|
|
|
Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszystkie teksty, zdjęcia zamieszczone na stronie
http://hallas.pl.tl/
stanowią własność autora i podlegają ochronie przez prawo autorskie.
Ich kopiowanie i powielanie w całości lub części, w jakiejkolwiek formie
(drukowanej, audio czy elektronicznej),
bez zgody autora jest zabronione i jako działanie niezgodne z prawem może być karane.
.............................................
|
|
|
Kwiecień 2015
środa, 1 kwietnia 2015
Ach czasie, mandarynie świata, trzymasz mnie w swoich urzędniczych aktach i nie pozwalasz poza przyjęte ramy lotem wolnego ptaka wzlatać. Dlaczego dusisz mnie w kurczącym się ciele, które odmawia już posłuszeństwa, niemocą przygniatasz, zmuszasz do ustępliwości i odbierasz mi resztki męstwa – tak wyżalił mi się na odchodnym Luisek.
Ośmielona takim wyznaniem i towarzyszącą mi codziennie nieomal grupą wsparcia właścicielek psów wszelkiej maści, namawiających do eutanazji bez odwołania w celu ulżenia zmagania się z objawami starości mojego kochanego Luisia, wygłosiłam orację, która wprawiła w niemotę i zamyślenie jego panią. Zabrała bez słowa psa i zostawiając smugę smutku w ścianach mojego domostwa, zawiozła do weterynarza, aby ulżyć jego doli. Usłyszała to, co i tak wszyscy wiemy, pies jest stary! O uśmiercaniu nawet nie wspomniała, gdyż nie mogło jej to przejść przez usta! Pani doktor pobrała stosowną opłatę za wizytę, 60 zł za zastrzyk mający poprawić stan nóg psa w czasie chodu, właścicielka psa zakupiła specjalny pokarm dla staruszka, bez którego normalne funkcjonowanie przewodu pokarmowego psa jest niemożliwe, co zamknęło się bardzo okrągła kwotą, i to na tyle. Chciałam partycypować w kosztach, ale mnie nie dopuszczono!
Pod wyznaniem Luisa może się podpisać każdy senior pozorując, że świat przed nim stoi otworem. Owszem stoi, ale jest to bardzo wąsko otwór.
Dzisiaj dzień żartów. Podobno wywodzi się to stąd, że kiedy Ceres poszukiwała swojej porwanej córki, została wyprowadzona w pole, także matka Demeter, szukając jej, kierowała się echem głosu córki, ale echo ją zwiodło. Trochę to smutne, ale ludzie zawsze odwracają kota ogonem. Gdy mają okazję do żartów, niech się jednak bawią. Mnie jakoś rzadko ktoś już nabiera, uważając chyba, że jestem nobliwą staruszką, a takiej nie wypada wprowadzać w błąd, a może dosyć w życiu mnie kłamano i dzisiaj dają mi już spokój? Może! Jednak do wiadomości podawanych w prasie należy podchodzić ostrożnie, gdyż nie wiadomo, co prawdą a co kłamstwem jest! Miłego żartowania i sprawiania, aby inni uwierzyli w coś nieprawdziwego, to fajna zabawa. Możecie mnie nabierać, jak macie ochotę, ja się nie obrażam.
piątek, 3 kwietnia 2015
Wczoraj wypełniłam obowiązek uczestnictwa w Triduum Paschalnym, którego istotą jest celebracja męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Dwie godziny, tłum ludzi, aby usiąść nie było co marzyć. Sąsiadka odstąpiła mi miejsce, jednak po kilku minutach zrezygnowałam. Nawiew zimnego powietrza przez klatkę wentylacyjną mnie zmroził. Całe szczęście, że odeszłam z ławki tak trefnie usytuowanej, i tak zmarzłam, a gdybym się tak mroziła do końca, to dzisiaj byłabym już „łóżkowa”, a czasu przecież nie mam zbyt wiele. Przy wsparciu uczestników świątecznego śniadania mam już wszystkie produkty w domu, jutro przystąpię do przetwarzania, pieczenia, święcenia i wszystkiego, co należy zrobić. Jakoś Święta obejdziemy, nie bokiem, ale wprost.
Dzisiaj do kościoła oczywiście pójdę, ale już nie z takim samozaparciem, godzina wystarczy, gdyż trochę boli mnie jednak gardło i mogą być kłopoty. Na dodatek na stronie Miłkowic widzę usterki, znikają zdjęcia robione z powiększeniem, trzeba temu jakoś zaradzić, wstyd by było przed krajanami świecić takimi ubytkami. Może jakoś zdołam to wszystko ogarnąć.
Ponieważ jutro już zdecydowanie nie będę miała czasu, dzisiaj już chcę życzenia.
Wszystkim odwiedzającym mnie tutaj życzę spokojnych,
radosnych,
spędzonych z najbliższymi
Świąt Wielkanocnych.
Dyngus też niech nikogo nie ominie,
przecież to świadczy o powodzeniu,
więc niech leją, gdy mają ochotę,
tylko nie wiadomo, czy będą mieli.
Wesołych Świąt!
Kartkę zamieszczam w stylu retro, przecież ja też już jestem retro.
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Świętujemy! Ja tylko godzinowo, reszta czasu zostaje dla mnie. Niczego to jednak nie zmienia, jak mam ochotę coś robić, to robię, a jak nie, to nawet świąteczny czas mi nie pomaga. Ważne jest zaangażowanie, wtopienie się w kulturę i czerpanie z naszej cywilizacji, jak to dzisiaj ładnie KUL podsumował, opartej na trzech wzgórzach - na rzymskim Kapitolu - prawo, greckim Akropolu- filozofia, na Golgocie – religia. Wzgórza, co prawda, pokrywają się ruinami, ale to, co ze wzgórz ludzkość przejęła, stało się wartością trwałą. Bez względu na to, co osobiście z tego bierzemy, to pewne wartości dają nam oparcie i poczucie bezpieczeństwa.
Ja co prawda nie bardzo rozumiem, dlaczego ateiści fetują wielkanocne śniadanie czy wigilię, ale lepiej że obchodzą i spotykają się z rodziną, niżby zaniechali tego zwyczaju. Przecież z tej samej kultury wyrośli. Zresztą ludzie zawsze coś starają się odmienić, czegoś sobie zazdroszczą, jednym słowem robi wszystko aby wysunąć się przed szereg. Przytoczę cytat z „Ksiąg Jakubowych” Tokarczuk, które mnie już kładą na łopatki swoją objętością, ale się nie poddam, dobrnę do końca.
„…Ludzie mają potężną potrzebę, żeby czuć się lepszymi od innych. Nieważne, kim są, muszą mieć kogoś, kto byłby gorszy od nich. Kto jest gorszy, kto lepszy, zależy od wielu przypadkowych cech. Ci, co mają jasne oczy, myślą z wyższością o ciemnookich. Ci ciemnoocy patrzą z góry na jasnookich. Ci, co mieszkają pod lasem, czują jakąś wyższość nad tymi, co mieszkają nad stawem, i odwrotnie. Chłopi patrzą z wyższością na Żydów, Żydzi zaś z wyższością na chłopów. Mieszczanie czują się lepsi niż mieszkańcy wsi, a ci ze wsi traktują tych z miasta jak jakiś gorszych.
Czy to nie jest spoiwem ludzkiego świata? Czy po to są nam potrzebni inni ludzie, żeby nam dostarczyć radości, żeśmy od nich lepsi?”
No właśnie, czy tego nie dałoby się jakoś wyrównać? Mimo, że wszyscy wywodzimy się z tego samego pnia, ale im ktoś mniej pewny swego, tym wyżej nosi głowę zadartą do góry i stąpa odmiennie. Ci naprawdę mądrzy nie muszą jej zadzierać, gdyż swoją mądrością i skromnością górują nad innymi. Tego się już chyba na świecie nie zmieni. Wesołego Alleluja, co wcale nie znaczy „Wesołych Świąt” tylko „wychwalajcie Jahwe”.
Dzisiaj do przychodni pobiegłam w związku tym pieszo, aby się zarejestrować, gdyż leków zaczyna już brakować. Do mojej lekarki w tym tygodniu nie ma już miejsc, ale do innych lekarzy można się dostać w danym dniu! Nie wiem, co to oznacza, chyba moja pani doktor hipnotyzuje pacjentów! Spieszyłam się jednak bardzo ze względu na obiad, jaki miałam przygotować. W Święta odmówiono dodatkowych dań, aby jakoś zjeść przygotowane produkty, a u mnie same niejadki, więc dzisiaj zabrałam się do dalszych przygotowań, przecież nie zmarnuję już zakupionych warzyw, a właściwie owoców. Bakłażany to przecież jagody?! Pojawiły się, są bardzo tanie, lekkomyślnością byłoby ich nie zakupić. Są takie smaczne!
Przygotowałam więc zapiekane oberżyny z farszem z ciemnego ryżu i całą gamą świątecznych dodatków domieszanych do nadzienia. Nie zdobyłam się jednak na orzeszki pinii do posypki, choć mają tak wspaniały smak, ale są tak drogie, ale zastąpiłam je prażonym słonecznikiem. Danie wypadło doskonale, jest tanie, sycące, zdrowe. To takie moje małe poświąteczne kulinarne ekstrawagancje.
czwartek, 9 kwietnia 2015
Więzi łączące dziecko i rodziców są silne, to przecież więzy krwi. Bywa jednak, że zostają rozluźnione pod wpływem przypadków losowych. Dzisiejszą noc miałam raczej bezsenną, naczytałam się więc do woli. Poruszyło mnie wyznanie syna Jaroszewicza. Kiedy zmarła jego matka, ojciec ożenił się powtórnie. Macocha nie tolerowała dziecka i ojciec oddał go na wychowanie do znajomych gdzieś na Mazurach. Chłopiec chodził do szkoły codziennie kilka kilometrów, przebywał z obcą rodziną. Ojciec wybrała nową żonę jako ważniejszą osobę. Takich przykładów mogłabym podrzucić więcej, ale dam już spokój. „Czerwony książę” także dźwigał wór życiowych trosk, o których nie mówił, ale może to one właśnie rzutowały na jego późniejsze postępowanie, mimo, że zarzeka się, że do ojca nie ma żalu.
Powtórne małżeństwo, gdy ma się już dzieci, to duże ryzyko. Wtedy chyba należy szukać nie wielkiej, oślepiającej miłości, tylko mądrego człowieka, który podejmie wspólny trud wychowania nie jego przecież dzieci.
Osobiście nie wyobrażam sobie tego. Gdybym już straciła do cna rozum i zawarła jednak związek, to każde krzywe spojrzenie na moje dzieci, najmniejsze niepochlebne słowo, byłoby już przyczyną końca takiego układu. Mógłby już pan ów pakować torby podróżne! Ja niekiedy muszę to i owo powiedzieć, gdyż jestem matką, ale ktoś inny, nie! Dlatego wolę już spędzać życie w samotności i nie skuszą mnie pieniądze, zapewnienia, obietnice. Moje dzieci są dla mnie najważniejsze. Matką jestem, matką pozostanę! To jest rola, którą piastuje się całe życie, od niej nie ma zwolnienia.
Teraz matka Protasiuka walczy o godną pamięć swojego syna pilota. Jak ja jej współczuję. Kiedy my się dowiemy prawdy?! Ciągle wyciągają coś nowego, oskarżenia, zarzuty... Jürgen Roth powiedział, co chciał, stawiając na końcu znak zapytania i już. Federalna Służba Wywiadowcza się od tego odżegnuje, ale u nas bałagan zaczyna się od początku. Może komuś na tym zależy, aby tak było. Takie sprawy powinny być karalne, albo udowodnisz to, co mówisz, albo milcz i czekaj, co inni mają do powiedzenia.
piątek, 10 kwietnia 2015
Nad ranem miałam sen. Byłam w domu moich rodziców, ale była tam już tylko mama. Wszystko było na swoim miejscu, widziałam najdrobniejsze detale wyraziście i w kolorach. Przywiozłam jakieś wiktuały aby uzupełnić zapasy, gdyż mama niezbyt dobrze się czuła. To zastałość miejsca i rzeczy była nawet we śnie dla mnie fascynująca.
Po przebudzeniu pomyślałam sobie, że o moim domu nikt tak by nie śnił z tego powodu, że u mnie średnio co miesiąc wszystko zmienia swoje miejsce! Coś za tym musi się kryć, dlaczego ja potrzebuję takiej odmiany?! Na coś się wewnętrznie nie godzę, tylko nie potrafię dociec, za czym tak gonię i co chcę zmienić w swoim życiu.
Kiedy tylko zajrzałam dzisiaj do internetu moją uwagę przykuł artykuł o Agnieszce Osieckiej. Piotr Derlatka napisał książkę o jej życiu „Zdradziecka Osiecka”. Ona też ciągle czegoś szukała, takie coś ma się chyba wpisane w genach.
„Pozornie niefrasobliwa, błyskotliwa, królowa życia, w rzeczywistości goniła przez całe życie za czymś idealnym, młodzieńczo wypełnionym urokiem i inspiracjami. Nieosiągalnym. Gdy tylko przekonywała się, że nie znajduje nasycenia, zdradzała swoją poprzednią nadzieję i szukała następnej. Ciągle znikała, rozmazywała się w życiorysach ludzi, którzy się z nią wiązali. Zostawiała po sobie wspomnienia, poezję i iskry żalu. Oraz rosnącą legendę.”
To, że omotała nawet naczelnego paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia było dla mnie niejakim zaskoczeniem. Nie myślałam, że ten nobliwy już przecież pan, mógł tak stracić dla niej głowę.
„ Kikimora – tak nazywał ją Jerzy Giedroyc. Kikimora – duszek, który w mitologii słowiańskiej przybierał postać młodej dziewczyny, czasami niewidzialnej. Czasem wrogiej wobec mężczyzn. Dla Giedroycia Agnieszka stała się więc Kikimorą, kobietą, która zmąciła jego wewnętrzny spokój.”
Nazywał ją pięknie: imieniem duszka z białoruskich bagien, tańczącego ognika, który ukazuje się w postaci jasnowłosej dziewczyny i wciąga nieostrożnych w topiele.
O całej galerii mężczyzn, którzy stracili dla niej głowę nie będę już mówić, to znane historie, ale Giedroyc?! Tego się nie spodziewałam pani Agnieszko! Ale przecież to nie jej wina, że tak fascynowała mężczyzn - ładna, zgrabna, inteligentna. Dobrze, że u mnie dotyczy to tylko mebli, a co by było, gdybym miała tak, jak moja ukochana poetka Agnieszka?! Lepiej już przesuwać meble, póki sił starczy...
sobota, 11 kwietnia 2015
Wszystko mam właściwie załatwione, zrobione i powinnam solidnie przyłożyć się do pracy, ale jakoś brak mi zaangażowania. Wyszłam na spacer i zanurzyłam się w ciepełku niespodziewanym i nagłym, jednak jakoś pracowitość pszczółki na mnie nie spłynęła. Siedzę teraz przed komputerem - ten zadzwoni, tamten zakołacze, ale ja wymawiam się zapracowaniem i spoglądam tęsknie na śliwę obsypaną białym kwieciem, odwiedzanym przez niezliczoną ilość latających stworzeń, zaglądających w najintymniejsze ich miejsca. Widocznie kwiatuszki to lubią, gdyż otwierają swoje wnętrza coraz szerzej, jest ich coraz więcej, całe gałęzie już są oblepione, jednak co z tego, wcale nie pachną!
Ja wyczekuję na gorzki zapach dzikich śliw, to będzie się działo! Obejrzałam już stan ukwiecenia moich ulubionych drzew na wiosnę, nie wiem dokładnie jak się nazywają, ale dla mnie pachną jak dzikie śliwy i są przedmiotem mojego zainteresowania i oczekiwania. To jest orgia zapachów, niech tylko przyjdą upalne dni, gdyż inaczej zapach się nie wydziela dostatecznie. Jeszcze kilka dni, jak pogoda się utrzyma, będę w swoim żywiole. Ten słodko-gorzki zapach jest we mnie, czeka cały rok na dopełnienie i teraz ten czas się zbliża, chyba stracę zupełnie głowę i zamieszkam pod drzewami w upalne południe aż do przepełnionego orgią woni wieczora… Może nawet lubię wiosnę?!
niedziela, 12 kwietnia 2015
Dzisiaj Niedziela Miłosierdzia Bożego. Dzieje i posłannictwo Siostry Faustyny jest dla mnie fascynujące. Wszystko jest możliwe, tajemnica nieogarniona.
Byłam oczywiście w kościele, ale dzień miałam trochę niezborny. Niby wszystko robiłam, co należy, ale wymykało mi się trochę z rąk. Przygotowałam obiad, czekałam na biesiadników, ale jak zwykle w kuchni nie chciało mi się przysiąść, wyszłam więc do pokoju i zajęłam się krzyżówką, a sos, który miał być gorący, postawiłam więc go na maleńkim gazie, wybrał wolność i w połowie wylądował na blacie kuchenki. Dobrze, że zostało tyle, aby jakoś ogarnąć obiad! Tyle razy postanawiam - obiad to obiad, ale coś mnie zawsze z kuchni wyniesie i dzieje się, co się dzieje. Po obiedzie wyruszyłam z córką szukać tego i owego w sklepach, gdyż w normalnym dniu zbytnio nie ma kiedy. Jestem przeciwniczką takich wypraw, ale konieczność zwyciężyła. Moje buty, przecież bez ocieplenia, akurat na tę porę, tak mi dały popalić, dosłownie, że już mam dosyć, trzeba będzie przejść już na czysto wiosenne obuwie. I to na tyle, dzisiaj już tylko relaks.
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Aura nieprzychylna, wieje i gwiżdże, słońce przedziera się usilnie przez chmury zasnuwające niebo. Pogoda zdecydowanie nie zachęca do wychodzenia z domu. Pozwoliłam sobie pospać rankiem, jako że wieczór zabrały mi wieczorne filmy – serialowe Ranczo oraz film Woody Allena „O północy w Paryżu”, oraz fascynująca lektura przed snem „Szklany Szpon” Eugeniusza Dębskiego. Autor jest drapieżny, ja jeszcze do niego wrócę. Nie było mowy o drzemkach w trakcie filmów, widocznie coś mnie zmobilizowało na tyle, że zachowałam trzeźwość umysłu… szczególnie perypetie Gila, narzeczonego Inez.
Tak wygląda autorka w późnych godzinach nocnych... Ale co tam, jestem już i tak staruszką, a rano wszystko wróci do normy! Lepiej zarwać noc i przeżyć jakieś fascynacje niż wyspać się i nic z tego nie mieć, no prawie.
Wracam jednak do filmu. „Scenarzysta Gil Pender wyjeżdża do Paryża wraz z narzeczoną Inez i jej rodzicami. Pewnego wieczoru pijany Pender gubi się w paryskich zaułkach. Nocna włóczęga w magiczny sposób zamienia się w podróż w czasie do lat 20. XX wieku. Scenarzysta poznaje sławy epoki, m.in. Francisa Scotta Fitzgeralda i jego żonę, Ernesta Hemingwaya, Salvadora Dali i Pabla Picassa. Gil, zafascynowany kochanką malarza, Adrianą, uważa, że znalazł inspirację do napisania powieści…”
Film był świetny. Nie będę rozpisywać się o wszystkim, to trzeba obejrzeć i już, poruszyła mnie wypowiedź na temat twórczości żony Fitzgeralda usilnie lansującego ją jako pisarkę. Czy ktoś, kto kocha, jest w stanie obiektywnie ocenić twórczość swojego obiektu miłości? No nie wiem, to chyba nie będzie krytyczna ocena. Fitzgerald też miał z tym kłopoty. W związku z tym przypomniało mi się o pewnym panu poecie, który zdecydowanie lepiej oceniał osoby, którymi był zafascynowany. No, ale przecież nie każdy, kto coś tam pisze, jest na tyle piękny aby wzbudzić sympatię… W „Ranczu” też były bardzo bolesne doznania na temat geniuszu innych, a nijakości własnej twórczości.
Oglądałam także „Polską Syberiadę”. To chyba jakieś nieporozumienie. Janusz Zaorski lepił jakoby ten film z poszczególnych scen nie oddając charakteru przeżyć głównych bohaterów. Dla mnie była to gra symboli. Co tam się działo, główny bohater wyszedł sobie z obozu i już, wrócił i też nic wielkiego się nie stało. Jakie ładne kożuszki miały tam panie! I takie tam różne sprawy trochę szokujące. Zapadła mi natomiast w pamięć śmiała scena erotyczna z Sonią Bohosiewicz. Ta kobieta ma warunki do bycia gwiazdą. Piękna, nie da się tego inaczej ująć. To przecież księżniczka ormiańska! Wspominam o tym w związku ze stuleciem rzezi Ormian popełnionym na ludności ormiańskiej w Imperium Osmańskim w czasie I wojny światowej w latach 1915–1917. Mogło tam zginąć około 1,5 mln ludzi.
Dzisiaj dotarła smutna informacja o śmierci Güntera Grassa laureat literackiej nagrody Nobla, autora „Blaszanego bębenka". Miał 87 lat. Każdy musi kiedyś umrzeć, ale niektórzy umierając zostawiają po sobie nieprzemijający ślad.
wtorek, 14 kwietnia 2015
Dzisiaj przesadzam, dosłownie kwiatuszki, i w przenośni. Zaglądam namiętnie na Facebooka, gdyż napisałam do pewnego pana i mam nadzieję, że otrzymam odpowiedź, ale jakoś nie nadchodzi, ale nie można przesadzać z gorliwością, przecież nie wszyscy są przyssani do komputera, cierpliwości trzeba i już. Znalazłam jednak maksymę - „To, czego szukasz, poszukuje ciebie.” Może więc pan ów wniesie nowe światło do moich poszukiwań, w końcu sam się "napatoczył", to znaczy wrzucił go w moje pole widzenia Facebook. Trafiłam przy okazji na stronę polecaną przez jedną z pań seniorek.
https://hipokrates2012.wordpress.com/2015/04/13/32-porady-medrcow-nepalskich/
Warto spojrzeć, tam mądrości co-nie-miara, każdy coś dla siebie może wybrać. Nie ogłaszam ich wszystkich, gdyż to 32 stopniowa litania… Ja wybrałam dla siebie ósemkę.
8. Nie wierz temu, co słyszysz, wydawaj wszystko, co masz, śpij, dopóki się nie wyśpisz.
To mi się podoba! Dopiero na emeryturze dojrzałam do tego, gdyż poprzednio wszystko było na odwrót. Naiwna byłam, musiałam ciułać, gdyż musiało starczyć na wszystko dla wszystkich tylko nie dla mnie, wstawałam wcześnie i wiecznie byłam niedospana, a teraz odmieniło się – kuta jestem na cztery nogi, wydaję , hm wydaję, co mam to wydaję, i śpię jak długo się da. Nikt mi się nie wtrąca, moje życie, moje decyzje.
Gdy jesteśmy już przy przesadzaniu, możecie się domyślać, że ciut przesadzam, ale w jednym nie przesadzę. Zadziwia mnie powodzenie mojej strony. Spójrzcie sami, prawie 1500 odsłon i to przez kilka dni, wyczytana jestem chyba do ostatniego słowa.
http://hallas.pl.tl/Licznik.htm
Swoją drogą też zajrzałam tu i tam, co ja takiego mądrego napisałam. Najbardziej podobało mi się opowiadanko
http://hallas.pl.tl/Na-kraw%26%23281%3Bdzi-istnienia.htm
Co we mnie wstąpiło?! Taka spokojna osoba jak ja? To już chyba przesada z mojej strony. Swoją drogą to brak mi już takich wyskoków "pisarskich", niech już te Miłkowice się dopełnią...
czwartek, 16 kwietnia 2015
Z zadowoleniem powitałam dzisiejszy dzień, dlatego, że wyspana jestem na zapas. Dnia ubyło, ale to nic nie szkodzi, samopoczucie się poprawiło. Poprzednią noc spędziłam bezsennie pomstując na cały świat! Wszystko za sprawą rur, które u mnie pukają, gdy jest sezon grzewczy. Ustawiłam łóżko tak, że głowę miałam akurat obok onych rur. Kierowałam się zasadami polecanymi przez aranżatora małych wnętrz no i dostałam za swoje. Ja już nie grzeję, ale inni jeszcze tak. Rury pukają, ja budzę się na każde stuknięcie. Znowu więc dostanę za swoje. Przed świętami dwa plasterki kiełbasy doprowadziły mnie do spędzenia niezliczonych godzin w kościele, aby odpokutować popełniony grzech. Co ja miałam zrobić, tylko to było w lodówce, a głodna byłam jak licho. To był zwykły piątek, nie jakiś tam szczególny. Teraz wybiorę już mądrzej księdza spowiednika, grubasek myśli, że ja zjadam pół kilogram kiełbasy na jedną kolację. Za te brzydkie wyrazy dostanie mi się też jak nic.
Mieszkanie wczoraj przemeblowałam, pukanie się oddaliło i wszystko jest jak należy. Bardzo też sprzyjają mi zioła, które mnie wspomagają, rankiem na reumatyzm, wieczorem herbatka o wdzięcznej nawie „Czystek”, która ufundowała mi córka i teraz będę się uodparniać, aby jakieś prysznice albo mycia głowy nie doprowadzały mnie do choroby. Już czuję znaczną poprawę.
Swoją drogą smutno się jakoś robi, staruszkowatość wychodzi z każdego kąta. Z kilkuletniej edukacji na UTW najlepiej zapamiętałam informację z wykładu, że gdy na rękach i ciele pojawiają się brązowe plamki podobne do piegów, to jest oznaka starości. Do tej pory jakoś mnie to omijało, ale teraz zaczynam się na rękach obserwować małe piegi, a to oznacza, że organizm się starzeje.
Starość zagląda do mnie, to fakt, ludzi ubywa, telefon ospale się odzywa, wierszy dla mnie nikt nie pisze, nie gra też nikt na fortepianie, na spacery nie chodzę wieczorami, bo nikt nie zaprasza mnie na nie. Trochę to smutne, ale przecież możliwości też się skurczyły, cieszę się z tego, co jest. O! Jestem jednak niesprawiedliwa, zostałam zaproszona na „Halkę” w maju, podobno recenzje są bardzo pochlebne. Ach! Niech tylko gorzko zapachną śliwy, świat się uśmiechnie do mnie, a najważniejsze, gdy człowiek czuje się szczęśliwy. Podesłano mi takie zdjęcie, niektórzy już tak mają, aby przybliżyć mi obezwładniający, gorzki zapch...
niedziela, 19 kwietnia 2015
W systematyce robaki zniknęły, ale nie w życiu. W języku potocznym słowem „robaki” określa się wszystko, co pełza, łazai, rozłazi się i jest utrapieniem, brrr. Robaki obłażą też nasze komputery wykorzystując luki w systemie operacyjnym lub naszą naiwność. W poczcie, przy ściąganiu programów pada się łupem takiego robala i się zaczyna dziać – komputer „wiruje”, dobrze, jak nas wpuści, a jak nie, to format albo naprawa, jak masz możliwość oczywiście. Ja tam nie mam zamiaru nikomu płacić. Zwróciłam się jako staruszka do firmy Microsoft, ta stanęła na poziomie, dostałam dojście do Windows 8,1, został ściągnięty i naprawił, co należy. Wszystko gra. Ludzka pomoc też była potrzebna, gdyż drugi laptop był niezbędny. A wszystkie te perturbacje przez to, że jedna osoba miała operację na zaćmę, akurat teraz! No cóż, choroba nie wybiera.
Nie lubię robali, pełzających w duszach i czynach ludzkich także. Dopadło mnie, trudno. Nie siedziałam przy komputerze, zajęłam się więc innymi sprawami, a mianowicie renowacją mebli. O mało już nie zaczęłam myśleć o kupnie nowego stołu i krzeseł. Moje to jeszcze peerelowskie zabytki i czas odbił się na ich wyglądzie, a pies swoje dołożył, gdy towarzyszył nam w bycie na tej ziemi. Trochę bym znowu musiała się pomęczyć łamigłówkami finansowymi, a tak, 23 złote wydane na lakierobejcę, a może bejco-lakier, dodało moim krzesłom elegancji zatapiając wszystkie uszczerbki pod cienka warstwą odnawiacza mebli. Kupię w poniedziałek trochę obiciówki i uporam się z siedzeniami, i tak krzesła są rozkręcone i rozebrane na części pierwsze… Dokonam więc całościowej odnowy! I niech mi ktoś powie, że nie sprawdza się przysłowie – Nie ma niczego złego, co by na dobre nie wyszło! Mnie wyszło. Drewniane części mebli lśnią nowością. Zaradna jestem, nie mówiąc już o zdolnościach…
wtorek, 21 kwietnia 2015
Zbyt dobrze było więc sypie się wszystko! Pojechałyśmy z córką wczoraj do hurtowni materiałów tapicerskich, kupiłyśmy obiciówkę i gdy przyłożyłam ją do kanapy, zrobiło mi się nijako. To zupełnie inny odcień. Głupota najwyższego rzędu, trzeba było kupić kontrastowy materiał, doszyć poduchy i wszystko by grało, a tak to nie wiem, co z tym kuponem zrobić – w sklepie nie chcą przyjąć, do niczego mi się to nie przyda i na dodatek córeńka uważa, że jak kupione, to ma takie być i koniec. Co mnie pokusiło, przecież mogłam zamówić materiał przez internet, sprzedają nawet po pół metra, gdy klient sobie życzy, a tak mam problem nie do rozwiązania. Dostałam w prezencie od córki „wstrzeliwacz” aby praca szła lepiej, gdyż mój zginął bezpowrotnie, ale wszystko leży i nie wiem co robić.
Dzisiaj przeszłam pół miasta, od sklepu do sklepu, od hurtowni do tapicera, gorąco było, a ja przystrojona byłam dosyć ciepło, więc zziajana, zdyszana, z bólem głowy, wróciłam do domu i teraz dopiero dochodzę do siebie. Niby staruszka i nie wie, że trzeba było tutaj, w internecie, zacząć szukać. Kupiłabym taniej, miałabym większy wybór i inne możliwości. W jednej hurtowni mieli trzy rodzaje obiciówek i to wszystko, a promowali się w Internecie jakby tam nie wiem jakie zasoby były. Ja nie lubię chodzić po sklepach, nie znoszę tego, a na dodatek teraz nie mam już sił. I co ja mam robić, kupić nowy materiał, szyć z tego co mam, czy zostawić wszystko i obywać się bez krzeseł?!
środa, 22 kwietnia 2015
Trochę się dzisiaj „obijam”. Jakoś nie mogę się zabrać do konkretnej pracy. Czas mi przecieka przez palce i jakoś nie mam o to do niego żalu. Zbytnio nie cenię czasu, nie jest mi potrzebny jego upływ. Przypływ też mnie nie interesuje. Dla mnie ważne jest dobre samopoczucie, przeżycia, ale te też się zbytnio już do mnie nie garną. Mój mózg jest ściśle sprzężony z samopoczuciem, jak nic mnie nie boli, świat wydaje mi się piękniejszy i lepszy. Postanowiłam sobie, że nie będę myślała o ludziach, którzy mnie oszukali, nie i koniec! Co siedzi w człowieku, który z premedytacją pobiera większą opłatę niż powinien, wykorzystując niewiedzę, lub naiwność, bo tak to trzeba nazwać wprost, innych ludzi. Przecież nie będę sprawdzać w internecie ceny każdego produktu, który mam zamiar kupić. Niechby sprzedający zarobił na tym, ale zrównoważenie. To właśnie z tej racji wolę kupować w sklepach, gdzie ceny są przypisane do towaru i wiem, na co się decyduję. Nie lubię kłamców i krętaczy, w innych rejonach życia także. Co takiemu człowiekowi z tego przyjdzie?! Będzie się tutaj plątał po śmierci krążąc wokół swoich ofiar, aby je przeprosić, a te zostaną podwójnie ukarane, gdyż wtedy zimny strach będzie mroził ich serca i kurczył dusze.
Ja teraz jestem dobra do swoich czterech ścian, one mnie nie zdradzą, no chyba, że popękają z żałości, że dzielą smutek ze mną… Każdy wpadnie, wypadnie, a człowiek zostaje sam i para się sprawami, które wkłada na swoje barki, aby pozorować bogactwo życia. Moja koleżanka, która jeszcze na szczęście żyje, powiedziała, że tak rzadko dzwoni, gdyż nie ma nic dobrego do powiedzenia, same smutki i zmartwienia, i nie chce mnie tym obarczać! To z kim ja będę rozmawiała, wszyscy coś dźwigają na barkach, a ja łaknę ludzi, pod warunkiem, że ich lubię. Z nielubianymi też mogę rozmawiać, ale to jest trudniejsze. Pozdrawiam sympatycznych i tych, którzy uważają, że czas poświęcony mojej osobie, nie jest czasem zmarnowanym.
czwartek, 23 kwietnia 2015
Wczoraj byłam na spotkaniu z Romą Ligocką. Autorka ta pisze przejmująco o sobie, we wszystkich wydanych przez siebie książkach! Ja do tej pory przeczytałam tylko „Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku”. Płakałam, to było wzruszające. To już starsza pani, urodziła się w 1938 roku, była żoną reżysera Biczyckiego, ma syna w Argentynie, jej krewnym jest Roman Polański. Tyle informacji, a tak naprawdę ploteczek. Pani Ligocka ogłosiła publicznie, że najbardziej ceni wolność i prawdę. To piękne założenie życiowe, tylko ja nie wiem do końca na czym wolność polega, bo przecież nie na robieniu tego, co komu do głowy przyjdzie, gdyż wtedy na świecie panował by chaos, ani nie wierzę w to, że zawsze można mówić prawdę. Niejednokrotnie byłoby to bardzo bolesne. Sama autorka stwierdziła, że człowiek sam przed sobą ukrywa sprawy dla niego zbyt trudne i aby istnieć musi przebaczać sobie błędy popełnione w przeszłości. Tym bardziej takich spraw nie odkryje przed innymi.
Najbardziej jednak zszokowało mnie to, że pani Roma pisze książki ręcznie! Nie mogłam się powstrzymać i zapytałam jak to się odbywa. Pisze długopisem na papierze A4. Podsumowanie jednak wypowiedzi, że tylko prawdziwi pisarze używają takiej techniki, postawiło autorkę ponad innymi, znanymi i szanowanymi autorami, którzy pisali na maszynie albo używają do tej czynności komputera. Dopełnieniem było stwierdzenie, że robi to z szacunku do czytelnika. Mnie osobiście jest wszystko jedno, czego jako środka zapisu używa autor, ważne dla mnie jest to, co napisze. Zużycie na napisanie jednej książki 2 ryz papieru jest jednak poważnym obciążeniem dla naszych lasów. Ale chyba to już się nie zmieni, gdyż z obsługą komputera jest u tej pani chyba nijak, nawet do maila nie jest w stanie dodać załącznika…
Przeczytałam w Internecie wypowiedź autora, który też pisał ręcznie, ale przeszedł na komputer dopiero wtedy, gdy szybkość pisania zrównała się z tokiem jego myślenia. Pisał tak, jak dyktowała mu wena, a dopiero później dokonywał korekty. Ja wcale nie uważam, że pisanie ręczne jest gorsze, wiersze i jakieś krótkie formy to jeszcze jest do przyjęcia, ale całą książkę?! No jednak jak musi, to niech pisze, gdyż jej książki warto przeczytać.
piątek, 24 kwietnia 2015
Przeczytałam artykuł z „Polityki” – „Fabryki liryki”, zabawny! Zgodnie z dowcipem – Brytyjczycy są w niebie policjantami, Włosi szefami kuchni, Francuzi kochankami, a Polacy – piszą wiersze. Nikt nie twierdzi, że są poetami, tylko że namiętnie pławią się w wierszokleceniu. Podobno 5 milionów Polaków amatorsko trudni się tworzeniem liryki, a tylko milion tę lirykę czyta!!! Prym wiodą oczywiście poeci wirtualni. Sama kiedyś pływałam w otmętach słów rymowanych i na dobre to mi nie wyszło. Trudno, jak mnie tam zniosło, to musiałam doświadczyć męki twórczej.
Podobno Polak nie umie malować, ale wiersze pisać może i chce. Mamy szkoły muzyczne, malarskie ale poetyckich nie, a w XIX wieku jeszcze uczono w szkole poetyki. Każdy pisze jak może, więc może to mu jakoś pomoże, gdyż najczęściej w wierszu przedstawia siebie, swoje rozterki i zawody, lub uniesienia miłosne… To rodzaj psychoterapii.
Profesor Poprzęcka określa to jasno: „Żyjemy w czasach wielkiej nadprodukcji kultury, którą umasowiła globalizacja. Trudno aby wszyscy pisali jak mistrzowie gatunku, a z drugiej strony, w danej sztuce musi być dużo, by na tej mierzwie coś wyrosło. Tylko w społecznościach, w których pisze się wiersze, może pojawić się wielki poeta.” Teraz staje się jasne dlaczego piszemy, może w dziesiątym pokoleniu wykluje się poeta.
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
Tak zapracowanego człowieka jak ja chyba dzisiaj trudno byłoby spotkać. Ukończyłam prace tapicerskie przy renowacji krzeseł. Wypadło nawet nieźle, ale nie perfekcyjnie. Akurat trafiłam na bóle w stawach palców rąk. Jest to dość uciążliwa sprawa, ale jak zapodałam sobie pracę, to jakiś tam reumatyzm mnie od tego nie odwiedzie! Pojechałam wymienić „wstrzelacz” do spinaczy, czy jak to się tam nazywa, gdyż muszę mieć sprzęt dobrej jakości, dociskać to trzeba, a moje palce nie wytrzymują… Nowy też stawiał opór. Zszywek zużywałam szalenie dużo, niektóre zwyczajnie się nie wbijały. Widzę na filmikach instruktażowych, że ludzie mają narzędzia elektryczne, a ja musiałam wszystko robić ręcznie, ale przecież do kilku krzeseł nie będę nabywać sprzętu specjalistycznego. Dół wyszedł porządnie, ale góra, raczej średnio. Muszę pomyśleć jeszcze, co z tym zrobić. W sumie nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Samemu takie rzeczy robi się dosyć trudno. Dzisiaj sąsiadka powiedziała, że powinnam skorzystać z pomocy jej męża?! O nie, wszystko co robię, zrobię sama!
Będę chodziła teraz przez dwa tygodnie na rehabilitację, co też zajmie mi nieco czasu, ale chociaż raz trafiłam na właściwy moment, już czuję, że stan jednej ręki się poprawił. Wzięłam się też skutecznie do mycia okna, bardzo mi się nie chciało, ale jakoś poszło. Firanka świeżo zawieszona, a to jest letnia, długa do ziemi i wymaga prasowania. Takie 10 metrów przeciągania żelazkiem, to też niebagatelna sprawa. Tak wypracowane krzesła jednak nie mogą stać w pokoju, gdzie okno jest przyćmione. Czas więc mam wypełniony do ostatniej minuty, a teraz kręgosłup woła o położenie się już do łóżka i chyba tak zrobię. Do środy muszę skończyć książkę, a jeszcze trochę zostało. Mam też od kilku dni Luisa, zostanie do jutra, ale sobie radzimy. Starość starość zrozumie, pomoże sobie w trudach życia, wesprze i pogładzi po główce, tej, która jest bardziej potrzebująca!
wtorek, 28 kwietnia 2015
Zapał, który mnie dopadł w poniedziałek, minął, przepadł gdzieś, i dzisiaj tylko staram się wywiązać z życiowych zadań. Rehabilitacja doprowadza mnie do zapaści energetycznej. Spotykam panią, którą można przyrównać do skorupki, która otacza nieistniejące ciało. Serce mnie boli, gdy patrzę. Człowiek się stara, aby życie jakoś utrzymać i co z tego ma. Szczęśliwi, którzy umierają w sprawności fizycznej i intelektualnej.
Luis też mnie dzisiaj wystawił do wiatru. Gotowałam obiad i na dodatek zawiadomili mnie, że muszę się stawić po odbiór przesyłki, a ten łasi się, do nóg mi pada, myślałam, że sytuacja podbramkowa. Wyłączyłam „buzujące” gary na kuchence i pobiegłam z psiną, a ten, ani myślał załatwiać swoje potrzeby, chodził i wąchał! Mógł chociaż pozorować, że było po co zejść. Pochodziliśmy minut kilka, nawąchał się wiosennych odurzeń, a po powrocie, zasnął jak kamień. Właścicielka, która dzisiaj go odbierała, nie mogła go dobudzić. Widać, że nawet psu nie można zaufać, a co dopiero mówić o ludziach, a szczególnie o tych męskich typach, oni mają kłamstwo we krwi. Gdybym chociaż spotkała jakiegoś energetycznego osobnika, to jakoś bym się doładowała, ale wszyscy dzisiaj snują się jak zjawy, to chyba wina pogody. Niech już pada, byle równo i bez wyładowań. Zaraz zakwitną konwalie, świat się rozjaśni. Ja już czuję ich dziki zapach, jak to określił Gałczyński ... Byle jakoś dotrwać.
Romans
Księżyc w niebie jak bałałajka,
ech! za wstążkę by go tak ściągnąć
i na serduszko
Byłaby piosnka bardzo nieziemska
o zakochanych aż do szaleństwa,
nieludzko.
Jeszcze by można rzekę w oddali
i cień od dłoni, i woń konwalii
dziką;
ławkę przy murze, a mur przy sadzie
i taką drogę, która prowadzi
donikąd.
środa, 29 kwietnia 2015
Środa. Przychodnia. Rehabilitacja. Małe zakupy. Dokładne mycie okna w kuchni. Uszczelniałam na zimę taśmą, a dzisiaj drapałam dwie godziny. Klub dyskusyjny. Książka Rory Stewarta „Miedzy miejscami z psem przez Afganistan”. Desperacka podróż w czasie zimy 2002 roku na piechotę z Heratu do Kabulu śladami Babura, potomka Czyngischana, założyciela dynastii Wielkich Mogołów. Piękna opowieść o ludziach, ich gościnności, trudnych warunkach życia w kraju spustoszonym przez wojnę, podróż tragiczna, wzruszająca i często przerażająca mająca uświadomić światu prawdziwe życie w Afganistanie. Wzruszająca przyjaźń z psem, wiernym towarzyszem podróży, który jednak nie dotarł do domu Stewarta, zmarł, gdyż dostał do zjedzenia mięso z kością, którego nie mógł pogryźć, gdyż był bezzębny i nigdy nie dostawał do jedzenia mięsa.
Ciekawa była refleksja po powrocie do Szkocji - czy gdyby tutaj zapukał do drzwi jakiegoś domostwa i poprosił o gościnę też by został przyjęty?! No nie wiem, sama bym chyba nie przyjęła wędrowca, bałabym się.
czwartek, 30 kwietnia 2015
Kwiecień odrobił co swoje i odchodzi. Wszystko w przyrodzie też jest podporządkowane cyklowi swojego rozwoju. Człowiek nie ucieknie od tego. Wczoraj sympatyczny pan, mąż koleżanki, starał się mi dowieść, że przeszczep mózgu to kwestia niedalekiej przyszłości i człowiek będzie zmierzał do dłuższego życia, a może nieśmiertelności. Niech Bóg mnie strzeże przed każdą z tych możliwości, a szczególnie obcego mózgu w mojej czaszce! Lepiej umrzeć i nie brać na siebie cudzych obciążeń. Genialny mózg na starość też bywa w kleszczach rutyny, a co mówić o przeciętnym człowieku.
"Starsi i uznani fizycy podeszli do wniosków młodego Einsteina sceptycznie i długo trwało, zanim jego teoria została przyjęta przez szerszą społeczność naukowców. Dzięki Einsteinowi nastała nowa era fizyki, ale i on nie uniknął pułapki wieku. Im był starszy, tym trudniej mu było przyjmować nowe, odtrącał na przykład teorie dotyczące fizyki kwantowej. Choć jego mózg był niezaprzeczalnie genialny i wyjątkowy, schematyczność myślenia nie ominęła nawet jego."
Jak długo żyją:
100 do 200 lat -wieloryb grenlandzki, żółw słoniowy
80 lat - sum pospolity, krokodyl nilowy (w niewoli), papuga żako, ara, amazonka, kakadu
70 lat - słoń, hipopotam
67 lat - człowiek
50 lat - szympans, goryl (w niewoli), salamandra, aligator, karp zwyczajny
40 lat - wielbłąd, ropucha szara
30 lat - papużka falista, nietoperz nocek duży
20 lat - koń, pies, kot
10 lat - królik, zając, mysz, szczur, królowa pszczół
0 do 1 roku - jętki, mucha, pszczoły robotnice
Źródło: Świat na Dłoni
|
|
|
|
|
|
|
„Pamiętaj, że każdy wiek przynosi
nowe możliwości.
Daj z siebie wszystko – inaczej oszukujesz samego siebie.” |
|
Nigdy się nie ukorzę
o nic cię nie poproszę
zamknę słowa na klucz
wymyję w zimnej rosie
wierszyk jakiś napiszę
życie sobie osłodzę
ukradnę słowa sowie
wiatr pogonię w ogrodzie
nie będę już wiedziała
o wszystkich dylematach
miłości niespełnionej
uczuciach do końca świata
A kiedy czasem nocą
poszukam złudnych cieni
perliście zalśni rosa
na zimnym skrawku ziemi
i wtedy moje serce
w atramentowej toni
odszuka twoje myśli
i z bólem je dogoni
bo jesteś mym marzeniem
i będziesz do końca świata
w Różowej Księdze Uczuć
zapisanym tego lata |
|
w ciemnej ciszy nocy
kroczy cicho zegar
wybija wspomnienia
i czasu przestrzega
srebrny blask księżyca
o tarczę się oparł
oświetlił wskazówki
i wszystko zamotał
czyjeś smutne oczy
wpatrzone w mrok nocy
śledzą czasu przebieg
bezsenności dotyk |
|
Wymyśliłam sobie ciebie
W noc bezsenną o poranku,
Gdy uparcie w okno moje
Zerkał księżyc, bard kochanków.
Wymyśliłam sobie ciebie,
Gdyż ma dusza poraniona
Nadawała ciągle sygnał
„Skrzynka żalów przepełniona.”
Wymyśliłam ciebie sobie
Od początku, aż do końca.
Wiem, że nigdy cię nie spotkam,
Muza tylko struny trąca. |
|
|
|
|
|
|
|