27 maja 2011
Nareszcie mam więcej czasu. Strona uzyskała już ramy przez mnie zamierzone i teraz należy tylko wypełniać powołane do życia strony. Nie ukrywam, że odetchnęłam z ulgą. Nie wiem sama czy to dobrze, czy źle. Czas zaczyna przeciekać przez palce, a ja lubię mieć wypełniony dzień po brzegi, wtedy wiem, że na nudę nie ma czasu.
Dobrze, że karmie koty. Mam zapewniony spacer dwa razy dziennie i miłe towarzystwo, no, prawie zawsze miłe, gdyż Kiszot wyraźnie daje mi do zrozumienia, że on jest panem. Nie przejmuję się tym zbytnio, gdyż i tak panisko odziane w rude futro musi czekać, kiedy dostanie jeść, a to on lubi najbardziej. Od jutra zacznę coś tam pisać, może nie dorównam Sylvi Plaht, która zapełnia mi ostatnio wieczory, ale na swoją miarę coś napiszę, aby utrwalić przeżycia staruszki ogarniętej manią poznania komputera.
Zastanawiałam się, czy w maju dodać jakiś wpis, bo to przecież już koniec miesiąca. Doszłam do wniosku, że warto aby nie umknęła mi data założenia strony. To duży krok naprzód w moich działanich. Warto było się starać. Strona ujrzała światło dzienne i to jest najważniejsze.
***
28 maja 2011
Niedawno był Dzień Matki. Tak się złożyło, że spędziłam go z Kiszotem niecnotą i Księżniczką, dystyngowaną i elegancką kotką, mięciutką w dotyku, ale we mnie wbijał miodowe oczy przede wszystkim ryży sierściuch. Pozwalał się głaskać mając nadzieję, że dołożę coś do miski. Dzieci moje, dwie córki, które telefonicznie oznajmiły mi jaką to wspaniałą matką jestem, nie złożyły mi życzeń osobiście. Jedną zniosło do Azji, a druga obstawia zachód Europy. Koty musiały wystarczyć!
Co prawda staram się zaadoptować przystojnych chłopców i otoczyć ich synowską opieką, ale oni zbytnio się nie garną do tego rodzaju powiązań rodzinnych. Wiąże się to z wykonywaniem prac, z którymi nie mogę sobie poradzić, więc i nie dziwię się, że propozycja ta nie jest wprost odrzucana, ale i nie spotyka się z akceptacją. Trudno! Nie mam syna, ale mam wnuka i to jakiego! Jak podrośnie to babcię wesprze w trudach życia. No może….
Zawsze na Dzień Matki dostawałam konwalie, a w tym roku jakoś wszystko przeszło mi koło nosa. Dostałam za to paczkę wypchaną słodyczami i z tej żałości, że nie mam kogo przytulić wieczorem, zjadłam całe pudełko marcepanów, aż mnie w końcu zemdliło i jadłam dla odmiany cytrynę….
Poszłam na bazarek z mocnym postanowieniem, że kupię sobie te nieszczęsne konwalie, jednak się rozmyśliłam. Co to za przyjemność kupować dla siebie kwiaty?! Zdecydowałam się na pół kilograma truskawek, gdyż te jakoś drogie są i są. Poświęciłam więc cztery złote, jako że kupiłam tylko pół kilograma, i zjadłam ze smakiem. Pozbawiona zapachu konwaliowego, zadowoliłam się zniewalającym akacjowym aromatem, gdy wędrowałam przedwieczorną porą do kociaków. Wąchałam zupełnie za darmo i nie zaniecham tej przyjemności także jutro rano, kiedy to ostatni raz pójdę nakarmić te kocie piękności. Uroda rudego stoi pod znakiem zapytania, gdyż zrobił się taki gruby, że przypomina prostopadłościan… Ale co tam, uroda nie jest najważniejsza. Liczy się to miodne spojrzenie! ***
30 maja 2011
Co za dzień! Od poniedziałku same niespodzianki. Zapytałam pewnego pana, bardzo uzdolnionego, ułożonego i kulturalnego o możliwość zakupu jego książki, którą ostatnio promował. Miałam szczere chęci ją nabyć, ale spotkało mnie coś, co mnie lekko zatknęło. Pan ten zaproponował, że prześle ją w PDF- ie, a dopiero po przeczytaniu mam się zdecydować, czy chcę ją zakupić czy nie. Przystałam na propozycję, gdyż sama nie wiedziałam jak mam się zachować. Wydrukowałam, przeczytałam, zachwyciłam się i nie wiem co mam dalej robić…Może i kierował się dobrocią serca, tyle ostatnio biadolę na temat starości, trudnych warunków życia, że nie dziwię się, że tak zareagował, ale było mi trochę nijako, gdyż tak biedna to ja nie jestem, abym nie mogła kupić książki. Same niespodzianki, tu mnie zapraszają, tam mnie zapraszają, a ja najbardziej lubię ciszę i bycie z sobą…
Co za dzień! Od poniedziałku same niespodzianki. Zapytałam pewnego pana, bardzo uzdolnionego, ułożonego i kulturalnego o możliwość zakupu jego książki, którą ostatnio promował. Miałam szczere chęci ją nabyć, ale spotkało mnie coś, co mnie lekko zatknęło. Pan ten zaproponował, że prześle ją w PDF- ie, a dopiero po przeczytaniu mam się zdecydować, czy chcę ją zakupić czy nie. Przystałam na propozycję, gdyż sama nie wiedziałam jak mam się zachować. Wydrukowałam, przeczytałam, zachwyciłam się i nie wiem co mam dalej robić…
Może i kierował się dobrocią serca, tyle ostatnio biadolę na temat starości, trudnych warunków życia, że nie dziwię się, że tak zareagował, ale było mi trochę nijako, gdyż tak biedna to ja nie jestem, abym nie mogła kupić książki. Same niespodzianki, tu mnie zapraszają, tam mnie zapraszają, a ja najbardziej lubię ciszę i bycie z sobą…
***
31 maja 2011-05-31
Kończymy szczęśliwie maj. Trochę był to miesiąc zakręcony, ale cóż, takie też bywają. Wyjaśniła się sprawa pisarza! Okazało się, że promował książkę z jednym egzemplarzem, co mnie osobiście wydało się dziwne, ale nie jestem obyta z promocjami. Zawsze na takowe przychodzili twórcy z pakunkiem książek, jako że pisarz nie żyje tylko słowem drukowanym, ale czerpie też korzyści z tego co napisał. Podobno Gałczyński miał wzmożoną wenę, gdy nie miał grosza w kieszeni. Pisał wtedy jak wizjoner!
Ja, osoba niezamożna, mam widocznie kompleks na punkcie swojej ubogości. Najlepsze zamiary odczytuję poprzez szacunek do mojego portfela. Dzisiaj już tenże zrobi się zasobny, gdyż emerytura napłynęła cieniutką strużką na konto i jutro sobie poswawolę. Ale to jutro, gdyż dzisiaj mam inne sprawy na głowie.
Żegnaj maju i dobrze, że przeciąłeś wstęgę swoich dni, oj, jak dobrze… Nawet nie żałuję, że jestem o miesiąc starsza!
|