Jesienna impresja
Kasiunia
Jesień powoli zakradała się już do ogrodu. Od dołu żółciła liście cynii i obrzucała drapieżnym spojrzeniem kwiaty, które udawały, że daleko im jeszcze do obumierania. Słońce, które już słabło, ostatkiem sił rozjaśniało twarze osób siedzących na ogrodowej ławce. Zajęci rozmową, rozleniwieni ciepłem i ciszą tego niedzielnego popołudnia, tylko kątem oka śledzili wesoło uganiające po ogrodzie dzieci.
Barwne motyle też uparcie pragnęły ogrzać się w cieple słonecznych promieni. Przysiadały na wyrosłej w kącie ogrodu kępie pokrzyw, zamykały skrzydełka i zastygały na liściach w bezruchu. Nieświadomie kusiły swoją kruchością i urodą dziewczynki, które podbiegały raz z jednej, raz z drugiej strony i uparcie chciały sprawdzić miękkość ich aksamitnych skrzydełek. Małe rączki trzepotały niecierpliwie nad błogą motylą ciszą, więc te podrywały się i odfruwały dalej i dalej, aby znów zacząć swój motylki taniec zakończony krótką chwilą odpoczynku.
Kasieńka w trakcie zabawy upadła na ogrodowej ścieżce, szybko jednak poderwała się i pobiegła dalej. Jakiś niepokój wewnętrzny zmusił ją jednak do spojrzenia na swoje kolano. Popatrzyła uważniej i z jej małej, dziecięcej piersi wyrwał się krzyk, który wszystkich porwał na nogi... Zgromadzeni wokół dziecka chcieli dociec przyczyn lamentu wzmocnionego potokami łez, ślinieniem się, tupotem małych nóżek i wymachiwaniem rączek, które poruszały się z szybkością wiatraczka. Kiedy mamie udało się już bezpiecznie zbliżyć do córeczki, zaczęła delikatnie wypytać o przyczynę niespodziewanego krzyku. Dziecko, zanosząc się jeszcze urywanym płaczem, wskazała na kolano... Głowy obecnych pochyliły się natychmiast, a oczy uważnie
penetrując wskazaną część ciała i ślizgały się zdumione po lekko zabrudzonej, trochę zazielenionej od trawy skórze, nie mogąc dostrzec nic więcej... Z głęboką troską zebrani popatrzyli na matkę tulącą w objęciach małą Kasieńkę, później na ojca, który przygięty presją rodziny przykląkł i uważnie przyjrzał się nóżce córeczki. Kolanko różowiało skaleczeniem wielkości główki od szpilki, lekko podbarwione krwią, trudno dostrzegalną na takiej przestrzeni... Podnosząc się, głośno obwieścił wynik swoich obserwacji - rana - co delikwentka potwierdziła lekkim skinieniem główki.
Szloch jakby nieco zelżał, więc do akcji wkroczyła ciocia pielęgniarka. Kasieńkę ułożono na ławce, ojciec pobiegł do mieszkania po bandaże i środki opatrunkowe, reszta pocieszała jak umiała dziecko. Noga została odpowiednio odkażona, obandażowana i teraz rodzina przystąpiła do składania, nieodzownych w takich wypadkach, dowodów swojej miłości i przywiązania. Chore miejsce należało ucałować, gdyż to zawsze przynosiło ulgę, a niejednokrotnie zupełnie uśmierzało ból. Najpierw matka ucałowała nóżkę dziecka, później ojciec, babcia także lekko dotknęła usta do białego bandaża, dziadek pochylił się poddańczo, a reszta już tylko złożyła ukłon, gdyż pacjentka okazywała lekkie zniecierpliwienie. Spojrzenia pełne tłumionego śmiechy latały w powietrzu, odbijały się o twarze, ale nikt nie śmiał wydać z siebie nawet tłumionego chichotu, aby nie wywołać następnej fali płaczu.
Dziecko podniosło się i kulejąc pokuśtykało w stronę trochę stropionych dzieci. Z godnością i należytą uwagą poprowadziły Kasię w stronę motylich poczynań. Najpierw ostrożnie stąpając podeszły do krzaka porzeczek, gdzie teraz usadowiły się motyle, i jakby w obawie, aby historia się nie powtórzyła, obeszły go szerokim łukiem i wróciły do piaskownicy, gdzie teraz w napęczniałej emocjami ciszy, na jaką na krótko stać rozhasane trzylatki, przygotowywały się do dorosłości bawiąc się „w dom", piekąc babki i otaczając czułą opieką lalki.
Gwałtuś
Asiunia, bohaterka opowiadania
Wakacje rozpięte na sznurze lata powiewały lipcem, a niekiedy nawet sierpniem. Szczęśliwe dzieciaki brały podwórko w swoje posiadanie - pomagały babci wprowadzając do działań swoją dziecięcą wyobraźnię. Pies, kot, królik i kilka kur plus odrośnięte już nieco kurczaki stanowiły obiekt oddziaływania. Najpierw dziewczynki bacznie się wszystkiemu przyglądały, a później powolutku zmieniały zastały porządek. Dorosłych kur nieco się obawiały po incydencie jaki zdarzył się pewnego ranka. Asia z bułką w ręku przyglądała się bacznie gdaczącym kurom i w pewnym momencie straciła całe śniadanie. Kura podskoczyła i wyrwała je z jej dziecięcej dłoni, nieprzygotowanej na atak. Z płaczem przybiegła do domu poskarżyć się babci na taką kurzą niegodziwość, ale kurczaki były przyjazne.
- Babciu, możemy nakarmić małe kurki? - pytały wiedząc, że i tak babcia na wszystko pozwoli. Każdy kurczak był brany na rękę i karmiony indywidualnie. Głaskanie, noszenie, przytulanie należało do rytuału. Najpierw kurczaki wyrywały się po kurzemu, ale później już tylko kwiliły cicho i zasypiały im na rękach. Wszystkie miały imiona, najczęściej księżniczek z baśni, gdyż tylko takie mogły nosić nadkurczaki.
- Ewuniu, czy Gryzelda już była na spacerze?
- Tak! Dołączyła do nas także Eleonora - odpowiadał sepleniący głosik spod cienistego kasztanowca.
- Gwałtuś znowu nie chce jeść!- rozpaczała Asia - Nie wiem już czym mam go karmić...
Kurczaczki karmione były wszystkim - przemycone śniadanie, czekolada, cukierki służyły jako przynęta. Szczególnymi względami cieszył się Gwałtuś, tak przekornie nazwany, gdyż lekko odbiegał od kurzych norm. Był najmniejszy i na dodatek gamoniowaty - jak stanął, to stał i mógł się kilka minut nie ruszać, jak zapatrzył się na coś, to patrzył i patrzył bez końca. Mówiło się: - Gapi się jak Zygmuś! Każda chyba wieś ma kogoś, kto trochę różni się od innych i wtedy wszystkie nietypowe zachowania porównuje się do niego.
- Nic z tego kurczaka nie będzie, nie odchowa się go - mówiła babcia kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Wnuczki były jednak innego zdania.
Gwałtuś, ze wzglądu na swoją inność, hołubiony był szczególnie. Leżał w pudełku wyścielonym szmatkami, brany był do domu w chłodniejsze dni i nikt nie śmiał go nie zauważać idąc przez podwórko, bo gdy zaplątał się pod nogami, co temu ciamajdzie przydarzało się często, podnosił się lament, że nie szanuje się zwierząt, a to jest kurczak szczególnej troski i należą mu się względy.
Widok, gdy na trawie siedziało dziewczątko, a obok niej układały się wianuszkiem kurczaki, nikogo już nie dziwił. Nawet pies Atos, który w czasie wakacji z różnych względów, a prawdę powiedziawszy za karę, musiał przenieść się do budy na podwórku, miał rad nierad, wielki respekt przed kurczakami. Pozwalał im nawet na odwiedziny w swoim domku, gdy nieproszone właziły do budy i panoszyły się tam, a on przyparty do ściany cierpliwie znosił ich obecność i wyjadanie smakołyków. Robił to przez wzgląd na swoje panie, które kochał nad życie i każde ich łaskawe spojrzenie było dla niego nagrodą. Godził się więc z rezygnacją na wszystko.
Kurczaki rosły jak na drożdżach i przyswajały sobie wskazówki wpajane im przez wychowawczynie. Na widok człowieka zatrzymywały się i czekały, aby je wziąć na rękę, kładły się w rzędzie pod ścianą w oczekiwaniu na pieszczoty lub gęsiego biegały za którąś z dziewczynek. Nie gdakały z przerażenia bo i po co, były przecież zawsze pod troskliwą opieką.
Asia i Ewa nad Wartą
Wakacje się skończyły, dzieci wyjechały, a kurki, już jako dorosłe kury, zachowały przyjęte zwyczaje. Budziły zdziwienie obcych ludzi odwiedzających domostwo, gdy przybiegały do wchodzącego na podwórko i rzucały mu się pod nogi, moszcząc się wygodnie, opuszczając główkę i oczekując na pieszczoty. Sąsiedzi byli z tym obyci, gdyż obserwowali zza płotu zapał dzieci do opieki nad zwierzętami i udzielali niekiedy fachowych porad. Ciocia Zosia na widok tych kurzych przysiadów zawsze mówiła:
- No, gdyby tutaj przyszła Cyganka, to już by było po waszych kurach!
Cyganka jakoś nie przyszła, ale było to już ostatnie kurze pokolenie, które tak chwalebnie przeszło do historii, gdyż babcia, ze względu na pogarszające się zdrowie, już nigdy więcej kurek nie hodowała.
Słuch muzyczny
Nie można powiedzieć, że mam szerokie kontakty towarzyskie, nie jest to mi już potrzebne, ale rozmawiam z ludźmi, szczególnie z tymi, których lubię. Samotność jednak coraz mniej mi przeszkadza, a nawet wręcz preferuję wizyty krótkie i zwięzłe, gdyż przeciągające się mnie męczą.
Przy towarzyskiej pogawędce na Skype jakoś zgadało się o ludziach obdarzonych słuchem absolutnym. Trochę się w to zagłębiłam, jak to mam w zwyczaju, a że rodzinę mam bardzo muzykalną, sama byłam ciekawa jak to u nich wygląda. Do rodziny zaliczam także umuzykalnionego męża, zięcia, teścia organistę z dziada-pradziada, no w końcu jakieś powiązania z nami mają.
Słuch muzyczny jest to zdolność rozpoznawania przez człowieka różnic wysokości, barwy i głośności dźwięków oraz ich współbrzmienia. Jest wrodzona, ale można ją kształcić i doskonalić najlepiej zaczynając to robić w wieku 3 do 5 lat. Ma to korzystny wpływ na rozwój dziecka.
„Słuch absolutny występuje niezwykle rzadko… Słuch absolutny, słuch doskonały – rzadko spotykana ludzka umiejętność rozpoznawania lub odtwarzania nut bez korzystania z zewnętrznego odniesienia, czyli inaczej trwała pamięć pewnych specyficznych właściwości dźwięków, akordów czy tonacji, która umożliwia ich rozpoznawanie bez odwoływania się do dźwięku wzorcowego. Jest on preferowany, choć niewymagany przy edukacji muzycznej…
Jest związany z rozbudowanymi koniuszkami nerwów słuchowych, a także oznacza rozszerzoną skalę słuchu człowieka (tzn. rozpoznawania kilku dźwięków równocześnie).”
To dar, taki jak każdy inny. Słuch absolutny może jednak nawet przeszkadzać w wykonywaniu zawodu muzyka. Ktoś taki wyłapuje najmniejsze nawet potknięcia muzyczne innych albo preferuje wysokość tonu, który on zna i jakoś trzeba to wszystko pogodzić. Pianiście może przeszkadzać inne nastrojenie fortepianu, gdyż on wewnętrznie słyszy utwór według swoich kryteriów i aby móc zagrać, musi go transponować do realiów fortepianu, a nie każdy to potrafi.
W rodzinie jest kilku muzyków, więc mam się do kogo odwołać - mamy instrumentalistów, jest członek orkiestry operowej w stanie spoczynku, kompozytor, doktorant oraz wykładowca w jednej osobie, klawesynistka ze studiami podyplomowymi,
a nawet zwyciężczyni Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego, która przed zakończeniem średniej szkoły muzycznej powiedziała - koniec edukacji, i tak zrobiła. Jej wybór, trudno, a może nawet i dobrze, choć w czasie rozmowy miała pewne zawahania, wiec jednak czegoś trochę żal. Na ich krótkich informacjach opieram swoje dociekania. Wspomnę, że mieliśmy także nieprofesjonalistę o szerokim spektrum zdolności muzycznych grającego na kilku instrumentach, członka orkiestry górniczej, z szerokimi tradycjami rodzinnymi w tej dziedzinie. Potrafił z pamięci zagrać praktycznie wszystko, co usłyszał, dodając do melodii bardzo rozbudowany akompaniament.
Wręczenie nagrody za zdobycie pierwszego miejsca w konkursie.
Aby uwiarygodnić swoją wypowiedź podrzucę choć jeden adres
http://www.kunst-in-hamburg.net/dozentin.html z dowodem rzeczowym. Moja córka gra utwór "Kaskada" skomponowany przez jej męża.
O absolutny słuch muzyczny zapytałam każdego muzyka z rodziny, którego wczoraj „dorwałam”. Nie wszyscy mieli czas, aby udzielać mi wnikliwych informacji, ale na podstawowe pytanie musieli odpowiedzieć. Nikt nie powiedział o sobie, że ma słuch absolutny! Mało też znają ludzi o takich uzdolnieniach, są to pojedyncze przypadki, a przecież obracają się w środowisku muzycznym. W pracy muzyka słuch absolutny nie jest konieczny, może być, ale nie jest wymagany. Przydaje się stroicielom instrumentów, kompozytorom. Najwięcej informacji udzielił mi mój brat, który był pierwszym oboistą w orkiestrze opery. Jest na emeryturze, miał więc dla mnie czas.Wspominał o kimś, kto grał z nim w orkiestrze i obdarzony był takim słuchem. Słyszał najmniejsze potknięcie, nieczystość tonu i trochę męczył się! Z nim też nie było łatwo. Dla niego a, to było jego a jakie nosił w sobie. Inni o tym wiedzieli i jakoś trzeba było się zgrać…
Kamerton pozwala sprawdzić strój instrumentu. Moja córka też zaczyna od tego strojenie klawesynu. Wykształciła słuch absolutny w obrębie jednej oktawy na fortepianie, czyli rozpozna bezbłędnie każdy dźwięk od c jednokreślnego do c dwukreślnego, jeżeli jest nastrojone we współczesnym stroju czyli 440 Hz. W orkiestrze natomiast oboista podaje ton i cała orkiestra musi się dostroić. Obowiązkiem oboisty jest przyjść z odpowiednio przygotowanym instrumentem. Są różne metody strojenia oboju, mimo że mi o tym opowiedziano, nie będę się w to zagłębiać, gdyż na tym się zupełnie nie znam. Stąd to „zymzolenie” orkiestry przed rozpoczęciem koncertu. Muzycy muszą się do podanego przez oboistę tonu dostroić, bez względu na to, jaki on by nie był.
Mój jedyny, ukochany brat, w czasie wieloletniej pracy zawodowej, zagraniu w trio stroikowym ponad trzystu koncertów, zdołał wyrobić sobie słuch absolutny bierny i twierdzi, że rozpozna każdy dźwięk zagrany na oboju, ale tylko na tym instrumencie. Wystarczy zajrzeć w nuty granych utworów i człowiek dostaje oczopląsu, a oni zagrać muszą.
Członkowie mojej rodziny mają wiele osiągnięć muzycznych, nie będę jednak o nich pisać, gdyż bardzo by to wydłużyło moje dociekania. Informacje można z łatwością znaleźć w Internecie. Wspomnę jednak o tremie będącej bolączką wielu artystów. W czasie przepytywania jedna osoba się do niej przyznała, natomiast trzy zgodnie stwierdziły, że gdy mają opanowany perfekcyjnie utwór, wychodzą na scenę i grają, nie odczuwając strachu. Jasne, że gdy coś jest niedostatecznie wyćwiczone, wtedy jest problem. Mamy także jednego adepta sztuki pobierającego dopiero nauki, ale nie mogę o nim pisać, gdyż bardzo jest czuły na punkcie prywatności i muszę to uszanować.
Wracając do moich dociekań dotyczących słuchu absolutnego muszę dodać, że ludzie ze słuchem absolutnym mogą istnieć z tym talentem nie wiedząc nawet, że go mają. Najwięcej osób o takich zdolnościach spotyka się na Wschodzie, przodują w tym Japończycy. Takie zdolności należy oczywiście odpowiednio potwierdzić. Ludzie ci wcale nie muszą zajmować się muzyką. Oglądam niekiedy program „Jaka to melodia”. Uczestnicy po usłyszeniu jednego dźwięku są w stanie rozpoznać utwór. Wykonawca piosenki nie daje sobie najczęściej z tym rady. Nie znaczy to wcale, że oni mogliby zostać wokalistami czy czynnie uprawiać muzykę. Aby być muzykiem instrumentalistą trzeba mieć dobry słuch, to oczywiste, ale to nie wystarcza, należy ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć!. Paderewski jeździł z niby- klawiaturą i ćwiczył „na sucho”, aby nie stracić kondycji. To trudny zawód i nie dla wszystkich, niestety. Wymaga zdolności, zaangażowania i wytrwałości. Prywatnie jednak grać każdy może, gdy ma na to ochotę, trochę lepiej, trochę gorzej, ważne, aby sprawiało mu to przyjemność. Ja jestem słuchaczem muzyki i to mi wystarcza. Z tego, że mam tak muzykalną rodzinę, bardzo się cieszę. |