z tym problem i chcą mnie na siłę wdrożyć do swojego modelu życia, to już ich sprawa.
Dzisiejszy storczyk to kwietne duszki. Wygląda jednak na to, że płeć jest nadmiernie wyeksponowana. Czyżby w kwietnym świecie nie obowiązywały żadne nakazy obyczajowe. Słów już nie ma na to, co natura wyprawia!
czwartek, 30 lipca 2015
Poznajecie tę panią? Chyba tak, to Joan Collins. Liczy sobie 82 lata. Jak na ten wiek trzyma się dobrze. Obecnie wypoczywa i prezentuje nogi staruszki. Zawsze miała lekko kolebkowate, ale szczupłe i to sprzyja prezentacji. Nadmiar skóry nikogo nie dziwi, to przywilej wieku. Widocznie skóra nie ma właściwości kurczenia się i dostosowywania do wiotczejących i tracących masę mięśni. Z tym każdy staruszek musi się pogodzić, no chyba, że jest opuchnięty lub obłożony tłuszczykiem, ale tak naprawdę nic nie jest w stanie zniwelować tego defektu, czy jak to tam nazwać.
Ja też mam zamiar na wakacjach opalić sobie nogi, niech ludzie wiedzą, że było się w plenerze. Mam super spodenki dżinsowe, w których chodzę w domu w czasie upałów i będę je prezentować na plaży. Też nie będę miała ograniczeń, przecież mam mniej lat niż Collins i nie muszę pozować!!! To są trudne chwile, gdy przychodzi się zmierzyć ze starością, ale trzeba i już. Odwagi przecież mi nie brakuje.
Tak naprawdę, to żaden z układów zainstalowanych w organizmie człowieka, u mnie nie funkcjonuje już jak trzeba, oczywiście wyłączając układ rozrodczy, który sam się skasował z wiekiem. Wszystko już zostało naruszone zębem czasu i nic na to nie mogę poradzić. Dlatego też na zdjęciach tylko wtedy jakoś tam wychodzę, gdy wszystko jako tako funkcjonuje, nic mnie nie boli, jestem wypoczęta i odprężona, a to zdarza się naprawdę rzadko. Coś mi tam w większym lub mniejszym stopniu zawsze dokucza. Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy mi poprawiają humor, gdyż inaczej stetryczałabym jak nic, a tak to jeszcze jestem w miarę zrównoważoną staruszką. Mam ochotę jeszcze na żarty i psikusy, nawet na sprzeczki, i niezbyt pasujące do wieku notki…
Oto storczyk trumienny, chyba wkomponowuje się tekst, prawda?!
Kto projektuje te kwiatuszki, to ja już nie wiem, matka natura, człowiek, czy jakiś zapis odgórny już istnieje w tej branży?!
piątek, 31 lipca 2015
Korzystając z prawa do urlopu przynależnego każdej osobie fizycznej, postanowiłam to wykorzystać. Wpisy, o ile będą, pojawią się w skróconej formie. Wrócę tutaj, kiedy pozwolą na to okoliczności.
Mam nadzieję, że mimo wszystko, będziecie odwiedzać moja stronę.
Ostatnie ze storczyków dla odwiedzających, gołąbek i baletnica. Och!
|