luty 2013
LUTY 2013
piątek, 1 lutego 2013
Luty to miesiąc płodności. Moje córki i wnuk przyszli na świat w tym miesiącu. Od dzisiaj zaczynamy obchody rocznic i czcimy jubilatów, bardziej i mniej zaawansowanych wiekowo. Obudziłam się jak zwykle o godzinie, kiedy powiłam moje najstarsze dziecię. Tak to już bywa, że matki mają to zapisane w pamięci czasowej i nie są w stanie zapomnieć. O 2,30 wybudziłam się ze snu, chyba głębokiego, gdyż byłam w środku wydarzeń i zapalając wewnętrzną żarówkę 25 watową, gdyż tyle energii podobno generuje nasz mózg gdy przechodzi w stan aktywności aby móc normalnie zacząć funkcjonować. Byłam przekonana, że to już poranek. Kiedy spojrzałam na zegar wiedziałam już w czym rzecz. Zabrałam się za krzyżówkę, o spaniu jakoś nie mogło być mowy. Wprawiłam w ruch 2% mojego ciała o galarowa tej konsystencji posiadającej 100 miliardów neuronów. To ponad 16 razy więcej niż jest ludzi na Ziemi. Każdy neuron jest wstanie stworzyć nawet do 10 tysięcy połączeń z innymi komórkami nerwowymi. Neuron ma ok. 0,1 mm średnicy, ale jego długość może osiągnąć aż kilka metrów.
Dałam szansę mojemu mózgowi i zabrałam się do pracy. Szło mi sprawnie, to znaczy że był wypoczęty i ruszył do działania. Gdy jestem zmęczona odkładam jolki, gdyż nic nie mogę wymyślić. A o świcie szło jak po maśle. Dałam sobie szansę, gdyż podobno…
„neurogeneza, czyli proces tworzenia się nowych neuronów, zachodzi przez całe życie każdego człowieka. Co więcej, im więcej ćwiczysz swój mózg dostarczając mu najróżniejszych bodźców i stymulując jego aktywność, tym więcej neuronów będzie się tworzyć. Jak widzisz to od Ciebie zależy, w jakiej formie będzie Twój mózg! „
 
niedziela, 3 lutego 2013
Miłość… wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.

To dzisiejszy tekst pierwszego czytania w kościele. Czym byłby świat bez miłości. Każdy coś lub kogoś kocha. Jedni ludzi, inni zwierzęta, rzeczy materialne, wytwory duchowego działania i talentu, pieniądze, idee, stroje lub przyrodę. Wszystko co jest na tym świecie nadaje się do kochania.
Wyznałam niedawno swoją miłość do kota Pota, a teraz znowu zakochuję się ze zdwojoną mocą w Miłkowicach. Zaczynam pisać i nie mogę jakoś ukierunkować swoich działań. Kiedy już wpadnę na właściwy trop, wszystko zaczynie się układać. Tak to u mnie bywa. Już nie pytam, nie szukam duchowych przewodników, brnę sama w to co sobie zapodałam. Najważniejszą sprawą jest to, aby nie użalać się nad sobą, tylko kochać.:)


poniedziałek, 4 lutego 2013
Myślę, że odejdę od przyjętej strategii udowodnienia wszystkiego co piszę, znalezienia podkładki weryfikującej lub odrzucającej przyjęte ogólnie poglądy. Lubię pisać o codzienności i chyba przy tym zostanę. Wczoraj miałam dowód na to, że opłaca się Dniewnik prowadzić, gdyż udało mi się odszukać datę założenia mojej strony Miłkowice, a zupełnie się pogubiłam kiedy to było.
Najgorzej na urodę staruszki wpływa stres, jest powodem wielu dolegliwości. Mogłam powikłań życiowych uniknąć dzięki temu, że prowadzę zapiski i niech tak zostanie. Tylko spokój może nas uratować!!!
wtorek, 5 lutego 2013
Miałam już wychodzić, gdy zagulgotało w telefonie esemesowo. Spojrzałam, z biblioteki dostałam zawiadomienie, że jest dla mnie odłożona książka – "listy na wyczerpanym papierze" - dosłownie tak to wygląda, Agnieszka Osiecka i Jeremi Przybora odsłaniają pośmiertnie swoją miłość do wyczerpania zapasów.
Szłam do biblioteki w ten słoneczny, ciepły, lutowy-wiosenny dzień lekko podekscytowana. Wiersze Agnieszki kiedyś, a nawet nie tak dawno jeszcze, około 10 lat temu, działały na mnie jak narkotyk. Czytałam je, słuchałam piosenek, czytałam o niej i jej skomplikowanym życiu. To był ktoś kto odrywał mnie od szarej codzienności. Z biegiem czasu wyparli ją inni poeci, ale sentyment pozostał.
Kiedy zabrałam się do lektury, byłam najpierw zdumiona, później zażenowana i jakoś w jej wierszach nie udało mi się znaleźć klimatu, który kiedyś mnie tak oczarował. Śledzić życie i uczucie tak jeszcze ciepłe, gdyż przecież uczucia nie mijają ot, tak sobie, to chyba trochę niezręcznie. Agnieszka to sam czar, uroda, inteligencja, lekkość. Ja jednak nie chcę wiedzieć dla kogo pisała swoje wiersze, wolę doszukiwać się w nich głębszego sensu, odnosić do swojej rzeczywistości. 
środa, 6 lutego 2013
Patrzę przenikliwym okiem na swoje mieszkanie i już mnie korci aby coś przestawić. Biedne meble, mam nadzieję, że nie czują się pokrzywdzone. Kanapa narożnikowa, to chyba dobrze o mnie nie myśli. Wyraźnie się „rozłazi”. Co prawda to peerelowski mebel i ma prawo przejść na emeryturę, ale gdybym jej w tym nie pomogła, to może by wytrwała ze mną do końca. Chyba musi mieć następczynię, ale problem jest w tym, że taki sam jest fotel, krzesła… Aby wszystko kupić to trzeba już mieć trochę grosza. Myślę nad tym co zrobić, może uda mi się coś wykombinować.
Miałam w niedzielę taką przygodę w kuchni. Przestawiłam szafki w swoim czasie tak niefortunnie, że jedne drzwiczki tylko się uchylały. Robiłam właśnie ciasteczka, amoniaczki, które zyskały sobie tyle przychylności u zjadaczy, na szczęście już się skończyły, i wynikł problem, gdyż za tymi nieuchylającymi się do końca drzwiczkami był wałek do ciasta, którego nijak nie można było wydobyć. Stanęłam przed wyborem, albo wyrwać drzwiczki, albo przestawić szafkę. Ani jedna opcja nie mogła zostać zrealizowana, gdyż niedziela to świąteczny dzień i sąsiadom nie będę huczeć nad głową. Jako wałka użyłam butelki od octu… Jakoś dało się wywałkować ciasto. W poniedziałek kiedy zaczęłam przymierzać się do realizacji produkcji pierogów, to już by się chyba nie udało. Zaczęłam więc pracę od przemeblowania kuchni. Szafka stanęła w pozycji otwierającej się i wałek dostał się w moje ręce.
Wniosek 1: Nie przestawiać mebli, zbyt to komplikuje życie.
Wniosek 2. Przestawiać meble, gdyż inaczej nuda daje o sobie znać.
Golono więc czy strzyżono?!

czwartek, 7 lutego 2013

Tłusty czwartek dzisiaj, uświęciłam tradycję i zjadłam dwa pączki z marmoladą z róży. Smaczne, świeżutkie i oblane lukrem, z kawusią z mlekiem i odrobiną cukru smakowały wybornie. I to koniec ze słodyczami. Czuję się świetnie ale nie będę w inne dni utrzymywać tego zwyczaju. Dosyć najeżdżę się na rowerku, naspaceruję i ostatnio nawet zaczynam trochę ćwiczyć. Wiosna się zbliża, co widać i czuć i nie mam zamiaru prezentować wałeczków wysuwających się spod bluzki. Pączki zjadłam, gdyż rano usłyszałam w radio, że jak ktoś nie zje, to nie będzie miał szczęścia, a ja przecież chcę być szczęśliwa w dwójnasób i dlatego spałaszowałam dwa. Zobaczymy ile szczęścia mi przyniosą.

8 lutego 2013
Dzisiaj znowu świętuję rocznicę narodzin. To był trudny dzień, ale żyjemy obie, dano nam szansę więc nie można jej zmarnować. Co ja bym w życiu robiła bez moich dzieci. To moje największe szczęście i duma. Muszę się starać, abym jakoś utrzymała się w pionie i nie sprawiała im kłopotów. 
Dzisiaj od rana zachwycona pięknym porankiem zabrałam się za siebie. Nie chce mi się już zbytnio, ale się mobilizuję. Do porannych ablucji dorzuciłam mycie głowy, suszenie i nawijanie włosów na wałki, gdyż nie mam siły stać ze szczotką i suszyć. Ręce mi opadają… Zrobiłam sobie maseczkę z brązowej glinki. Niby tak była, ale później przybrała kolor oliwki. Wyglądałam jak kosmitka i cieszyłam się, że nikt nie zajrzał do mnie. Nie byłoby potrzeby jechać do Meksyku czy Peru. Wzięto by mnie za przybyszkę z innej planety. Trzeba coś z sobą robić, gdyż stosowanie codzienne kremów za 3,50 nie daje oczekiwanych efektów. Raz w tygodniu pozwalam sobie na maseczkę. Sama natura jakoś nie chce zadbać o mnie, muszę ją wspomagać. Jako matka muszę się godnie prezentować.
Co chwilkę podchodziłam do komputera. Jako zadanie postawiłam sobie przeniesienie piosenki „Gogolewski jedzie” na moją stronę internetową. To było zadanie!!! Pomógł łopot anielskich skrzydeł.
http://milkowice.pl.tl/Pop%F3w.htm
Popów mi się przypomniał czerwonymi makami, a szczególnie jeden z nauczycieli, i chyba to wykorzystam w opowiadaniu oczywiście zawoalowanym, gdyż nie mam pewności czy pretendent do mojej ręki żyje czy może już odszedł do lepszego świata. Tyle to już lat. A czerwone maki płonią się jeszcze gdzieś w pamięci...

sobota, 9 lutego 2013
Dzisiaj zima się stała, mroźna, groźna i oszroniała. Za oknem siny poranek, na tle spopielałego nieba moje koleżanki wrony kołowały w poszukiwaniu jedzonka rozkładając rozpaczliwie skrzydła w modlitewnym geście, co nie przeszkadzało im na ziemskiej płaszczyźnie toczyć rozpaczliwe boje o każdy kawałek bułki wykradzionej kotom zakotwiczonym pod balkonem ich opiekunki. Słoneczko wtargnęło przemocą na niebo i zaczęło przeraźliwie świecić mi w oczy, jakby wszystkiego było mało.
Nie lubię gdy:
- w głowie huczy mi rój rozsierdzonych pszczół
- omija mnie dnia powszedniego znój
- mam od kataru zaczerwieniony nos
- pustką świeci mój maluchny trzos
- w łóżku przychodzi mi spędzać dzień
- nieustannych drzemek snuje się za mną cień
- jestem niezdolna do czytania
- ze zmęczenia ciągle się słaniam
- przekwitający hiacynt wydziela trupią woń
- pulsuje mi nieustannie lewa skroń
Wiadomo co mi dolega! Już trochę lepiej, jednak odpocząć trochę trzeba.

 niedziela, 10 lutego 2013
Zadzwoniła do mnie przesympatyczna pani. Pogadałyśmy o tym co trzeba i o tym co nie było konieczne. Ponieważ jest ciut starsza starała się mi dowieść, że każdy rok to gorsza przystosowalność do życia. Osobiście uważam, że pięć w jedną lub drugą stronę przy naszym nagromadzeniu lat nie ma znaczenia. Po zastanowieniu się jednak przyznałam jej rację. Starzejemy się i koniec, lepiej nie będzie, byleby nie było gorzej. Każdy rok to osłabienie organizmu i choroby czepiają się człowieka ze zdwojoną siłą, ale to nie znaczy, że nie mamy na to wpływu. Powtarzanie „Bóg tak chce” , zwalanie wszystkiego na barki Opatrzności nie jest sprawiedliwym osądem Jego działań. Kilka dni temu przeziębiłam się i kto był winien? Zdecydowanie ja sama. Kto mi kazał pootwierać wszystkie okna? Mam wolną wolę i jak się pakuję w choroby, to sama ponoszę konsekwencję swojego postępowania.
Jak całą noc balujesz, to kto ponosi winę za kaca? A może niesforne dzieciny są karą za grzechy? Kto je wychowywał? Ile małżeństw przed zawarciem związku robi badania, choćby podstawowe? Niezgodność niektórych grup krwi prowadzi do tego, że nie donosi się ciąży. Kochają się przecież, a później płacz i zgrzytanie zębów. Znam małżeństwo które sześć razy przeżywało taką traumę, ale próbowali licząc na cud. Nie mówię, że ja zrobiłam takie badania, kto by tam o tym myślał.
Są przypadki w życiu, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ale to już inna inszość, jednak gro spraw to nasz wina.



poniedziałek, 11 lutego 2013
Dzień zaczął się feralnie. Zostawiłam na kuchni moją „ulubioną” owsiankę i wyszłam porządkować obejście mieszkalne, a ona zaszalała. Cała nieomalże znalazła się na płycie kuchennej skwiercząc, przypalając się i oblepiając garnek zawiesistą mazią przylegającą  do garnka. Na dnie została kwintesencja owsianki, którą jednak dało się rozrobić mlekiem. Po zagotowaniu nastąpiła konsumpcja, gdyż ja i tak nie wczuwam się w smak. Nie ma potrzeby. Zamoczony gar doprowadziłam do stanu używalności. To sukces, gdyż niektóre wylądowały już w koszu. Złożyłam sobie solenne przyrzecznie – albo kuchnia i pichcenie, albo fruwanie po domu. Mam nadzieję, że dotrzymam danego sobie słowa.
Jakby tego było mało, do mieszkania przenikają zapachy ostrych farb wiercąc w nosie i zmuszając mnie do stosowania środków je niwelujących, a wszystko to dlatego, że remontują nam klatkę schodową. Przy tej okazji wiercą i świdrują. Winda stoi w aureoli drewnianych elementów. Z poręczy zniknęły ochraniacze, ze ścian wszystkie zawieszki. Widząc co się święci szybciutko z sąsiadką wysprzątałyśmy piach, który gromadzi się pod wycieraczką, aby nie było obciachu, a wiadomo że usuwany jest raczej sporadycznie. Skąd się go tam tyle bierze?! Moja wycieraczka jest nadzwyczaj solidna, grubość do 4 cm, ozdobiona owieczką i słowami powitania, co robi wrażenie szczególnie na dzieciach. Owieczka trochę poszarzała, ale nie będę przecież myć owieczki na wycieraczce… Szara też jest ładna. I tak to wszystko się kręci. Zrobiłam obiad, dzisiaj był super, a szczególnie świeża tołpyga upieczona w rękawie, naprawdę smaczna. Postanowiłam sobie, chyba już kilka razy, że chociaż dwa, trzy razy w tygodniu ryba być musi. Trochę pogadałam, trochę popisałam i czekam na wieczór. Nie wiem dlaczego nie ma dzisiaj teatru, tylko dramat wojenny. No trudno, też obejrzę, temat nawet ciekawy. A może w Kulturze „Grubasów”?  Podoba mi się fragment opisu filmu: „Powodem tycia nie jest pizza, lody i hamburgery. To niezdolność trawienia codziennych problemów".


wtorek, 12 lutego 2013
Co za dzień! Mój narożnik doprowadza mnie do zniecierpliwienia. Jeden bok wyraźnie się rusza i odstaje. Postanowiłam coś z tym zrobić, póki nie kupię nowego mebla. Zasięgnęłam rano języka u źródła – internetowych specjalistów, i wzbogacona niezbędną wiedzą, z wykręconą śrubą wyruszyłam na poszukiwania. W pierwszym sklepie pan stwierdził, że śruba jest w porządku, musi zatem defekt tkwić w nakrętce osadzonej wewnątrz. Z bólem poinformował mnie, że takich części nie prowadzi – jakoś to nazwał, ale nie przypominam sobie jak - i podał mi przybliżony adres sklepu, gdzie mogę to kupić. Wsiadłam w autobus i pojechałam szukać owego sklepu, a że ta wędrówka przeciągała się, gdyż odsyłano mnie od Annasza do Kajfasza, nie będę bawić się w opis podróży. Po dłuższych perypetiach natrafiłam w końcu na ową nakrętkę. To szalenie skomplikowane urządzenie, naprawdę, zapłaciłam dwadzieścia groszy!!! Sprzedawca dołożył mi jeszcze trochę gwoździków wiodąc oczami za moim wzrokiem, tak na wszelki wypadek, gdybym potrzebowała. Wyruszyłam z nabytkiem do domu. Wspomnę jeszcze o wydarzeniu które mnie zafrapowało. W każdym autobusie, a kręciłam się po moim osiedlu sporo, znajdował się osobnik w czapce w pomarańczowe paski, w granatowej kurtce, śpiący snem sprawiedliwego z nosem zakrytym kołnierzem, tak, że twarzy nie widziałam. O co w tym wszystkim chodziło? Czy to jeden człowiek  tak się przesiadał, czy to może obowiązkowy uniform określonej grupy społecznej. Zagadki nie rozwikłałam. Przejdę do dalszych obserwacji w przyszłości.

Taki nabyłam  Taki jest przy  śrubie, prawie taki.

Są to połączenie starego typu, gdyż nowe meble mają bardziej skomplikowane!!! Tyle zachodu o takie coś, co powinno być chyba wszędzie.
W domu natychmiast przystąpiłam do działania. Odkręciłam niepokorny boczek, i tak jak mi radzono, zaczęłam płaskim śrubokrętem szukać części, którą najpierw należało wydłubać. Niestety nie napotkałam na żaden opór, obdarłam więc całość z obicia i doszłam do sedna. Tak łatwo się pisze, ale to była żmudna praca i na dodatek nie miałam pewności, czy wrócę do stanu wyjściowego. Kiedy już obejrzałam urządzenie z bólem stwierdziłam że 20 groszy poszło z dymem, gdyż do mojego tapczanu to zwyczajnie nie pasowało. Przykręciłam jak mogłam najdokładniej płaskie „coś” z gwintem, wypróbowałam wkręcanie śruby, pozbijałam, pozszywałam i dokręciłam do tapczanu. I o dziwo wszystko było jak należy. Może trzeba by jeszcze dociągnąć gwinty, ale siły w rękach to ja już nie mam. W każdym razie nic się nie kolebie, ale zmęczona byłam okrutnie.
I to jest właśnie wiek podeszły. Kiedyś po zakończeniu jakiejś pracy brałam się za następną, a teraz muszę odpoczywać. To na tyle na dzisiaj. :):)
czwartek, 14 lutego 2013
Dzisiaj Walentynki, ale do mnie jakoś nie docierają. Kwiatów brak, serduszek brak, a za to praca jest. Od dwóch dni doszlifowuję artykulik. Mam nadzieję, że wypadnie dobrze. Robię to z miłości do Małej Ojczyzny więc chyba załapałam się pod hasła głoszone w dzisiejszy dzień.
Słuchać już nie mogę tych infantylnych wierszyków, szczęście że mnie takich nie przysyłają, boć bym się obruszyła. A piosenki! Ociekają miłością i aż kapie w nich od wyznań. A ja wolna jestem jak ptak, na nic i na nikogo nie muszę czekać, nikt mi z podtekstami nie patrzy w oczy, nie przygotowuję wymyślnych dań. Kwiatów jednak chyba trochę żal. Niespodzianka jednak jest. Stał sobie kwiatuszek doniczkowy, prezent zresztą i ani rusz nie mógł zakwitnąć. Dzisiaj obsypał się kwieciem w purpurowej barwie. Może to jakiś znak????
piątek, 15 lutego 2013
Czarne chmury nad światem. Papież ustąpił, w Bazylikę św. Piotra uderzył piorun, nad Czelabińskiem grad meteorów. Co jeszcze? U mnie też niewesoło. Na mojej stronie pojawiły się reklamy, co dla mnie jest nie do zniesienia. Mam program blokujący reklamy, ale tych nie blokuje. Mało tego, powiększenia obrazów zachwaszczone są jakimiś toczkami. Nie wiadomo kto działa – Google Chrome dolepiające reklamy, program gdzie robię adresy do wklejenia do kodów HTML czy moja strona pl.tl się bogaci?! Nie ma jasnej odpowiedzi. W przeglądarce Internet Explorer powiększenia działają bez zarzutu ale reklamy też są. Poczekam do niedzieli, jak nic się nie zmieni trzeba będzie to, co jest z błędem, przerabiać od nowa. To jest katorżnicza robota. Moja córka już jest gotowa dla mnie wykupić domenę na serwerze aby uniknąć tego rodzaju kłopotów(darmowej to ja się boję!), tylko należy wziąć pod uwagę, że muszę też wszystko robić od nowa. Nie wiem czy będę miała siłę i chęci do takich powtórek. Nie ma we mnie aż tyle pokory abym współdziałała z panem Zmijewskim – mimo, że bardzo go lubię i oglądam zawsze Ojca Mateusza, nawet gdy są powtórki. Za czym optować, co wybrać … Sama nie wiem. 

sobota, 16 lutego 2013
Dopiero połowa miesiąca. Coś wlecze się luty, ani zima to, ani wiosna. Pracowałam dzisiaj na zwiększonych obrotach. Przecież mogłabym porobić wszystko w inny dzień tygodnia, ale ja muszę spiętrzać prace w sobotę. To relikt przeszłości, czas kiedy pracowałam jeszcze zawodowo. Innego dnia zwyczajnie na takie kompleksowe sprzątanie nie było. A przecież pamiętam, że gdy zaczynałam zmaganie z życiem, wolnych sobót wcale nie było i też trzeba było sobie radzić grzesząc w uświęconą niedzielę, a gdzie odpoczynek?! Kiedy dzisiaj w sobotę po robocie usiadłam zajadając się jabłecznikiem sporządzonym według przepisu – do ubitej piany z cukrem należy dodać 2 łyżki mąki kartoflanej, beza lepiej się trzyma – zrobiłam małą wycieczkę do krainy przyszłości. To najlepszy sposób ucieczki od codzienności. Trzeba jednak mieć do czego lub kogo uciekać. Nieistotne, że nie ma niekiedy możliwości realizacji tych marzeń, gdyż to nie o to chodzi. Po przekroczeniu tej niewidzialnej linii niemożliwości, to, co spotyka człowieka na codzień odpływa, przestaje istnieć. Warto taką krainę posiadać.
 niedziela, 17 lutego 2013

Ziściło się moje marzenie, we śnie tylko, ale jednak. Nareszcie znalazłam się na prawdziwym balu. Nie wiem czy to był Opernball we Wiedniu, ale równie elegancki. Mnie jakieś tam potańcówki czy zabawy nie interesują, dla mnie albo wielka gala, albo nic. Tym razem uczestniczyłam, co prawda tylko tańczyłam walca, ale to wystarczy. Było to wielkie wejście. Sukienka piękna, delikatna jak mgiełka, w której sama się czułam jak osoba wyjęta z mgielnego świata. Partner umiejący tańczyć, a taki zdarzył mi się w życiu tylko jeden, z którym bez trudności zgrałam krok, to skarb. Silna męska ręka umiejąca prowadzić partnerkę to zawsze było moje marzenie. Moja osobowość widocznie przytłaczała partnerów, gdyż chętnie by się zdali na moje prowadzenie, a ja przecież mam jakiś pierwiastek kobiecości w sobie i też bym chciała być bluszczem, słabą kobietką, a nie podporą. Niezmiennie głoszę swoją teorię, że gdy ludzie umieją zgrać krok w tańcu, potrafią to także zrobić w życiu. W każdym razie zatańczyłam swój taniec. Jestem z tej racji sennie szczęśliwa.
wtorek, 19 lutego 2013
Naprawiam, tym razem stronę internetową. Nie wiem co się stało, ale obrazy otwierają się nie tak jak trzeba. Wszystko do poprawki. Coś się stało, chyba przeglądarka albo program do uzyskiwania adresów. Widoczność jest nawet lepsza jak wklejanie z powiększeniem, ale jak to wygląda. Zresztą tam trzeba kliknąć gdzie trzeba, a to zbyt skomplikowane dla przeciętnego użytkownika. Pozamieniam, przerobię, doprowadzę do stanu używalności tym bardziej że poszerza się obszar odbioru strony i nie może być wpadek tego typu. Wczoraj siedziałam do pierwszej w nocy, dzisiaj też chyba nie będzie lepiej. Napisałam gdzie trzeba, ale oni się nie spieszą z odpowiedzią, a czas działa na moją niekorzyść. Do pracy, do ślęczenia, do naprawiania. W tym jak zwykle się sprawdzam.

środa, 20 lutego 2013
Dzisiaj odbyła się dyskusja w klubie bibliotecznym na temat książki Danuty Wałęsy. Lubię te spotkania, gdyż można wysłuchać opinii innych, samemu podzielić się swoimi spostrzeżeniami, spotkać się z ludźmi. Mam już dwie następne książki. Zobaczymy czy sprawią mi przyjemność, czy będą przeczytane z obowiązku.
 czwartek, 21 lutego 2013
Dzisiaj Dzień Języka Ojczystego. Piękno naszego języka mnie urzeka, melodyka także, natomiast wszystkie wkręty typu - lajkowanie, fejs, full, mega, super – trochę rażą ale muszę je tolerować, gdyż przyjęły się i są. Co prawda już Mikołaj Rej napisał "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają", język się zmienia, dostosowuje do życia. Mój Word uparcie mnie poprawiał, gdy pisałam internet małą literą. W końcu musiałam dodać ten wyraz do słownika, gdyż bywało, że nie zwróciłam uwagi jak jest napisany, a że nie był podkreślony, pozostawał w takiej formie. Rażą mnie także zapożyczone z obcych języków nazwy sklepów. Niekiedy zapomina się, że to jest przecież Polska.
Sama mam też co nieco na sumieniu. Łapię się na tym, że nie zawsze wyrażam się poprawnie i jasno. Ma na to wpływ wiele czynników: utrwalone zaprzeszłości, nabyte wtręty typu „tak”, „oczywiście” które dzięki usilnej pracy nad sobą wyeliminowałam, nakładając nawet na siebie kary pieniężne co poskutkowało!, naleciałości lokalne – zabierałam je z sobą i wloką się za mną. Tutaj na ulicy ciągle się słyszy – ja,ja co znaczy tak, tak. Ciągnie się za mną niepoprawne używanie czasownika otwarte – otworzone. Muszę się zastanowić której formy użyć. Takich przykładów jest więcej. Każdy robi jakieś błędy, tylko nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, a zresztą „Kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamień!”.
Juliusz Słowacki wyraził się jasno : „Chodzi mi o to, aby język giętki Powiedział wszystko, co pomyśli głowa: A czasem był jak piorun jasny, prędki, A czasem smutny jako pieśń stepowa, A czasem jako skarga nimfy miętki, A czasem piękny jak aniołów mowa... Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem. Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.”
Nie każdemu to się jednak udaje, a niektórzy mają nawet kłopot z odtworzeniem tekstu hymnu. Oto przykład. Język polski jest trudnym językiem!!!:)
piątek, 22 lutego 2013
Czy można żyć 150 lat? Pan Tombak twierdzi że można i ma na to sposób. Nie mam zapotrzebowania na tak długie życie, ale na dobre zdrowie mam. Wczoraj oddałam się w wolnym czasie tej lekturze i w wielu sprawach się z autorem zgadzam.
„Każda choroba ma swoją przyczynę, której nie zlikwiduje żadne lekarstwo” – Hipokrates
To znaczy, że ani lek, ani szpital nie są w stanie wyleczyć człowieka od nawyku „zanieczyszczania” swojego organizmu.
Podobno przyczyna całego zła tkwi w kręgach lędźwiowych.
Kręgosłup „sterownikiem” przemiany materii
33 kręgi naszego kręgosłupa oprócz tego, że utrzymują nasze ciało w pozycji pionowej, Spełniają jeszcze wiele życiowo ważnych funkcji dla organizmu. Wszystkim nam wiadomo, że w „środku kręgu”’ znajduje się rdzeń, który za pomocą końcówek nerwowych steruje pracą
naszych organów wewnętrznych. Nas będą interesować kręgi lędźwiowe, które według starożytnej chińskiej medycyny chronią przechodzącą w środku nich strefę nerwową rdzenia, odpowiedzialną za „sterowanie” przemiany materii. Mówiąc prościej, jeżeli lędźwiowa część kręgosłupa ma zwyrodnienie (patologie), np. przemieszczenie kręgów, to człowiek będzie miał skłonności do szybkiego nabierania wagi lub szybkiego jej spalania.


Wieczór miałam bardzo pracowity, gdyż czytając wypróbowałam wszystkie sposoby pozbycia się chorób. Kręciłam płatkami uszu, stopami, leżałam na kawałku drewna i robiłam jeszcze wiele innych rzeczy i nie przeczę, poczułam się lepiej. Nawet oglądając ulubiony czwartkowy serial o morderstwach, który tak naprawdę pociąga i przyciąga mnie dlatego, że ludzie mają tam ludzką twarz i sobie wzajemnie pomagają, nie ustawałam w wysiłkach kręcąc poszczególnymi częściami swojego ciała. Gorzej będzie z wdrożeniem nowych nawyków żywieniowych, ale zobaczę co da się zrobić. Póki co zmobilizuję się do ćwiczeń. Oto zestaw który przypadł mi do gustu. Lekki, łatwy, przyjemny…

Zestaw ćwiczeń nr 2
Ten zestaw ćwiczeń koryguje pracę mięśni, nerwów, wewnętrznych organów i naczyń
krwionośnych, normalizuje pracę układu nerwowego i pokarmowego, ma dobry wpływ na
zdolności umysłowe. Jest wskazany dla osób, które prowadzą intensywny tryb życia i pracy.
1. Usiąść na krześle, nogi lekko wysunięte do przodu, ręce położyć na kolana, pod-
nosić i opuszczać ramiona 10 razy.
2. W tej samej pozycji robić skłony głowy w prawą i lewą stronę. Po 10 razy w każdą
stronę.
3. Następnie skłaniać głowę do przodu i tyłu po 10 razy w każdą stronę.
4. Wyciągnąć ręce do przodu w poziomie, kręcić głową w prawą i lewą stronę po
5 razy.
5. Położyć ręce na ramiona pod kątem prostym, jednocześnie odchylać ręce do tyłu,
a podbródek ciągnąć do przodu i w górę. Powtarzać 10 razy.

Może i pomoże, w każdym razie nie zaszkodzi.

sobota, 23 lutego 2013
Dzisiaj robiłam wszystko śpiewająco. Według zaleceń poruszałam się po mieszkaniu tańcząc i śpiewając, chodząc raz na palcach, raz na piętach. Jakoś nie mam powołania do gimnastyki ostatnio, ale w biegu, dlaczego nie. Pan Tombak zrobił dużo dobrego, zmobilizowała mnie do ćwiczenia tanecznych kroków. Spróbowałam charlestona, gdyż widziałam niedawno jak dziewczyny lekko i z wdziękiem machały nogami, jednak u mnie nie szło już to tak żwawo. No trudno, tańczę na tyle na ile mnie stać.
Wczoraj wieczorem wylałam wiele łez oglądając serial o Annie German. Dziewczyna miała pod górkę już od dzieciństwa. Tak to w życiu bywa. Nie wszystko się dostaje. Głos jednak to skarb, przepiękny, czyściutko i kryształowo wyciągała frazy. Zawsze jej piosenek słucham z wielką przyjemnością.

niedziela, 24 lutego 2013
Pogoda pod zdechłym Azorkiem – topnieje śnieg, samochody rozpryskują kałuże, ani przejść ani przepłynąć, a przecież jakoś poruszać się trzeba. Szczęście, że telewizja obdarowuje mnie serialami typu Komisarz Aleks, Ojciec Mateusz, Nad rozlewiskiem. Oglądam bardziej dla aktorów niż dla akcji, ale oglądam. Wczoraj płakałam nad losem Tristana i Izoldy. Wzruszenie jeszcze ściska mi gardło. Miłości, miłości mi trzeba - w filmie, literaturze, muzyce! Uwielbiam takie historie. Boję się aby nie przysłano mnie kiedyś tutaj do poprawki, gdy już przejdę w strefę mgły. Zapamiętałam słowa głównej bohaterki, gdyż ona zdecydowanie częściej mówiła. „Miłość pochodzi od Boga. Lekceważąc ją skazujesz się na niewyobrażalne męki.” Piękne, prawda. Albo to: „Chcę wiedzieć, że żyjesz i czasem o mnie myślisz.” Przecież to nadaję się na kanwę pięknych opowiadań o miłości. Może w tym się wykażę, to będzie równoznaczne z czynami.
Innymi sprawami też się zajmuję, ale dzisiaj postawiłam na miłość.

poniedziałek, 25 lutego 2013
  Podobno gdzieś tam istnieją Kawiarnie dla Wcześniej Urodzonych… Oczywiście chodzi o kochanych seniorów. Nazwa mnie urzekła. Są już kluby, uniwersytety, koła zainteresowań, ale o kawiarniach jakoś głucho w moich stronach zamieszkania. A szkoda! Panie z lekkim odcieniem fioletu i różu na posrebrzonych czasem włosach budzą moją sympatię, gdyż jestem jedną z nich, co prawda bez odcieni na włosach, ale tak jakoś mi siwieją, że układają się w pasemka. I dobrze.
  Dzisiaj się dowiedziałam, że jeden ze znajomych mi seniorów, bardzo miły i uczynny pan,  prowadzi szeroko zakrojoną akcję zapoznawania obu płci z tajnikami komputera i internetu. Jego dzieło już się tak rozrasta, że sięga od Bałtyku do Tatr. Rozumiem, że ktoś zniewala ludzi wierszami, ale internetem?! To coś zupełnie nowego. Życzę  panu seniorowi osiągnięć w tak pięknym dziele upowszechniania znajomości tajników komputera i jak największego grona uczestników akcji. Także anielskiej cierpliwości, gdyż takie nauczanie na odległość, to nie lada wezwanie. Teraz co prawda istnieje na Skype możliwość udostępniania ekranów, co jego pracę czyni znośniejszą i daje mu możliwość wykazania się rozległą wiedzą, ale zawsze to nie lada poświęcenie.
W Łodzi ma gościć emeryt na chodzie Leonard Cohen! Przeputał cały dorobek życia, uściślając,  płeć piękna wyssała wszystko z jego konta, to teraz śpiewa i śpiewa. Dla mnie to nawet lepiej, lubię go słuchać. Dlaczego jednak ten koncert nie odbywa się u nas? Uważam to za zniewagę dla mojego grodu nad Brdą. Łódź jest lepsza?! Ciekawa jestem czy doczekam dnia, kiedy zasiądę na jego koncercie w pierwszym rzędzie, abym nie uroniła nic z jego chrypiącego czaru. Ten pan towarzyszy mi często, teraz też. Słucham utworów lat 1969- 2004, jak przejadę wszystko, zaczynam od nowa. Już sama nie wiem co w nim widzę i słyszę, ale robi na mnie tak wielkie wrażenie, że nie wyrzeknę się go dopóki coś będę jeszcze słyszała, nawet tylko jednym uchem...  Mam koncert na płycie, ale to nie to samo co stanąć z artystą oko w oko. Jest też możliwość, że mogę się rozczarować… W życiu też tak bywa, a w szczególnie w starszym wieku, który niekiedy zgryźliwy bywa, cierpki bywa i cyniczny.
 wtorek, 26 lutego 2013
Niekiedy drobiazg może skomplikować życie. Piekłam ciasto i przy wyjmowaniu oparzyłam się nieco w kciuk po wierzchniej stronie. To było już parę dni temu. Rana okazała się rozległa, ciągle odnawiała się narażona na częsty kontakt z wodą i nie chciała się goić. Kiedy już wszystko się zasklepiło, nie nosiłam opatrunku, gdyż lepiej się goi przy dostępie powietrza. Jednak co chwila coś się działo, a to uderzyłam się akurat w to miejsce, obtarłam o coś i wszystko zaczynało się od nowa. Przecież kontaktu z wodą nie uniknę, wkładałam gumową rękawicę, jednak pod wpływem ciepła i wilgoci sprawa się zdecydowanie zaogniała. Pomagał trochę suchy opatrunek. Jednak trwa to i trwa. Zanosi się na to, że znowu będę znaczono blizną. Mam już ich kilka. Po śmierci mogą mnie rozpoznać po bliznach, które noszę na ciele. Tych znaczonych na duszy nie da się zobaczyć, dopiero zrzucenie balastu ciała pozwoli na ich ujawnienie i wtedy albo będzie to dokładka na szalce wagi do zbawienia, albo do mąk czyścowych, gdyż niekiedy - jak widać – nabawiamy się takich okaleczeń przez swoje nierozważne postępowanie, a nawet pakowanie się na oślep w beznadziejne sprawy życiowe, które wloką się za nami i wloką.
                   
 środa, 27 lutego 2013
Nie mogę się uporać z nawykami moich gości. Proszę, aby nie zdejmowali butów, gdy mnie odwiedzają, gdyż nie jest to konieczne. Jestem przecież sprawna, daję sobie radę ze sprzątaniem po co więc mam oglądać cudze skarpety czy rajstopy. Goście tacy prawie już jak domownicy, no to niechby już robili co chcieli, wtedy tłumaczenie typu - nogi mi trochę odpoczną – mogę tolerować. Zresztą mają tutaj swoje łapcie i niech je noszą gdy tak im wygodniej. Najtrudniejsza sprawa jest wtedy, gdy ogłoszona jest wielka gala, goście w eleganckich garniturach, sukienkach wizytowych i na bosaka… Nic z tego nie rozumiem!!! Jak to wygląda...
Jak już chcą być tak dobrzy dla mnie, to niech przyniosą ze sobą obuwie wizytowe i nałożą w przedpokoju. Nie widzę innego rozwiązania, a najlepiej nich nie zdejmują tego, w którym przyszli.
Znalazłam wypowiedź Mariusza Szczygła, który też walczy z tym przyzwyczajeniem zakorzenionym chyba w całej Europie.
„Ten drobnomieszczański szacunek dla rzeczy i ten brak szacunku dla gościa ( tak oceniła to kiedyś profesor Szyszkowska), ta nobilitacja podłogi wyniesiona ze społeczności wiejskich wychowanych na klepiskach( tak mi powiedział o tym zwyczaju reżyser Zanussi) spowodowały, że się spiąłem…”
Dobrze, że Szczygieł się spiął, jednak nie mogę się z tym zgodzić, gdyż nie pamiętam, aby któryś z gości w domu moich rodziców, a było ich zawsze sporo, zdejmował buty. Nigdy! Najwyżej wchodząc do mieszkania wycierał je ze zdwojoną energią, aby nie nanieść błota, gdy pora była słotna, ale przenigdy nie zdejmowało się butów wchodząc do czyjegoś domu. Może zatem to ta generacja, która przeniosła się do miasta wprowadziła taki zwyczaj?! Być może zapyziałe mieszczaństwo tak kochało błysk podłogi, że wolało gości w skarpetach niż polerowanie. Jak tam było, to było, ale ja wypowiadam temu zwyczajowi wojnę. Będę nalegała, aby butów nie zdejmować, gdy do mnie przychodzi się w odwiedziny.
Facebook "Lubię to"
 
Motto strony
 
„Pamiętaj, że każdy wiek przynosi
nowe możliwości.
Daj z siebie wszystko – inaczej oszukujesz samego siebie.”
O nic cię nie poproszę - fasti
 
Nigdy się nie ukorzę
o nic cię nie poproszę
zamknę słowa na klucz
wymyję w zimnej rosie
wierszyk jakiś napiszę
życie sobie osłodzę
ukradnę słowa sowie
wiatr pogonię w ogrodzie
nie będę już wiedziała
o wszystkich dylematach
miłości niespełnionej
uczuciach do końca świata
A kiedy czasem nocą
poszukam złudnych cieni
perliście zalśni rosa
na zimnym skrawku ziemi
i wtedy moje serce
w atramentowej toni
odszuka twoje myśli
i z bólem je dogoni
bo jesteś mym marzeniem
i będziesz do końca świata
w Różowej Księdze Uczuć
zapisanym tego lata
Bezsenność
 
w ciemnej ciszy nocy
kroczy cicho zegar
wybija wspomnienia
i czasu przestrzega

srebrny blask księżyca
o tarczę się oparł
oświetlił wskazówki
i wszystko zamotał

czyjeś smutne oczy
wpatrzone w mrok nocy
śledzą czasu przebieg
bezsenności dotyk
Sposób na samotność
 
Wymyśliłam sobie ciebie
W noc bezsenną o poranku,
Gdy uparcie w okno moje
Zerkał księżyc, bard kochanków.

Wymyśliłam sobie ciebie,
Gdyż ma dusza poraniona
Nadawała ciągle sygnał
„Skrzynka żalów przepełniona.”

Wymyśliłam ciebie sobie
Od początku, aż do końca.
Wiem, że nigdy cię nie spotkam,
Muza tylko struny trąca.
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja