Wiersze z beja
 Wiersze z beja
 
Przeniosłam wiersze z beja w bezpieczne miejsce. Trudno powiedzieć, czy wszystkie zasługują na takie miano, jednak pisanie  sprawiło mi wiele radości i dlatego nie wyrzeknę się ich. Te, które bardziej lubię, lub gdy mają dla mnie znaczenie uczuciowe, oznaczyłam  kwiatuszkiem. Zachęcam do przeczytania.

     Czarna Dama
To ja! Krrra... KrrRRrra...To ja!
Córa władcy ciemności z nieprawego łoża.
Pożegnalny koncert dla was..
W dysonansie znajduję spełnienie...
Krra. KrrraRRRrrraaa. Krraaaa.
Niech świat wie, jakie możliwości ma
Czarna Dama.
 
Czerń mojej sukni metalicznie lśni,
szarawary z piór , dyskretnie szary dziób....
Lekko, lubieżnie z nogi na nogę
przerzucam ciężar ciała..
Zwrot głowy w bok,
błysk oka,
lekki na wyższą gałąź skok.
Wyciągam ochrypłe frazy
krrra, krraaaakrrraRRRaaa...
 
Pies prowadzony na smyczy przystanął,
zadarł w górę głowę
oniemiał z wrażenia,
śliną ocieka.
Krra, krrra, nie dla psa ja
kapłanka zimowego krajobrazu,
czerń moich piór kontrastem na bieli śniegu.
 
Przebiśnieg wyjrzał ciekawie, słucha.
Trawa pąkom krzewów szepcze do ucha,
że skrzydlata gawiedź już w drodze,
rozszczebioce znowu przestrzeń...
Schodzę ze sceny z godnością,
u szczytu sławy. Obowiązki matki, żony
gniazda wicie...
 
KrrrrRRRRaaa, łamie się w pół.
Wiatr śpiewa już na gruzach chwały.
I ten ból. Obejdą się beze mnie.
Kra! KrrrRRRRrrrrra. Krrra. Kra.
 
Lirycny przedskolacek
Jestem lirycnym przedskolakiem,
wiersyki pisę drobnym makiem.
Cicho w kąciku sobie siedzę,
gdyz w wielkiej się znalazłam biedzie.
 
Bajkopisaza Jan Bzechwę
Gdańsk- Kiełpin patronem mieć nie chce!
Na nim mieliśmy się wzorować,
lec radni zacęli się mądrować.
 
Więksością głosów mieli ozec,
ze nie nadaje się na wzozec.
On w komunizmie system sławił,
złej sławy pzez to się nabawił.
 
A dzieci same go wybrały!
Jego wiersyki tak kochały!
Slicniutki standar stał już w kącie
i skoła była po remoncie...
 
„Kacka dziwacka” zawiniła!!!
PiS-owi ona nie jest miła,
gdyz moze zaćmić inne kacki...
Nie zaryzykują „dziwacki”.
 
 
Ach, nadrobię stracony czas...
Skuta obrączką postać
pomknęła w siną dal.
We mnie zbudził się demon.
Dziś będę femme fatale.
 
Omotam się pragnieniem,
nadrobię stracony czas.
Pękła twarda skorupa.
Odkryję prawdziwą twarz.
 
Rubikon grzechów głównych
przekroczę lekko, zwiewnie.
Kości rzucę Antkowi...
Wart tego. Śpiewał rzewnie,
 
żar tłumiąc w oczach piwnych,
w naszym domu canzony...
Dziś dla nas rozpalę noc,
oszaleje świat szalony...
 
Tylko... że ja się boję
przekroczyć skrzypiący próg,
przecież z mężem mnie złączył
przed Bogiem złożony ślub.
 
Zostać więc muszę Agnieszką,
okazję wrzucę do mieszka!
...........................
Pusta ma skrzynka mailową!!!
Antoni, tam liścik schowaj!
 
 
Pejzaże miłości- tryptyk
I
To ja Najada,
opiekunka strumienia.
To ty siadałeś na brzegu
wpatrzony w ból moich oczu,
gdy wzbierały mętne wody burząc
zastałą srebrzystość mojego domu na wiosnę.
Wyciągałeś pomocne dłonie napełnione ciepłem.
 
II
Dni i noce
złote smugi słów
ogrzewały fale rozkosznie
mamiły wyznaniami, rozpalały.
Trzeba było je rozwieszać na gałęziach
aby odparowała z nich twoja nienasyconość.
Siódme niebo przeglądało się w nagrzanej wodzie.
 
III
Tafla lodu
pokryła już potok.
Zaglądałeś tu jeszcze,
ale w twoich oczach lśniły już
zazdrosne spojrzenia innych opiekunek
wód i jezior rozdygotane nowoszczęściem.
W dobroci zziajanego serca wszystkie pokochałeś
 
 
Ofiara wdów
Zachodzę w głowę i dumam,
spokoju mi to nie daje,
dlaczego składać ofiarę czystości,
gdy chęci do grzechu nie staje.
 
Ofiara, to jest ofiara
poświęcenia, wyrzeczenia
to żertwa sercem złożona..
a wdowa, cóż poświęci ona?
 
naruszony ślub czystości,
katusze dobrowolnej wstrzemięźliwości,
uśpioną pożogę zmysłów
zamkniętą w cudzysłów?
 
Samotne, niechciane, zapomniane
i tak klękną u stóp ołtarza,
świat zmysłów zmarszczki pożarły
w cienistej wnęce życiowego wirydarza.
 
 
Mój ciemny sen
Zmatowiały świerki ciężką zielenią.
Wilgoć w trawie, mulistej czerni drogi,
szaro znaczy drobne ślady obute
w poranną nadzieję. Zamilkły ptaki.
 
W dali dom, solidny, na podmurówce
obezwładnia czernią uśpionych okien.
Ani ukryć się, ani zbiec, bo i dokąd?
Domysły przysiadły na resztkach mroku.
 
Coś oczy przeciera, odpycha mglenia,
przeczucie legło w czapach omszałych drzew.
Ty tam czekasz!? Matuzalem wspomnień!
To do ciebie idę w mym prześnionym śnie?
 
 
Jedyny języku, ojczysty
Jesteś jedynym moim językiem,
w którym swe myśli wyrazić mogę,
już od kołyski ze mną przebywasz
i razem gramy w „cafe minogue .”
 
Z godnością znosisz moje potknięcia,
rozmycia znaczeń, obce wyrazy,
niezrozumienie, niuanse słowne,
o poprawności możesz pomarzyć.
 
Dziś zakupiłam odkurzacz xx,
(nazwę pominę, bo po cóż ona),
instrukcja zbiła mnie z pantałyku,
mąż musiał pomóc. Byłam strwożona...
 
Ja nie zastąpię ciebie już innym,
tyś mym ojczystym, rodzoną mową,
gdyż inne nacje mnie odrzuciły
mimo mych starań, zbyły odmową.
 
Mimo dialektów, gwar i grypsery,
wpływów angielskich i wulgaryzmów,
dziedzictwem naszym jesteś od wieków!
(już nie powtórzę innych truizmów).
 
 
wolna od pragnień
            nie obejmuj nie dotykaj nie przytulaj
wzruszenie uwięzło w krtani
tylko ręka oddalona o milę
nigdy nie zrani
 
wyrzuć z serca nie dzwoń nie wspominaj
myśli twoje zamarzają w locie
zadyszki dzisiaj śnieg dostał
wieści przenosząc nocą
 
nie czekaj nie dumaj nie pragnij
żal zakrzepł w bezmocy
możesz osądzać potępiać zadusić
nadzieja zamknęła już oczy
 
 
Jak tutaj cicho
           autor autorowi bratem
autor autorowi katem
nie daj się zabić bratu
wyrwij topór katu
 
autor autorowi szpadą
autor autorowi zdradą
połam szpadę o kamień
zdradę w swój atut zamień
 
autor autorowi milczeniem
autor autorowi wskrzeszeniem
przerwij milczenie krzykiem
wskrześ ssaka wierszykiem
 
 
wróci ci pewność siebie,
gdy topór w ziemi zagrzebiesz
 
 
Forteca prześnień
           Ty cały nie umarłeś, cierpko śnisz mi się w nocy,
dźwigasz ze mną kamienie goryczy,
ale wierz mi, nie takiej ja chcę teraz pomocy.
 
Ty cały nie odszedłeś, zostałeś na spłachetkach marzeń, 
szczodrobliwie karmisz mnie wspomnieniami.
Nie krzycz tak, nie takich chcę dzisiaj wrażeń.
 
Spójrz, on przyniósł pachnące tataraki...
Wczepiam się w ich zapach ostatnią nadzieją.
Byłeś, lecz raz bądź szczodrobliwy.
           Tak kuszą czerwienią maki.


Przyłóż ucho do ściany...
To jest świetna zabawa, jest publika, są brawa.
maskę tylko nałożyć, wrota sztuce otworzyć,
wcieleń może być wiele, bywa nawet weselej.
Kpić sobie chcą.
 
Ostre światła na scenie, artystyczne spełnienie
teatr serca i szpady, zwady i maskarady
pojedynki „na życie”, role ostre jak szpice.
Sztuka jest grą!
 
Widz się szybko nabiera, nie potrzeba klakiera,
talent ręce rozpala, braw unosi się fala.
Gdy się aktor postara, jemu tylko jest wiara.
Życie w kąt.
 
Czasem nocą w SPATiF-ie nad kieliszkiem ktoś chlipie,
wódka druga i trzecia, słuch zaginął o dzieciach.
Diabeł palce w tym macza, wiatr marzenia przewraca.
One bolą i żrą.
 
 
leszku009 wróć
Wróć mój poeto, wszystko się zmieni!
Nazbieram jasnych słońca promieni,
girlandy splotę, na czoło włożę,
siły odzyskasz, wzlecisz jak orzeł,
 
a gdy zmęczony siądziesz na skale
bajką zaszemrzę ku twojej chwale.
Szeherezady przejmę metody
by cię popychać na szersze wody.
 
Na rusztach czasu spali się talent...
Wiersze stracimy, które wytrwale
pisałeś dla nas, we dnie i w nocy.
Byłeś taktowny, byłeś uroczy...
 
Przebacz swym wrogom, w piasku dół kopią.
Wróć i bądź z nami. Swary się stopią.
Bez twoich wierszy tęsknota wzbiera
z siłą dziewięciu w skali Richtera.
 
Wróć!
 
 
Bezgłośny krzyk
Miłość niejedno ma imię...
stęsknione usta nieśmiałością spięte
bezdźwięczne kocham
chroni się w niszy skarlałego wiersza
bezgłośnie krzyczy
od niewiary nadzieja zawsze lepsza
 
 
Pozwól mi
Byłaś, jesteś i będziesz. Nic tego nigdy nie zmieni.
Pozwól mi jednak istnieć, przesuwać dni codzienności,
wznosić się i upadać, nim spłonę w ogniu nicości.
 
Nie chciałaś tego, ja wiem, nie byłaś na to gotowa.
Kamieniem w sercu on legł. Twe oczy, usta, rąk mowa
wniebowstąpieniem były. Nieśmiertelniały "dwa" słowa.
 
Stwarzałaś miłość czułością, odgarniałaś żądzą włosy.
W sercach zgorzkniały nam łzy,z bólu schły liliowe wrzosy...
Teraz ciszą się stałaś. Goreją żertwy pogłosy.
 
 
 
Potęga fugi
Sonet(w oparciu o budowę fugi)
W strukturach dźwięku odcień szarości
rozkłada skrzydła kolorem sinym.
W świecie powagi i ciszy gości
wespół z muzykiem przy klawesynie.
 
Myśl i muzyka, wiatru fontanny,
łączą się nicią w dziele tworzenia.
W świecie powagi i ciszy płyną
zachwycającą harmonią brzmienia.
 
Bez kokieterii, bez podniecenia,
szkielet konstrukcji klaruje formę,
w ciszy rozkwita kanon współbrzmienia.
 
Pokaz tematów tworzący normę
dźwiękiem melodii głaszcze nieboskłon,
z powagą składa Bachowi pokłon.
 
 
 
Die Macht der Fuge
 
Im Schatten der Tonstrukturen
breitet das Unsichtbare die Flügel aus.
In einer Welt der Wahrheit und Stille
verweilt mit dem Musiker am Clavecin.
 
Der Gedanke und die Musik , Fontänen des Geistes,
veschmelzen in der Schöpfung des Werkes.
In einer Welt der Wahrheit und Stille
bezaubern Harmonien durch Klang.
 
Ohne Koketerie, ohne Erregung,
die Konstruktion bildet die Form,
blüht in der Stille der Kanon der Stimmen.
 
Die Themenvorstellung schafft ein Gesetz,
schtreichelt den Himmel mit Melodie,
wahrhaft und still verneigt sich vor Bach tief.
 
 
Ludzie mówili...
Przy sośnie czekało na nią dwóch,
herosi z ukrytych snów.
Walczyli o nią jak młode lwy,
wierszem zraszali bzy.
Przepustkę wzięła na twardszy grunt.
Razem przebiegli kilka rund.
Wmieszał się we wszystko zdradliwy los,
miłość pożarł pusty trzos.
 
 
Ludzie mówili,
ona młoda wtedy była,
śmieszka , filutka, psotny kot.
Najmniejsza rzecz ją cieszyła,
smutki wyrzucała przez płot.
Ludzie mówili,
przy krzywej sośnie licho śpi.
Przyciąga ludzi, potem drwi.
Dziewczynę opętało zło,
a potem wszystko na wspak szło.
 
 
Ludzie mówili,
ona miłością go darzyła,
kochała, wierna była.
Dała mu strawę, ciepły kąt
i to był jej największy błąd.
Ludzie mówili,
to birbant, hulaka i zbir.
Zdradzał ją, pił i z niej drwił.
Wiatr go nosił na świata kres,
przynosił go zawsze bies.
 
 
Krzywa sosna rozdarta na wpół
bursztynowe roni łzy,
kroplami żywicy krwawi wciąż,
na igłach zawiesza sny.
Wyryte w korze chowa serca,
przebite strzałą na wskroś,
ze skruszoną dziewczyną wiernie czeka,
by wrócił tamten ktoś.
 
 
Parząca pokrzywa
           Nie wiem dlaczego o nim wciąż myślę,
bo nie wart nawet muśnięcia wspomnień.
Pokrzywą jest jej, co parzy liściem,
ogromnie.
 
O udręczona, śmieszna miłości,
dlaczego wracasz jak gąsienica.
Pełzasz po duszy, wgryzasz się w serce,
zachwycasz.
 
 
Czarna fuga
kunsztownie naprzemiennie
dux, comes, dux, comes
przeprowadzić temat
miłosnym westchnieniem
zgubić się i odnaleźć
kontrapunktem w innym głosie
zabrzmieć w życia karnawale
wariacje i przekształcenia
to wciąż miłość
tylko partner się zmienia
 
w codzie wybrzmieć  tematem
dojrzałym
w czarnym fraku nacisnąć pedał
w ostatnich taktach
uczucia podsumować
 
tak kochać chciałem?
 
dysocjacja zamroczenie
uciekła miłość
zwietrzało marzenie
może jeszcze spajać łączyć modelować
 
nie da się już blefować
lepiej zostawić zapomnieć zdeptać
trzasnąć z bicza
na pstrym koniu pognać
przed siebie
na wprost
 
jej oczy jej usta jej twarz
wraca ciągle ten temat
tylko że jej już z nim nie ma
 
 
W twoim, moim domu
W pętli czasu dzień już znika
spracowany i znużony,
wieczór kładzie bure cienie
na mym czole umęczonym.
 
Jeszcze tylko przebłysk jakiś,
niepokoju punkty srebrne,
zapóźnionych wspomnień echo,
myśli szare, ciemne, zgrzebne.
 
Święty spokój przyszedł cicho,
balsamicznie gładzi skronie.
Liter cienie liżą kartki,
książek blask już dla mnie płonie.
 
Tutaj jestem pewna siebie,
ja wybieram, ja rozgrzeszam.
Zamieszkałam w twoim domu.
Szkoda,że Cię obok nie ma
 
Kamiennoskrzydły twórco... poeto.

Zwierzenia recepcjonisty
No wie pan, tak to się jakoś dzieje,
że mężczyzna posunięty w latach
za młódką najczęściej szaleje.
Prostuje plecy i się wdzięczy
do dziewczęcia skąpanego w tęczy.
Za nic mu opinia innych,
rodzina , a nawet praca.
On wniwecz przeżyte lata dla niej obraca.
 
A ona? Co ona w nim widzi?!
Może brak ojca w przeszłości,
może chemia miłości działa,
a może brak pieniędzy,
kariera jej się śni jakaś mała?
Ona taka młoda,
do miłości jednak już dojrzała.
 
No wie pan, jak to romans tylko,
to pół biedy, gorzej jak związek stały ..
Co wtedy? Za lat kilka on zgrzybieje,
a dla niej świat się w pełni jeszcze śmieje.
I zdrady wtedy, inni mężczyźni na boku.
Nie dla niego na starość święty spokój.
 
No, ale bywa inna związków odmiana,
przejrzała dama poderwie młodziana...
Wtedy się dzieje! Oj, proszę pana.
A zresztą i pomiędzy równolatkami też różnie bywa.
Jak związek oparty tylko na seksie,
to wypali się, minie, czas ślady zetrze.
 
Myślę tak sobie niekiedy, że może lepiej,
że ta miłość jest, niż jej by nie było.
Napytają sobie biedy nieraz,
ale im miło i mnie staremu popatrzeć miło.
 
 
Rozterki babci
          Wnuczek z babcią zgodna para,
Wnuczek piękny, babcia jara.
Zrozumienia pełna gama
Świątek piątek, wieczór z rana.
 
To, co wnuczek zrobić może,
Zrobi babcia. Daj jej Boże!
Klocki lego, komputerek,
I rysunki, i gier wiele.
 
Babcia szybko z wnuczkiem miga
Lekka, zwinna, babcia fryga,
Na rowerze i na „roli”,
Nawet, gdy ją noga boli.
 
Lecz ma babcia słabą stronę.
Bionicle jej nie sądzone.
Nie rozumie, nie ułoży
I jeszcze się przy tym sroży.
 
Wnuk podsuwa jej schematy,
Łączy części, daje rady.
Babcia jednak nie pojmuje,
Toa, Pirak?! „Rezygnuję!”
 
Wnuk babunię więc pociesza,
W nos całuje i rozgrzesza.
„Babciu, ważne abyś była,
kochała mnie i lubiła.”
 
Babcia sapcia, babcia chrapcia
Już do kuchni drepcze w łapciach.
Rosół warzy i pierogi-
„Jedz i rośnij wnuku drogi!”
 
 
Pokutny wór
Grzechem moim byłeś, drogą bez odwrotu,
cierpieniem pokutnym tłukącym się w mroku.
 
W myślach, czynach, w sercu wyżłobiłeś rysy.
Zmroziłeś wyznania, dni ciepłe nie przyszły.
 
Okutane w winę człapią już wspomnienia.
Łzy wyschły na wietrze, zwietrzały marzenia.
 
W tak bębnów marszowych, intryg rozkudłanych
rzucasz piaskiem w oczy, niepamiecią karmisz.
............................................................................
 
Uczuć było pół na pół, winy było pół na pół.
Teraz tylko zimny krąg, teraz tylko pusty stół.
 
 
Wanda, córka Kraka
Córka Kraka, cudna dama,
dobra, mądra, ukochana
przez swój naród, wielbicieli,
którzy bóstwo w niej widzieli.
Wędą, Wandą nazywana,
gdyż łowiła męskie serca
topniejące jak wosk świecy
w blasku piękna tej kobiety.
 
Szwabski tyran szedł na Kraków
wojsko wiodąc, moc junaków.
Chciał zawładnąć naszą ziemią-
ujrzał Wandę i oniemiał.
„Twój majestat, piękna Pani,
mną owładnął, jam w tyranii
Twej urody, serca, wdzięku.
Tyś nie dla mnie, Tyś królową!
Za swą miłość płacę głową!”
Przykląkł tylko, miecz wbił w serce,
bo i cóż mógł zrobić więcej?!
 
Biedna Wanda, też kochała,
lecz za Niemca iść się bała.
Racja stanu przeważyła, 
lecz w miłości wielka siła.
Rytogara wspominała,
nocą w kątach komnat łkała.
Nie oddała się nikomu!
 
Lud ją wielbił! Była w domu.
 
 
Wspomnień już nie ma
          Kochany mój, jedyny?! Może i kiedyś byłeś
W jakieś wiosny i maje, gdy hymny grały ptaki
Głośnym trzepotem skrzydeł, może i kiedyś byłeś...
 
Taka mroźna noc dzisiaj, zeszroniały godziny...
Czarne chmury wiatr pędzi, uparcie zakrywa blask
Księżyca. Złowrogi czas, niebo zamilkło bez gwiazd.
 
Dni odeszły, słów nie ma, myśl wyparła wspomnienia.
W alejce klękły drzewa, z rozpaczy łamią dłonie
I proszą, bym chociaż raz, wspomniała zaprzeszły czas,
 
Chociaż raz!
 
 
 
Świąteczne Marzenia
 
O Archaniele Gabrielu
 
wojowniku boży
któryś Zachariaszowi oczy otworzył
na ojcostwo jego
a Maryi zwiastował nowinę
że powije Syna Bożego
spraw
niech przybędą dobre Anioły
i wziąwszy opornego syna wpoły
doprowadzą go do rodziciela zapomnianego
w domu opieki przymknionego
 
wiodąc ojca na rodziny łono
w tę noc wigilijną
mocą bożą ustanowioną
pozwolą mu w ten wieczór
zaznać ciepła domowego
u syna swego
 
niechże
lekko podtrzymają jego rękę
zupę prowadzącą
do ust zsiniałych
które zbyt długo z bólu płakały
w ciszy
 
 
O Bramo Niebieska
 
otwórz się na oścież
na przestrzał
niech dobro i miłość
na boże córy i synów spłynie
w tej jednej choćby godzinie
 
maluśki Jezusik odpocznie na sianie
gdy błędów ludzkich nie stanie.
 
Gloria
Gloria
Gloria in excelsis Deo
 
 
 
Oczekiwanie
Na nieba czarnej topieli
gwiazdka zajaśniała.
Kolędę nucą Anieli
„Chwała na wysokości, a pokój na ziemi”
pomiędzy „swojemi”.
W wyciągniętych dłoniach opłatki,
głos łamie się, drżą życzenia.
Syn tuli się do matki,
radość twarze opromienia.
Po białym obrusie suną
wigilijne dania,
byle szybciej, byle grzeczniej-
nadchodzi czas
Wielkiego Oczekiwania.
 
Dzwonek zwiastuje gościa
niecierpliwie wyglądanego.
On blaskiem Święta opromienia,
smutno byłoby bez niego.
W czerwonym stroju przychodzi,
z worem podarków w ręku,
zadaje niewygodne pytania,
czekanie staje się męką.
Czy grzeczny byłeś chłopczyku?
Porządek na półkach miałeś?
Zadania domowe zawsze
starannie odrabiałeś?
Niech już wreszcie „słowo ciałem się stanie...”
Porcja solennych zapewnień
i chwila sercu droga-
prezentów sterta rośnie,
szeleści rozdzierany papier,
zabawek pełna podłoga.
 
 
”Cicha noc, święta noc...”, a zasnąć jest tak trudno.
Bezpieczna noc, radosna noc- rodziców opiekuńcze dłonie.
Na zawsze pozostanie pamięć tych chwil,
ona przez lata serce ociepla, wspomnieniami płonie.
 
 
Na łące
           Dla Ciebie na Święta...

           lipiec rozpalał łąkę
kwiaty pachniały miodem
Gajcy wtulał się w oczy
uśmiechnięte i młode
 
a ty na ręku wsparty
dumałeś nad tą chwilą
ulotną i tak zwiewną
jak drżący lot motyla
 
źdźbłem trawy rysowałeś
kontur ust zaczytanych
odpędzałam natręta
poeta bardziej mamił
 
jednak zawzięcie brnąłeś
w rewiry zakazane
kreśliłeś arabeski
z finezją i uznaniem
 
dzień już przywołał półmrok
poeta w trawie drzemał
bezszumnie grały trawy
miłości kwitł poemat
 
 
Podróże wiary
W naszym życiu, które nam dano jedno,
jest tylko miejsce dla dobrej miłości.
Chmury nienawiści w rozdarciu bledną,
w duszy przebaczenie jest stałym gościem.
 
Są ludzie, których jad i żółć zalewa,
nocą w nich brodzą jak w trawach ciernistych.
Krzyk skrzywdzonych, bólem ran dojrzewa,
zaowocuje zbawieniem wieczystym.
 
Wytrzymaj trudy poniżeń, udręki,
na wszystko czas jest ściśle oznaczony.
Przedwcześnie rozerwany kokon męki
sprawi, że skrzydła będą pomarszczone.
 
Ważniejsze od tego, co nam zrobiono
jest to, co w nas w niepewności dojrzewa.
Życie w swoim trwaniu jest tak cudowne.
Zapomni człowiek, z kim walczył człowiek!
 
 
Zamszowa torebeczka
Narcyz
W komentarzu smęci o sobie,
w ostatnim zdaniu wspomni o tobie.
 
Mentor
W wierszu widzi wszystkie błędy,
gdyż jest z najwyższej grzędy.
 
Liryk
Miłością w wierszu ocieka,
a w domu się wścieka.
 
Pracoholik
Miesza, mąci, obraża
niczym się nie zraża.
 
Mistrz
Gdy do wierszy ma fart,
grzechu jest wart.
 
Legionista
Walczy o swoje wiersze,
inne ma w poniewierce.
 
Kucharz
Wtedy dobrze się czuje,
gdy ciebie obsmaruje.
 
Dyrektor
Gdy raz zganisz tego osobnika
na wieczność drzwi przed tobą zamyka.
 
Sama o sobie
Nieba ci przychyli,
ale tylko w tej chwili.
 
Ocalenie
Pokój serca i duszy
bielą myśli przemawia,
kot się zdrzemnął na kocu,
cisza ma swój karnawał.
 
Mąż z kompresem na głowie
topi w wodzie wspomnienia,
życie płynie jak co dzień
kudłacieją marzenia.
 
Czas ubija sekundy
stopą ciężką jak walec.
Na firance biedronka!
Pozwól, niech tam zostanie.
 
 
Zatoka zielonych księżyców
............................................
Lubiłam cichą przystań
w ramion twych zatoce,
gdy noc za oknem stała,
a świt przemykał bokiem.
 
Blask lampy tulił ściany
półmrokiem obleczone,
szepty we włosach grzęzły,
sapał zegar spóźniony.
 
W godzinie tej widziałam
w twych oczach dwa księżyce,
płonęły ciepłym blaskiem,
biegłam po ich orbicie.
 
..............................................
W zatoce twoich ramion
lśniły zielono dwa księżyce.
Tonęłam w rannym szczęściu
Bezgłośnie. Czyś to słyszał?!
 
.................................................
 
Zatoka twoich ramion.
Blask zielonych księżyców.
Bezgłośnie tonę.
 
............................................
Lubiłam cichą przystań
w ramion twoich zatoce,
gdy noc za oknem stała,
a świt przemykał bokiem.
 
Blask lampy tulił ściany
półmrokiem obleczone,
szepty we włosach grzęzły,
drzemał zegar spóźniony.
 
W godzinie tej widziałam
w twych oczach dwa księżyce,
płonęły ciepłym blaskiem,
biegłam po ich orbicie.
 
Zatoka ramion.
Blask zielonych księżyców.
Bezgłośnie tonę
...............................................
W zatoce twoich ramion
lśniły zielono księżyce.
Tonęłam w rannym szczęściu
bezgłośnie. Czyś to słyszał?
 
 
Błękitna Loża Beja (BLB)
 
Nie wiadomo skąd przyszli lirnicy nieweseli,
niebieskie togi wdziali, na głowach wieńce mieli,
a głowy w światła bieli. Innych nie widzieli!
JAM JEST POETA - wierszami krzyczeli. Drżeli.
 
Chwała im, chwała! Boska iskra w ich wierszach grała,
pieczęciami oświecenia nicki stemplowała,
blade pióra przy nich malowała. Ściskała ich
w kręgu ścisłym, językiem gładkim, komentarzem bystrym.
 
Wybryk to jest natury li łaską naznaczenie?
B ł ę k i t n a L o ż a B e j a – wybrańców zgromadzenie.
Top Lista ich nie gości, nie dla takich jest gości.
Swój świat poezji mają, zawsze się rozpoznają.
 
Coś jest niezgłębione? Nie dla nich, nie dla nich!
Harmonia słów. Serca jak diament. Precyzja myśli,
celne puentownie - w ich gronie pozostanie.
Z grzeczności miernota też koment dostanie... Panie!
 
Otwórzcie serca dla innych, zejdźcie z piedestału.
Bej się dźwignie, z waszym i bez waszego udziału.
Nie wiadomo skąd przyszli lirnicy nieweseli,
niebieskie togi wdziali, na głowach wieńce mieli...
 
 
O czasie, czasie
O czasie, czasie wciąż do ciebie wracam!
Do ludzi, w mych myślach zasnutych cieniem.
Przebrzmiałych dawno, snem okrytych zdarzeń,
Miejsc naznaczonych przeszłości istnieniem.
 
Oczyma wodzę po mych poczynaniach,
Odbytych już warunkowych wyrokach,
Radościach, które w sercu winą były,
I smutkach zawieszonych w myśli blokach.
 
Worki szczęścia na plecach dźwigać chciałam,
Dni jednak ziarna mełły codziennością.
Jałowy bieg lat niechcący włączyłam,
A czas biegł z zegarową dokładnością.
 
Mały krok do przodu, w lewo lub prawo,
Zmienić mógł losu wytyczone ścieżki.
Kule ołowiane do nóg wiązałam,
Dodałam jeszcze cierpiętnicze deski.
 
Anioł Odkupiciel przy mnie jednak siadł,
Ofiary brzemię na swych rękach dźwiga.
Gdzieś w górze drzwi odemknął zbawienny czas
I szczęście stróżką na mnie teraz spływa.
 
 
Taka jest prawda
Błądził na nich gdzieś wyrok
w mroku głębin niebieskich-
to podpływał, to ginął,
gnębił, dręczył lub pieścił.
 
W noc wróżb, magii i czarów
przyszedł moment spełnienia.
Przeznaczenie szło z nimi
krok w krok, jak cień ich cienia.
 
Był jej wielką miłością,
dni powszednich rabunkiem,
bólem przeszywającym,
ogniem, niebem, frasunkiem.
 
Detektywem mu była
w dobrym i złym działaniu,
kochanką, żoną, megierą
nocą i o świtaniu.
 
Anioł śledczy zszedł z nieba,
wykrył złego początki -
„Requiem, requiem człowiecze.”
Nić przestały snuć Prządki.
 
Teraz w schowku niebieskim
oczy żalem im świecą...
Każda miłość jest piękna,
złem ją ludzie kaleczą.
 
 
Psalm do czterech ścian
Kocham was cztery ściany,
zadaszonym schronieniem jesteście.
Kolorem koicie i spokojem,
otulacie ochronnie ciepłym gestem.
 
Dniem gościcie światło słoneczne,
skrzydła nocy krępujecie szyb mocą,
latarniane obrazy bajeczne
układacie na suficie, gdy zbyt psocą.
 
Radości pozwalacie na fotelu siadać
z podkurczonymi swobodnie nogami,
tęsknoty koicie herbaty kubkiem
wspomnienia ściskając w albumie kartkami.
 
To, co przyjść ma, wodzicie z kąta w kąt,
wam tylko znanymi ścieżkami.
Pozwalacie ukryć każdy życia błąd
łzy zakrywając usłużnie poduszkami.
 
Dajecie pewność siebie mieszkańcom,
siedzieć pozwalacie na własnych śmieciach,
przyjść pozwalacie i odejść
dniom dobrym i zupełnie zmarnowanym latom.
 
 
W potrzasku 
W markecie szum, kłębi się tłum.
Promocji szkwał, zakupów szał.
Naród się miota. Sobota.
 
Po dworze sam, chodzi ten pan,
co sklepu bram, przejść nie chciał drań.
Na żonę czeka, niemota.
 
Za szybą znów, od kas do drzwi,
spacerkiem mknie, pani we mgle...
Ma ją na oku- niecnota.
 
Uśmiechy śle, marzy o mgle.
Podszedł do drzwi, unosi brwi,
z gracją się kłania– biedota.
 
Rozwarte drzwi, nos w środku tkwi.
Na twarzy krew, zamęt i gniew,
kierownik się obok miota.
 
Z koszykiem już, wzniecając kurz,
nadchodzi zła, żona jak „gmach”,
zagarnia męża jak kota.
 
Posłusznie szedł, lecz wsteczny bieg
wrzucił i tak. Kłania się znów,
uniknął szwów. Zgryzota, już tylko zgryzota.
 
 
Między piekłem a niebem
Nie jesteś sam, a jednak samotny,
w czterech ścianach swojego domu.
Krzykiem ostrzegasz, długim milczeniem
stawiasz pytania, wzrokiem szyby przewiercasz.
 
Cisza. Zabiegane mrówki znoszą jedzenie,
jeszcze podążasz, biegniesz chwiejnym krokiem-
bajorka małe, czarne kałuże, już nie przystajesz...
Twoje nogi jak kule ołowiu, buty błotem umazane,
czas się rozpłynął w mgle zapomnienia,
mózg robak toczy, ręce rozdygotane.
 
W szczelinie zachmurzonego nieba,
gdzieś na krawędzi świadomości,
Anioł Opiekun posiwiały od trosk woła-
„Czekam na znak od ciebie”.
Wyciągasz błagające dłonie,
czepiasz się rozpaczliwie skrzydeł anielskich.
Twoje ręce pełne piór! Cierpienie, upodlenie i ból
z pokorą poniesiesz do nieba.
 
Wytrzymaj tylko dzień, tylko jeden dzień,
błagaj o wspomożenie.
Zrób, co możesz. Miedzy niebem a piekłem,
wolna wola, twoje istnienie.
 
 
fifty-fifty

Prowokatorka
 Poświęci miłość, honor i grację,
aby tylko wydobyć informacje.
 
 Pobożnisia
 W uległości wielkiej znosi
upokorzenia i razy, gdyż...
na „dobre i złe” przysięgała-
przed ołtarzem!
 
 
Futurystka
 Złamie każdą zasadę,
byle biedzie dać radę.
  
Procesowiczka
 We wszystkich sprawach domowych
ona zawsze ma rację,
ignoruje uparcie wszystkie męża apelacje.
 
 fifty-fifty równa się z e r o
 Gniazda nie kala żaden ptak,
ale zniesmaczony, bezradny mąż-
Tak!

U drzwi Twoich
wiersz, czytelniku, to tylko splot myśli,
słów pojednanie, który poecie nocą się przyśnił,
szczere wyznanie, co rankiem wraca,
gdy słońce zbiera mgieł rannych woale
z czarnych gałęzi drzew nakreślonych ręką jesieni,
by został zarys dla wiosny, która zielenią je opromieni.
 
jest ten kto pisze i ten kto czytać zechce
powielając po wielekroć cień tworzenia,
praktykujący katolik, ateista, gospodyni domowa,
pochlebca nabijający kabzę głosami,
nieogolony jeszcze poeta zniesmaczony kacem,
antagonista zawzięty z wierszem najbardziej spoufalony,
gdyż oddzielił ziarno od plew ręką przetaczną wiedziony
 
Powiem teraz szeptem, gdyż głośno słów tych nie wypowiem.
Metodą prób i błędów rodzą się wiersze
w czterech ścianach kartki rozparte z dumą.
Lubisz je, więc pisz obejmując majacząca przestrzeń,
by nie umrzeć całkiem, by wiosnę i jesień zrozumieć.
 
 
Żalnik bejowy
****
pióra łamiąc się szeleszczą
krusząc się pamięć bezczeszczą
szepcą zaklęć pieśń złowieszczą
chowając się przed złą bestią-
trzeszczą...
****
złotopióremu
 
Byłeś bratem i łatą,
orłem złotopiórym,
odpłynąłeś w swój świat
na żaglu życia burym.
W ręku wciąż trzymasz złotą stalówkę,
niezatapialną, tak jak średniówkę!!!
****
żaropióremu
 
Nie ma Ciebie dla beja,
ptaku żaropióry.
Rzucałeś płonące pióra pod wiatr
aluzjami kalecząc chmury.
Żonglerka słowami wciąż trwa?!
Nie zrób tylko w niebie dziury
nowym nickiem,żaropióry!
****
adwersarzowi
 
Nie uznałam folskiego
i wszystkich wierszy jego.
Na klęczkach pokutę odbyłam,
lecz zdania o nim nie zmieniłam.
Utonął adwersarz we mgle,
a ja z nim znów koty drzeć chcę.
****
oponentowi
 
Oślepiałeś elokwencją,
skazywałeś nas na karę.
Człowiek człowiekowi bratem!
Pogrzebmy więc stare żale.
Noś redaktorze pióra pawie w kapeluszu,
tym sposobem nie ubędzie ci animuszu.
 
 
Na nagrobkach liście dębowe
Sierżant wiatr wydaje rozkazy-
w prawo zwrot, w lewo zwrot, równaj krok.
Maszerują liściaste hufce,
tylko maruderzy skaczą w bok.
 
Spocznij. Legło wojsko przy drodze.
Jedni śpią, innym w głowie psoty.
Szturmują kapelusze, czapki...
Psotnicy! Czas wam do roboty.
 
Poderwał żołnierzy dowódca,
przydzielił każdemu zadanie:
„Na nagrobkach liście dębowe,
buczyna przy alejce stanie.”
 
Wyrównują karnie szeregi,
układają się w barwne kiście.
Lecz cóż to?! Furiatki brzozowe
wymiatają je zamaszyście.
 
To wdowia, opiekuńcza ręka
porządkuje wszystko wytrwale.
Nie sprzeciwi się jej sierżant wiatr,
liście śmietnik zgarnia „Ku chwale…”
 
Przyjaciel zmarłego, liść klonu,
wiernie spoczywa na pomniku.
Czerwienieje, głośno szeleści-
„Bagnet na broń. Hop," i po krzyku.
 
Podfrunął wysoko do krzyża,
wplótł się w jego ramiona.
I został. Zamarła w bezruchu
dystynkcji pozbawiona żona.
 
Boże mój! - cmentarz otula mrok,
zagończycy pod parkanem śpią...
Z przyjaciółmi pozostaniesz tu,
lecz ja wrócę. Wracam tak rok w rok.
 
 
Moja siostrzyca mgła
Szła wolno nad ziemią, srebrzyście.
Uginały się trawy
muskając poddańczo skraj jej szaty.
Tak na wszelki wypadek.
 
Wiła się cicho w parowie,
powoli słabła. Usłużne ślimaki,
z cieniem nadziei w sercu,
układały dla niej skrętne mudry.
 
Siniała, powtarzała cicho
zaklęcia, tuliła się do mchów.
Modliłam się popielnie
spojrzeniem żegnając siostrzycę.
 
Była ze mną zawsze- mglista efemeryda
ciążyła kamiennie kroplami niewypełnienia
lub płożyła się radośnie
zamykając oczy, otwierając usta.
 
Świt budził się, przepływał, promieniał.
Umierały słowa i dni umierały.
Inne teraz panowanie.
Nasze tajemnice zachowane. Idź.
 
 
Jestem twoją Małgorzatą
Wiem to, wiem na pewno,
gdyż zawsze tak było,
jestem twoją Małgorzatą,
którą nocą nawiedzasz w snach,
wyznając swą miłość.
 
Czuję to, czuję na przekór
braku taktów Mendelssohna,
że unosisz mnie ku nieskończoności,
kierując się blaskiem nowiu,
gdy noc wolniutko kona.
 
Widzę to, widzę na nowo,
gdy świtem otwieram oczy,
a ty kroczysz niewidzialnym już cieniem,
między szpalerem zastygłych wieżowców,
odgarniając zapach nocy.
 
Zapamiętam to, zapamiętam na zawsze,
omijając utarte szlaki,
w mimozy wpiąć należy miłość,
by zapamiętać zapach grzechu,
mistrzem cię zwąc, dla niepoznaki?!
 
 
Przelotny uśmiech
           między ludźmi gdzieś w przelocie
pod woalką cichych dni
uśmiech jakiś cierpki blady
łukiem zdziwień wygiął brwi
 
ciekawości wątłą nutą
wodził za nią dłużej wzrok
i spąsowiał w wargach bladych
wydłużając szybko krok
 
rozpływając się na twarzy
igrał jeszcze w kątach ust
czy wieczorem się rozmarzy
topiąc myśli w fałdach snów
 
 
Patrzę w czasu przesmuża...
Patrzę w czasu przesmuża,
kroplę głosu dokładam,
już światełko rozbłyska
w myślach obraz się zjawia.
 
Jakieś wizje rozdarte
wybijają takt pałką,
śliskie, brudne i zimne,
na nie patrzeć nie warto.
 
Suną wolno półcienie
z głębin czasu kopane,
nasycone miłością,
ptasim mlekiem oblane.
 
Lecz wypadek się zdarzył,
czas się potknął na drodze,
do krwi rozbił kolano
i zamyślił się srodze.
 
Gdy spojrzałam mu w oczy,
ósmy cud w nich ukrywał,
uśmiech zgubił po drodze,
lecz do lotu się zrywał.
 
 
Czarny kocur z trzema kropkami na nosku
Boimy się oczu kota
wpatrzonych w nas przenikliwie,
śledzących każdy ruch ciała
iglaście, nieustępliwie.
....................................................
 
Gdzieś na szafie w cieple pudła
czarny kocur mruży oczy,
z górnej półki bada teren,
żadnej skazy nie przeoczy.
 
Wchodzi śmiało między wiersze,
długi ogon w górze trzyma,
giętką szyją kręcąc żwawo
grzbiet w pałączek już wygina.
 
Udeptuje jak galernik
poduszeczki wierszem tkane,
wychwytuje dobrych ludzi,
śle komentarz im nad ranem.
 
Ma w naturze instynkt łowcy,
lecz nie musi zjadać myszy,
mruczeniem je obezwładnił,
teraz tylko zachwyt słyszy.
 
Gdy podszepnie jakiejś myszce
pomysł na swe komentarze,
myszka cała przeszczęśliwa
pisze, co jej kocur każe.
 
Lecz gdy jakaś buntownica
nie chce grzecznie siedzieć w kątku,
wtedy jego ostry pazur
przywoła ją do porządku. 
.........................................................
 
Boimy się oczu kota
migotliwym blaskiem tkanych,
zawężonych bólem źrenic,
blaskiem sławy obmywanych.
 
 
Stożek światła
O łuk czasu wsparta przyszłość
budzi się z letargu trwania
nawet wcześniej nie pomyślisz
co ma jeszcze do dodania
 
powymiata stare śmieci
ponawija nowe wątki
w przepełnionej niecce marzeń
zlikwiduje nieporządki
 
łaską nieba cię obdarzy
poukłada wydarzenia
w jednym czasie w jednym miejscu
masz z nią na świat dwa spojrzenia
 
tęsknisz za tym co już było
nowe ciągnie cię za palec
niewidzialna przyszłość płynie
zachwyt zgrubiał na dwa cale
 
już szeleści w trzcinach wiatrem
w cielętniku zachwyt zbiera
kreśli kredą koło czarcie
w nowe szaty się przebiera
 
 
Z rzeczy tego świata zostana tylko dwie...
Cóż, że pieniądze, blichtr i sława
zaglądać będą w okna domu,
serce popiołem obłożone
zapłacze smutkiem po kryjomu.
 
Domy przeminą i ustroje,
szafy i stoły kornik stoczy,
wyciągnij rękę do człowieka
spójrz w jego serce, spójrz mu w oczy.
 
Wszystko przepłynie jak mórz fale,
ocean życia je kołysze,
to co ty dałeś, wróci kiedyś,
miłością, dobrem, złem lub ciszą.
 
Dwie tylko rzeczy nie przeminą-
dobroć i wiersze sercem tkane,
być może chodzą po szkle boso,
lecz pamięć o nich pozostanie.
 
Od spraw nieważnych, mysich, głupich
odwiedź nas jednak w wierszach Panie,
jak pamięć ma pozostać jakaś,
niech dobra pamięć pozostanie.

Rozgrzana plaża kontra Safona 
Czekałam na nią bladym świtem
gubiąc poczucie czasu, bytu.
Przyjść miała do mnie, obiecała
szczyptę fantazji, łyk zachwytu.
 
Zaprzyjaźniłam się z nią w wierszach,
kobiecych, tkliwych, pełnych czaru.
W safickich strofach miłość niosła,
a mnie potrzeba było żaru.
 
Piękna, fiołkowowłosa Safo,
jak zjawa boska przyfrunęła,
tuniką spiętą przez dwie brosze
lekko w przelocie mnie musnęła...
 
Patrzyła na mnie jakoś dziwnie,
w jej oczach smutek się malował,
alabastrowej ręki gestem
zgasiła wszystkie moje słowa.
 
I cisza legła między nami...
zasnuta czasu oddaleniem,
lecz ona, mimo, że tak wielka,
objęła czule mnie spojrzeniem.
 
Oj, mały zgrzyt się jednak zjawił,
gdyż Safo wierszem panny sławi,
a w mych marzeniach rozbrykanych
chłopiec uroczy zawsze bawi.
 
Lecz mimo wszystko obiecała,
pomna na chwile z nią spędzone,
rozewrzeć wrota możliwości,
niech się rozjarzę, dziko spłonę.
 
I odtąd będę w każdy piątek,
wiedziona Safo pouczeniem,
wiersz pisać piórem o dziewiątej,
wtedy zawierzyć mogę wenie.
 
 
Matczyna miłość - ballada.
Znalazła w biurku listów pakiecik,
który wstążeczką czerwoną świecił.
Już znieruchomiał w bezczasu wnęce,
a ona składa ręce w podzięce.
 
To było dawno, no lat gdzieś ..dzieści,
gdy ktoś tam wyznań wiele zamieścił,
na papeterii niebieskiej w kwiatki
bez wiedzy swojej zaborczej matki.
 
Nikt nie wie jakby los się potoczył,
gdyby nie osąd matki proroczy.
Włożyła listy w kieszeń fartucha,
gdy syn wykładów w szkole gdzieś słuchał.
 
Zawrzało w niebie, tętent anieli
miast pomóc młodym, serca rozdzielił.
Anioł zamieszał w puli adresów
no i obeszło się bez ekscesów.
 
Każdy z nich swoje stadło założył,
lecz synek życie w butelkę włożył
i umiłował ją ponad wszystko...
Płacze zbolałe teraz matczysko.
 
Miłość matczyna obmywa, koi.
Miłość matczyna dwoi się, troi,
Bogu pomaga, drogowskaz daje,
a później cierpi, kruszy się, taje.
 
 
Nieistnienie zmierza do zapomnienia              
           Ty odchodzisz, znikasz, giniesz,
nie pamiętam twego głosu.
Jeszcze tylko strzępki liter
zaplątane w dokumentach,
mieszanina nut na płycie,
ślady ręki drewnorzutne,
trwoga czasu gwoździem spięta,
majacząca, skruchą zdjęta.
 
A ja trwam w swym oddaleniu,
wdycham czujnie łyk powietrza,
niepodzielny nośnik trwania.
Może teraz dotarł do mnie
wibrujący atom tlenu,
płuc służebnik twych wytrwały
w podnoszeniach, opadaniach,
siódmych niebach u zarania.
 
Miedzy naszych gwiazd granicą
kroczy trwoga zapomnienia,
przeprowadzka zrywa sieci,
pamięć o nas w mgłę zamienia.
Ty odchodzisz, znikasz, giniesz,
w szczodrobliwej czaszy bytu,
bielmo czasu pamięć spłyca
bezdźwięcznieje czas zachwytu.
 
 
Na wylocie            
Żegnać nam się przyjdzie.
A ja jestem, moi mili, na wylocie,
a z wylotem, jak z wylotem, tysiąc pociech.
Nikt nie wierzy, że wybywam tak daleko,
przecież tutaj miód, malina, ptasie mleko.
Co wrażliwsza dusza szczera łzy ociera,
a ja żyję, nie umarłam! Los wybiera.
 
Najdziwniejsze są spotkania. Przypadkowe?!
Niech tak będzie! A ja jednak daję głowę,
że Opiekun mój w tym wszystkim palce maczał,
pchał w objęcia, tulić kazał i wybaczać.
Ciemne słowa, jasne słowa w sercu chowam,
cierpię trochę, lecz do marszu już gotowam.
 
Chyłkiem tylko przemknę wzdłuż poręczy beja.
Cicho skrzypią schody, drzwi ktoś mi otwiera,
zaprasza do siebie, metaforą gładzi,
kunsztem rymów krzepi, w świat wierszy prowadzi...
Ale cóż to! Skąd ten ból? Ktoś cierń wbija w duszę...
Nic to! Ja się nie ugnę, ja cierń zasuszę.
Na pamiątkę!
 
Co ty we mnie widziałeś...
          co ty we mnie widziałeś
jaki sen ty prześniłeś
tak zaborczo kochałeś
tak miłośnie tęskniłeś
 
oplatałeś słowami
mą urodę i wdzięki
nieba chciałeś przychylić
zabrać moje udręki
 
prysło wszystko minęło
wspomnień został cień złoty
rozpalony południem
rankiem pełen tęsknoty
 
jeszcze pachną jaśminy
drzemią w cieniu drzew słowa
echem wrócą wyznania
teraz słuchać gotowam
 
za te drżenia i lśnienia
których sprawcą ty byłeś
podziękować chcę dzisiaj
gdy dzwon trwogi już bije
 
 
Ku Wiatrakom
Czasem, jak łopotem wiatru napędzane,
Dni i noce przemijają, przemijają...
Czasem mkną, czasem przysiądą zadumane
I nad minionym czasem się rozełkają.
 
Przeszłość, jak sen, przemyka w myślach nad ranem.
Najpierw ostrym obrazem podrażnia zmysły,
Później blednie, a strzępy porozrywane
Malują plamkami błękit nieba czysty.
 
Nadszedł twój czas by iść Ku Wiatrakom marzeń
Nie oglądać się za siebie, nie trwonić łez.
Czeka na ciebie Los z sitem nowych wrażeń,
Nadstaw chętne dłonie i gorliwie je zbierz.
 
Może cisza otuli cię miłościwie,
Może rozpacz serce rozerwie na strzępy,
Może pod prąd pobiegniesz zbyt gorliwie
Raniąc duszę i kalecząc w biegu pięty.
 
Drzewo było zbyt płytko ukorzenione,
Strach je wyrwał lub żądza nowych wydarzeń,
Otul serce tak bardzo w życiu zranione
I zawieś na ścianie czyste kalendarze.
 
Idź już!
Wiatr obraca śmigłami wiatraka z lekka,
Goń swój sens życia, który na ciebie czeka.
 
 
Chce być małą, puszystą kotką
 
Chciałabym być burą kotką
hołubioną przez swą panią,
ocierać się o jej nogi
i myszki przynosić rano.
Piszczała by przeraźliwie
lament wznosząc pod niebiosy.
A ja! Szybciutko wybiegam
widząc w oczach pana osy!
 
 
Spałabym z nią w jednym łóżku
mrucząc kołysanki kocie,
a gdyby mąż się oburzał-
łapką pac- i po kłopocie.
Nie pobije przecież kotka!!!
Prawem to jest zabronione.
Robiła bym, co bym chciała,
rozkapryszona i słodka,
fory w tym domu bym miała,
gdyż pani by mnie kochała.
 
 
W marcu na taras wychodzę,
przywołuję wszystkie koty
i gramy kocią muzyczkę,
aż gną się z wrażenia płoty.
Na dach bym weszła lub drzewo,
niech straż pożarna mnie ściąga,
a ja przestraszona, drżąca
mleczka chudego zażądam,
które on przynieść musi,
gdyż pani mu tak rozkaże.
On taki w niej zakochany
i zrobi co ona każe.
 
 
Ktoś spyta, po co jej to.
Sprawa jest bardzo prosta.
Chcę, by ktoś, kto mi podpadł,
po nosie wreszcie dostał.
Ooo!
 
 
Podzielił jej życie na pół
Przywiał go spóźniony wiatr nadziei
niespodziewanie, bez zapowiedzi.
Przeszła obok, widzieć go nie chciała...
Jednoskrzydły anioł znów się biedził.
 
Poukładały się dni i noce
w ciche pasma codziennego szczęścia,
jego ręce zaradne i tkliwe
dały jej poczucie bezpieczeństwa.
 
Serca jednak oszukać się nie da,
słaba była, iść chciała do słońca.
Anioł płakał, on w rozpaczy cały
żal chciał topić w kieliszku bez końca.
 
....................................
 
Zostawił mieszkanie i marzenia,
złe i dobre dni też pozostawił.
Teraz ona mroziła łzy w oczach
on w melinach zacięcie się bawił.
 
Pogubiła życia zastany sens,
z aniołem omawia plan naprawy.
Miraże i złudzenia zabrał świat,
bieda spogląda okiem kaprawym.
 
 
Blisko, coraz bliżej!
Otwórz oczy, podaj ręce,
zbliż do ludzi swoje serce.
Przekrocz wszystkie uprzedzenia,
dzisiaj świat oblicze zmienia.
 
Bądź otwarty na człowieka,
gdyż nagroda w niebie czeka
na tych, co uśmiechem szczerym
zmienią ludzi złe maniery.
 
Nie zna granic to zbliżenie
zaufanie , zjednoczenie...
Zaprzepaścić szans nie mogę,
ruszam zatem w swoją drogę.
 
Wyjdę dzisiaj na ulicę,
swoją szansę w ręce chwycę
i z uśmiechem przeuroczym
pozaglądam ludziom w oczy.
 
Parol zagnę na Januszka,
chcę zaciągnąć go do łóżka.
Ach, przystojna szelma taka!
Już obiecał mi buziaka...
 
By zadzierzgnąć tu kontakty
i zabliźnić stare rany
dałam adres, numer GG-
jestem teraz w siódmym niebie!
 
Na beju chcę zjednoczenia,
pojednania, wybaczenia.
Redaktorze, ukłon składam,
trud doceniam, głupstw nie gadam.
 
Jak tam było, tak tam było
dzisiaj uśmiech moja siłą.
Kto z kim, kiedy, w dzień czy w nocy...
MDZ nam świat zjednoczy!
 
 
Piasek w ustach
           Nie wiem dlaczego patrzysz
w oczy , które nie widzą.
Goryczą jestem i piekłem,
pustynną efemerydą.
 
Piaski moich marzeń
odsłoniły pustynną różę,
kamienną, suchą i szarą.
Ona przetrwa najdłużej.
 
Uciekamy w głąb siebie,
toniemy w kurzawce słowa.
Kamień na kamieniu zostanie
i cisza grobowa.

Trzeba iść nie oglądając się


Ściany, okna i marzenia spięły klamry przebywania.
Powolutku, po cichutku rozrywałam więzi czasu,
Rzeczywistość zasiedziałą, zardzewiałe przeznaczenie,
Dni szczęśliwe tu przeżyte, już gotowe do rozstania.
 
Jeszcze ciepłe wstały krzesła i skłoniły się usłużnie,
Stół mamrotał słowa ciche, sofy z żalu się słaniały,
Fotel giął się przerażony, szafy łezki w oczach miały.
Upadły na płask dywany, jakby były czegoś dłużne.
 
Na balkonie łkały cicho przeżywane tu przyjaźnie,
W serca głębię spoglądały i na sznurach przewieszały
Wyszeptane troski, żale, ten kawałek życia mały,
Przez łzy się uśmiechały. Zrobiło się jakoś raźniej.
 
Włożyć buty przyszła pora i pożegnać wszystkie kąty,
Przysiąść jeszcze tu na chwilę, zabrać torbę, książki, kwiaty
I wejść w przyszłość przypisaną, szukać brodu w nowej rzece,
Spojrzeć w szpary niepewności, drzewo sadzić po raz piąty.
 
 
Jestem szczęśliwa
W mym organizmie serotonina
już wczesnym rankiem harce zaczyna.
Wyspana, zdrowa i wypoczęta
otwieram na świat piękne oczęta.
 
Węglowodany mąż już podrzucił,
zjadam bułeczki, by się nie smucił.
Poćwiczę kwadrans sobie już teraz,
bo radość zbytnio mnie coś rozpiera.
 
Lecz dzisiaj święto. Moje andrusy
słodycze niosą, któż się nie wzruszy!
Czekoladowe zjadam rozkosze
i szczęście do dom znowu im wnoszę.
 
Taki mam poziom hormonu szczęścia
jak panna młoda w chwili zamęścia.
Nic mnie nie drażni, nic mi nie wadzi
Plutos bezbłędnie drogą prowadzi.
 
Za nic mam teraz w kasie uszczerbki,
flirty mężusia, czy ranne sprzeczki,
szaleństwa kota, Zosine plotki
szczęścia poczułam zapaszek słodki.
 
Na zatracenie mnie nie powiedzie
sklecony wierszyk dziś po obiedzie.
Jeden dzień – i szczęścia trzy wagony,
Jeden wpis– odporności próg podwyższony.
 
 
Obcasy
Rytmiczne stuk, stuk, stuk,
od pięt po kostki bruk
szpilki, koturny, grzybki,
wystukują życia rytm szybki
biegną do banku, do szkoły, do biura
na hura, na hura,
byle zdążyć, wpasować się w czas
i z uśmiechem otworzyć drzwi.
 
Na parkiecie, który blaskiem lśni,
tanecznym krokiem,
jak gdyby nigdy nic,
zwijając dyskretnie opóźnienia nić,
prezentują kształt łydek kobiety.
Obcasy!
podnośniki atrakcyjności!
Katując kształt stóp
idą z nami po grób,
obcasy
 
 
Elegia o umierającej poetce.
            Epigramat
Tu spoczywa poetka z beja
w zieleń piór spowita.
Łudziła się, że wiersze pisze-
naiwna kobita.
 
Zdarli z ciebie suknię zwiewną,
wieniec zdjęli laurowy
i zsunęli z palca pierścień
z weny okiem turkusowym.
 
Nakarmili mlekiem pszczelim
rozpuszczonym w posłuszeństwie,
a na oczy położyli
krągły pieniądz, zwąc go szczęściem.
 
W białe dłonie zesztywniałe
wcisnęli ci tomik mały.
Pamięć ćmi już słowa wierszy,
gorycz klęka w cieniu chwały.
 
Nim zabłyśnie gdzieś w niebiosach
świtu promień purpurowy,
wejdziesz cicho w nieskończoność
w ręku niosąc pęk piór płowych.
 
 
Puste place marzeń
          Maj przesłania mgiełkami
spękane pnie brzóz białych,
szczęścia chwile minione
ptaki w gniazdach schowały.
 
W cieniu świec nasze oczy
błyszczą zawzięcie i srogo,
ustalają granice
kim kto był dla kogo.
 
Kanciaste rysy wspomnień
wyostrzają nam twarze,
nienawiść myli kroki
na pustych placach marzeń.
 
Tężeją gesty dłoni,
umiera pojednanie,
rozstajne to już drogi,
skończył się wspólny taniec.
 
Gest twojej dobrej woli
smuci się bielą w wazonie,
zwiędnie i pójdzie także
w swoją milczącą stronę.
 
 
Znalazłam szczęście
Zielony maj, nocy tej czar
rozpina żagle wspomnień.
Byliśmy my, jak białe bzy
pachnące nieprzytomnie.
 
Wtulałam się w kiściowy splot,
szukałam szczęścia w płatkach.
Najlepiej pięć, no może trzy,
gdyż szczęście to zagadka.
 
Aż raptem gdzieś, w tej burzy barw,
znalazłam jedenaście.
Tuliłeś mnie, łagodnie tak...
wyznań twych czas nie zatrze.
 
Minęły dni, młodości dni,
lecz bzami mnie rozmajasz,
naręcza bzów, bukiety bzów,
a ja w uśmiechach cała.
 
 
Dywagacje(czy aby) kota Behemota
Wystarczy ironicznym kluczem otworzyć drzwi
wejść do krainy niezależności
wykraść tajemnicę, która w szczelinie tkwi
i wtedy wypowiadać się na temat ludzkich ułomności.
 
Człowiek nie zawsze wie, że to co ma, jest tym co ma
martwi się , narzeka i w swej niewiedzy trwa,
aż przyjdzie dzień, coś się kończy, przemija
i wtedy wie, że minęła ta najważniejsza chwila, gdyż:
 
tajemnica jest tajemnicą, gdy jej dotrzymujesz
wolność wtedy jest wolnością, gdy wolnym się czujesz
miłość staje się miłością, gdy ty sercem miłujesz
odwaga jest odwagą, gdy ryzykujesz
 
grzech jest grzechem, gdy się w nim zatracasz
dobro staje się dobrem, gdy dobrem za zło odpłacasz
piękno jest pięknem, wtedy gdy sam je zobaczysz
nienawiść pozostaje nienawiścią, gdy nie wybaczysz
 
kłamstwo jest kłamstwem, gdy w nie uwierzysz
niemożliwość jest niemożliwością, dopóki się z nią nie zmierzysz
radość jest radością, gdy potrafisz ją odczuwać
starość będzie starością, gdy się od świata odsuwasz
 
mądrość jest mądrością, gdy użyta należycie
a sztuka jest sztuką, gdy transformuje życie.
Wszystko może być dobre lub złe, od ciebie to zależy,
wartość uczynków twoich zaangażowaniem się mierzy.
 
Nie śmiem ci spojrzeć w oczy Behemocie
masz na życie spojrzenie iście kocie.
 
 
Nie, ja nie milczę
Nie, ja nie milczę, ja czekam
na krawędzi cichych marzeń
na czas, który ku mnie idzie
i za chwilę się wydarzy.
 
Szeroko otwieram oczy,
wpatruję się w ciszę nieba
śledzę utarte szlaki gwiazd,
ważę ciężar słów, tak trzeba.
 
Nie, ja się nie boję życia,
z uporem kroczę do celu,
nigdy nie milczę ze strachu.
Żyję jak chcę, przyjacielu.

podarowałam ci ciszę...
W prześwicie alejki twa postać,
uśmiech przedziera się przez mgielne cienie,
neurasteniczne drzewa nerwowo zrzucają liście,
a w naszych oczach milczenie.
 
Popatrz, to już tyle minęło lat,
czas usypał kopczyki szarych dni,
każdy z nas swój sen nocy letniej śnił,
a zdziwiony obrotem spraw księżyc, unosił tylko brwi.
 
Przecież podarowałam ci ciszę,
którą tkałeś ze zwinnością pająka,
marzenia zatarłam martwymi słowami,
nie musiałeś dociekać, co mi się nocą śni.
Przykre dni, które mogłyby się stać, zacisnęłam w dłoni,
a może nawet pożegnania z trzaskiem drzwi?!
Po omacku szukałam wyjścia z sytuacji.
Powierzyłam wszystko Pandorze,
niech ona się martwi, gdzie puszkę
niedoszłych zdarzeń złożyć.
 
Nieobecni nie mają racji, pamiętaj!
 
Walcz więc o każdy dzień przeznaczenia
i módl się o jakiekolwiek jutro,
gdyż zawsze dudni jakaś apokalipsa.
Mnie teraz to możesz nawet do rany przyłożyć,
bylebyś dotrwał co roku do nowego lipca.
 
 
Wierszoterapia
Wciąż rymy klecę i wiersze składam,
obmywam duszę wynurzeń siłą,
metafizyczną przestrzeń oswajam,
by nudne życie mnie nie zabiło.
 
Nie dla mnie rygor formy i treści,
zamknięcie przeżyć w butelce wstydu,
film życia teraz w wierszu się mieści,
a ja sprowadzam niebyt do bytu.
 
Serce i rozum na szali stawiam
wwiercam się w absurdy codzienności,
bez kompromisu do celu bieżę
i pragnę , pragnę – wielkiej radości.
 
By się kamiennym nie stać człowiekiem
lewituję na granicy jawy,
uzależniona od głodu wierszy
rymuję, lub białe twory piszę -
 
dla zabawy!
 
A beja lubię, lubię nad życie,
gdyż tutaj wszystko może się zdarzyć-
intryga, flirty, wspaniałe wiersze
i nicki, którym w czarnym do twarzy.
 
 
Podaj mi rękę...
Jestem atomem, pyłkiem, kamieniem,
wypadłam z krzywej orbity czasu.
Ugrzęzłam w wąskim tunelu trwania,
podaj mi rękę, dopomóż, ratuj.
 
Może ja ciebie kiedyś kochałam,
sama już teraz nie wiem, mój miły.
Może cierpienie było zbyt wielkie,
a miłość przerosła moje siły?
 
Gubię powoli swoją niepamięć
o dniach, którymi żyć było warto.
Nocami cienie złowrogie chodzą,
a moje oczy patrzą w dal martwo.
 
Pomóż mi teraz przejść przez granicę,
gdzie cierpienie boleśnie uwiera.
Serce me puste jak sucha studnia,
niech czas łez ślady w myślach zaciera.
 
 
Nie zdążyła powiedzieć
Wieczorami zamyślony siadał
wpatrując się w żelazną podkowę.
Pragnień szukał. Na szali kładł szczęście,
ważył słowa, dzielił po połowie.
 
Może można było kochać głębiej,
myśli spleść nie do końca poznane,
w lustro wpatrywać się tak bez końca
by ja było ty, w szczęściu skąpane.
 
Wiatr można było gonić po łąkach,
szukać w nim zapachu dni przebrzmiałych,
bez drgnienia powiek całować żabkę,
by księcia ujrzeć w jej oczach śmiałych.
 
Ręce można było splatać mocniej,
by palce drżały z pożądania,
usta poić pragnieniem tak wielkim,
by zazdrość odeszła bez szemrania.
 
Mogłam mu to powiedzieć- myślała-
szklanym wzrokiem wpatrując się w okno.
Czas kuśtykał drobnymi krokami,
nie spieszno. Lubił teraz w łzach moknąć.
 
 
Pomieszanie z poplątaniem
         Ja mam nerwy całe w strzępach,
nic już nie wiem, nie pamiętam.
Jestem taka sfrustrowana
w piątek, świątek, w wieczór, z rana,
gdyż pamiętać ciągle muszę
cyfry, hasła, kodów krocie.
Nerwy mam już na wylocie.
 
Proszę Państwa! Dziś od rana...
Komórka – rozładowana!
Podaj PIN !- uciekł mi z głowy.
Podaj PUK!- i problem gotowy...
Znaj swój kod do domofonu,
PIN do karty w kasie w sklepie,
gdyż inaczej z głodu padniesz,
a do domu właścicielu
przemkniesz się -he! po kryjomu.
Do urzędu wiadomości
PESEL miej już w gotowości,
a swój TEPIN zapamiętaj
gdy chcesz sprzedać dwa kurczęta.
Szlak cię trafić także może,
gdy komputer chcesz otworzyć!
Bez hasła dostępu, nicku
szlaban masz użytkowniku!
 
Niech mnie wreszcie zaczipują,
niech mnie zidentyfikują,
dane wszyją mi pod skórę,
gdyż inaczej ja zwariuję.
 
 
Gorzka czekolada
          deszcz szurka puka
plask plask wszędzie mokro
do drzwi do drzwi dopaść
spojrzeć wreszcie przez okno
zasłony z mgieł z mgieł
draperia słów szemrząca
moje słowa twoje słowa
raz bliżej raz dalej do końca
twoje zamyślenie moje szczęście
już tylko łykiem gorzkiej czekolady
twoja wina moja rozpacz
białą pianką pokrywa ślady
deszcz milknie milknie
czas jeszcze myśli czyta
rachunek wspólnie rozliczony
filiżanka już prawie pusta
lecz jeszcze nie umyta nie umyta
 
 
Za czym kolejka ta stoi...
          Za czym kolejka ta stoi?- Po życie...
Czego kolejka się boi?- Wykrycia...
Zapożyczone od Ernesta Brylla
Starzy ludzie uśmiechają się często
znaczonymi kreską ustami
bez obaw
że zawrócą komuś w głowie
chętnie mówią do siebie
cierpliwych słuchaczy
a nawet listy piszą
do swojego boga
i czytając je płaczą
zapadniętymi oczodołami
chodzą na spacery
wydeptaną trasą
dziwiąc się że słońce ostatnio stygnie
lub stoją w kolejkach aptecznych
po swój pigułkowy chleb powszedni
ściskając w ręku sakiewki
cieniutkie jak listek
i błagalnie odczytują cyferki
swojego wyroku na trwanie
garbiąc się uniżenie
noszą buty wykoślawione
na bezradnych nogach
łamiących się z łatwością na śliskich chodnikach
pachną zapachem kościelnych wnętrz
który przeniknął ich na wskroś
gdy modlili się wygładzonymi paciorkami
aby bez komplikacji
przejść na drugą stronę
w terminie ściśle ustalonym
 
 
ludzie moich dni
o ludziach wiem niewiele
 biegną w kierunku zupełnie mi nieznanym
wzbijają tumany zapomnienia
milkną zniechęceni
rozwiązując swoje węzły gordyjskie
układają domki z kart
żądając granitowych fundamentów
potykają się o innych
depcząc zieleń trawy
 
kryją swoje tajemnice
w oczach smutkiem zasnutych
rozkładają na części pierwsze
ból przekraczający ich siły
przekrzykują sowy nocą
krzykiem
który jest ich przeznaczeniem
 
miewają czasem ciepłe dłonie
nagrzane sercem
dotykają czule moich włosów
rozczerwieniają usta
modlą się moimi myślami
nerwowo zrywając kartki czasu
odchodzą poza linię horyzontu
nie do końca rozpoznani
 
ludzie moich godzin i dni
 
 
To są mężczyźni, wspaniali tacy...
Dochrapali się mężczyźni
światowego świętowania,
sami chyba są zdziwieni,
choć świętować nikt nie wzbrania.
 
Dziś Słoneczkom i Misiaczkom
ucałować pysie trzeba,
niech nam żyją jak najdłużej
i nie spieszą się do nieba.
 
Wy jesteście jak te lustra,
w których przejrzeć się możemy,
wasze słowa, czułe gesty
w naszych sercach ukryjemy.
 
Zawsze chcecie być odważni,
dzielni, silni, ważni tacy,
ale prawda bywa inna,
drzemią mali w was chłopacy.
 
Jakieś hobby i starocie
wciąż trzymacie w swym kąciku,
komputery i piloty,
i samochód w garażyku.
 
Jednak jakiś z was pożytek
bywa przecież czasem w domu,
coś naprawić, przynieś, zanieść,
piwko wypić po kryjomu?!
 
Na plan pierwszy się wysuwa
wasza mądrość ważna taka-
praca, prasa, polityka
mecz, chałturka no i kasa...
 
A chorować się boicie!?
Lekarz dla was to wróg srogi,
jak już niemoc was dopadnie
trwoga wchodzi w domu progi!
 
Mimo waszych niedociągnięć
żyć się chyba bez was nie da.
Urok macie osobisty,
to wam przyznać dzisiaj trzeba.
 
 
Kuchenny anioł
           Jestem męczennicą codziennego życia
Nic mnie już nie cieszy, nic mnie nie zachwyca.
Dręczę się i jęczę, w ryzy biorę siebie,
Aby moim bliskim było tak jak w niebie.
 
Całe to staranie wynika ze strachu,
Że rozliczą wszystko, gdy pójdę do piachu.
Grozą mnie przejmuje żar piekielnych nocy,
Więc służę wam zawsze, jestem do pomocy.
 
Chcę by na nagrobku, który kiedyś wzniosą
Napis zamieścili, na którym mnie proszą:
„Nie wracaj tu mami, nic tu już po tobie
sami damy radę, leż spokojnie w grobie

 
krzyk
dziki ptak pióra stroszy
boi się zmian
dziobem rozpłata skórę napastliwej dłoni
nie dotykaj ptaka
on tylko się broni
 
człowiek rozrzuca słowa
bez ładu i składu
na wspak
panieruje ironią uczucia
szczęścia akurat mu brak
 
ptak odleci na swoje drzewo
miłość przejdzie bez słowa obok
czas nowe buty już wzuł
ostrożnie gładź krzyk rozpaczy
może złamać się na pół
 
 
Zawiedzione kobiety i mgły
O gęste mgły!!!
Powiernice rozmów już przebrzmiałych,
opadajcie z wolna w doliny
kryjąc tajemnice serc obolałych.
 
Mgły srebrnoszare!!!
Otulcie zbladłe twarze kobiet,
które zdradzone, nie wierzą nikomu,
ich sens życia w inną stronę pobiegł.
 
Mgły poranne!!!
Wilgocią nasiąknięte jak gąbki
nie otrzecie łez płynących ciurkiem
ze studzienek oczu, które ktoś zmącił.
 
Otulone w szyfonowe szale
mgieł, ukrywające wspomnienia motyle,
zawiedzione kobiety mierzą czas
maskami, włożonymi na chwilę.
 
 
Swoje odbicie
Smutna i ciemna jeziora toń,
Zasnąć nie mogła w ten wieczór zły,
Marszczyła fale, roniła łzy
Księżyc się ukrył, zasłonił skroń.
 
Aż raptem błysnął, zza chmur już biegł,
Tęskliwie spojrzał w czerń cichych wód,
Dotknął łagodnie pragnących ust,
Srebrzyście oplótł kibici brzeg.
 
Zdobił gwiazdami fałdy jej szat,
Środkiem jeziora lśniący pas kładł,
I sam nie wiedział, gdzie piękna kres,
Swoje odbicie miłej chciał nieść.
 
 
Oj synku, synku
Dzisiaj mogłam cię zobaczyć,
miałam przecież urodziny.
Piękne kwiaty mi przyniosłeś,
gdy przyszedłeś w odwiedziny.
 
Taki byłeś miły znowu,
pomagałeś przy zmywaniu,
potem pograliśmy w scrabble,
wszystko prysło w okamgnieniu...
 
Twój przyjaciel zaczął śpiewać
pieśni jakieś z piekła rodem...
Artysta z twarzą satyra!
Jak ci z takim wciąż po drodze?!
 
A te wszystkie twoje panny...
Co rok inną przyprowadzasz,
już sąsiedzi mnie pytają
którą z którą teraz zdradzasz...
 
Każda piękna jak z obrazka
i pachnąca , i kusząca...
codzienności nie podoła,
ty się będziesz w kuchni krzątał.
 
Tak bym chciała byś spoważniał,
rodzinę założyć już pora,
dobra żona, wnucząt parka-
babcia do pomocy skora!
 
Słuchasz tego, co ja mówię!!!
Uśmiechasz się już pod wąsem...
-Mamo, ty masz zawsze rację
i do twarzy ci z tym dąsem.
 
Ożenię się – rzecz to pewna,
kiedy znajdę jakąś panią,
mądrą , dobrą, śliczną taką
jak ty jesteś, moja mamo!-
 
Cóż powiedzieć na to mogę?!
Rację ma mój synek miły.
Znaleźć taki skarb jak mama,
to przechodzi jego siły!
 
I będzie sobie kawalerem jeszcze długie lata,
dobrze, że chociaż kiedyś, dał się skusić jego tata.
 
 
Nasza miłość
          nikt jej nie przywoływał
nawet na nią nie czekał
przyszła cicho i niespodziewanie
 
weszła do pokoju bez pukania
zamieszkała w naszych spojrzeniach
w cieple rąk
jakby zawsze tutaj była
 
cicho grała na harfie nadziei
cierpliwie woskiem owijała nasze serca
pokornie zamykała złości drzwi przed nosem
tuliła nas jak kochająca matka
 
wystawiała czasami na próbę
zawsze nam jednak wierzyła
i tak została z nami już na zawsze
nasza miłość
 
 
W poszukiwaniu prawdy
Problem istnieje od zawsze
I tak już chyba zostanie,
Co prawdą bywa naprawdę,
A co o prawdzie bajaniem.
 
Co stanem jest dziś faktycznym,
A co zmysłów zaplątaniem,
Co przypuszczeniem jest tylko,
A co czczym ludzkim gadaniem.
 
Bez sensu jest się przebierać
Dla niepoznaki w wilczą skórę,
Gdy owca w tobie wciąż drzemie
Nie staniesz się wilkiem burym.
 
Prawda czasem w oczy kole
I trudno się z nią pogodzić,
Nie trzymaj się wtedy brzegu
Płyń z prądem, by się wyswobodzić.
 
Gdy w kółko kręcisz się tylko
Nic w swoim życiu nie zmienisz,
Zdrowy rozsądek podpowie
Jak iluzję w prawdę zamienić
 
Kto się lubi, ten się czubi?
          To dla ciebie mój czarnoskrzydły aniele.
 
życie z tobą to huśtawka
poskręcane nici wątków
gładzisz czule mnie uśmiechem
lub się czubisz dla porządku
 
kreślisz liter błyskawice
na bezchmurnym dotąd niebie
grzmotem czytasz je dudniącym
gdy się pytam, czegoś nie wiem
 
czy ty już sumienia nie masz
czy tkwi w tobie jakieś licho
jesteś dla mnie pępkiem świata
nie wiesz o tym? lepiej cicho..
 
 
Bohema
           dusza rwie się z ciała
do świata ,do przeżyć, do muz
huśtawka nastrojów, cień niepokoju
udręka i męka miłosnych snów
piękne dziewczyny, inne krainy
cielesność i duch
dialogi i nogi
nieustający ruch
 
konwenanse w odwrocie, w domu bez pociech
swawolny i wolny tatuś i mąż
kochanek cztery, dekadenckie maniery
demoniczny bluszcz
wielka kultura, domowa kura
dziobie rozgoryczenie i żal
twórca wolny, a nawet swawolny
beztroski duch
 
życia niedole, ciemne symbole
pusty bywa brzuch
maska na twarzy w krainie marzeń
adrenaliny chuch
odejścia powroty, ekscentryczny ból
dla codziennej żony ocean wzburzony
dla muzy zapach róż
nagie pokoje, desperato amore
mitomański tusz
 
abstrakcja w głowie, dekadencji powiew
awangardy zbudzony duch
demoniczne zaklęcia, diaboliczne napięcia
rozgoryczenie i żal
przyloty, odloty, przesytu kurz
biesiady, narady
w kawiarnianej aurze snów
 
 
życie odzwierciedla sztukę
a może sztuka odzwierciedla życie
artystę i muzy tutaj widzicie
 
 
***Nie dogonisz uciekającego czasu ***
           ***Trafiony-zatopiony***
 
były bzy
słodkie sny
była wielka miłość
 
nocy żar
oczu czar
serce szybciej biło
 
został żal
ból i łzy
wszystko się skończyło
  
***Nieufna***
 
wśród liści chytrze skryła
ostrych kolców sidła
polną uroda mamiła
dzika róża
 
gdy chciał dotknąć jej kwiatów
zbliżyć do niej swe ręce
utoczyła krwi jego
by żywić nią swe serce
 
wolała zwiędnąć w smutku
róść samotnie na grani
niż zaznać bólu uczuć
niż miałby ją ktoś zranić.
 
***bezsenność***
 
w ciemnej ciszy nocy
kroczy cicho zegar
wybija wspomnienia
i czasu przestrzega
 
srebrny blask księżyca
o tarczę się oparł
oświetlił wskazówki
i wszystko zamotał
 
czyjeś smutne oczy
wpatrzone w mrok nocy
śledzą czasu przebieg
bezsenności dotyk
 
***Marcinki***
 
Pierzaste strażniczki jesieni
Przybrane w różowe fiolety
Rozkwitają późną jesienią
Jak uwolnione od trosk kobiety.
 
Skromne, ciche i urokliwe
W baldachy kuliste zebrane
Mienią się barwami motyli
Cicho wysłanymi za bramę.
 
I trwać będą na posterunku,
Nic ich losu już nie odmieni,
Zbrunatniałe w mroźnych podmuchach
Zapóźnione kwiaty jesieni.
  
***Na śniegu ślad twoich stóp***
 
Na spadochronach ciszy poranka
Wolno spadały płateczki śniegu.
Przerażone burością ziemi
Karnie układały się w szeregu.
 
Nasze milczenie zawisło w ciszy
Stojących na stole filiżanek.
Oczy błądziły, śniegu szukając
Za koronkowym wzorem firanek.
 
Śnieg przestał padać, a lekkie chmury
Obmywały twarze w blasku słońca.
Wstałeś powoli, włożyłeś kurtkę,
„Żegnaj” i to był początek końca.
 
Zostały na ścieżce ślady stóp twoich
Na pamiątkę odciśnięte w bieli.
Niech tylko teraz znów śnieg nie pada
Niech śnieg mej pamiątki nie zabieli.
 
***Współzależność***
On wysysa z niej ogień,
Ona z niego pieniądze.
Każde zaspokaja
Tkwiące w sercu żądze
 
***Uczymy się na błędach***
Nadzieja jest matką głupich.
Taką mądrość łatwo można kupić.
Przez wieki nic się nie zmienia
Błądząc nabieramy doświadczenia.
 
***Pod jemiołą***
Kradnąc pod jemiołą pocałunki
Zapamiętał się cały.
Płaci do dzisiaj za to rachunki
Jako mąż doskonały.
 
***Uszka***
Nadstaw uszko moja miła
Szepnę ci coś doń w sekrecie.
Lepiąc uszka mnie skusiłaś
Smakiem nie obejdę się przecież
 
***Obłudnica***
Przyjaciół nie miała wcale!
Ludzie to lustra do sprawdzania jej zalet.
Gdy w zwierciadełko właściwe spojrzała
Zrobiła się bardzo mała.
Gdy masz zalety, niech inni je odkrywają- nie ty. 
***Słonecznik***
Kręcił się za nią
jak słonecznik za słońcem
odszedł, gdy uczucie zaowocowało
spełnieniem wrzeszczącym
 
***Niezapominajki***
Przy rozstaniu chowałeś oczu tęczówki
za aksamitną powiek kotarę,
zostało tylko wspomnienie majówki
i tych zasuszonych niezabudek parę...
 
***Nachylony***
nachyliłeś się nade mną swoim uśmiechem
troskliwym jak białe skrzydła łabędzicy
teraz łzy ciekną po policzkach ciurkiem
a anioł siniaki na mej duszy znów liczy
 
***Echo***
Kiedy zostawia nas ktoś,
Kogo kiedyś się kochało,
Spóźnione wołanie „przebacz mi”
Echem się tylko obija o skałę.


Ja chyba oszaleję
Ja chyba oszaleję,
ja chyba nie wytrzymam,
śmierć do mnie w nocy przyszła,
za połeć duszy trzyma.
 
„Powiedz mi tutaj zaraz
jakie popełniłaś czyny,
na trzeźwo i w amoku
nie znając dnia, godziny.”
 
Ręce do modlitwy składam
spocona, na wpół żywa
„Za późno”- krzyczy ona-
pękły życia ogniwa.”
 
Przede mną defiluje
cała galeria postaci,
oczy we mnie wlepione,
wydarte serca na tacy.
 
Płonące w ogniu dusze
Szczerzą do mnie zębiska
„Twoja prawda nas bodła
teraz piekło przyciska”
 
Kroczą moje wierszyki
poskręcane z rozpaczy
wołając żałośliwie
„Milknij, lub pisz inaczej”
 
Kostucha wściekle trzęsie
Swym kościstym paluchem,
Czarnoskrzydły już stoi
I drapie mnie za uchem.
 
„Jesteśmy trochę wstawieni
więc nie przejmuj się, proszę,
wczoraj była imprezka...
Ciebie później zaproszę.”
 
Sen zdarłam szybko z oczu,
okno na świat otwieram,
by zrozumieć, by poczuć...
Zimno jak jasna cholera!
 
Czyj to cień???
chodzi za mną nie mój cień
skąd się wziął taki cień
skrycie do mnie się tuli
bez skrupułów, w każdy dzień.
 
to przecież nie mój cień
ja swój cień dobrze znam
dopasowany
elastyczny
rozciąga się sam
kurczy, gdy trzeba
w kolorze szarym
światłem podbity
dokładnie jak ja
na miarę szyty.
 
ten drugi cień, tak co dzień
splata się z moim cieniem,
że gdy w ciemnościach cienia brak,
tęsknie już chyba za tym cieniem...
 
 
Znalazłam cichą przystań
Nareszcie jest taki ktoś,
Kto zrozumieć potrafi
Moją radość, smutek, łzy.
To ty kochanie, to ty.
 
Tobie powiedzieć mogę
O ciemnej stronie mej duszy,
Mogę popłakać, gdy chcę,
A ty łzy me osuszysz.
 
Zawsze mogę być sobą,
Udawać niczego nie muszę,
I tak dla ciebie jestem
Głębiną wszelkich wzruszeń.
 
Wybaczasz moje grzeszki
Spóźnienia i kłamstewka,
Rozumiesz i rozgrzeszasz,
W twych oczach radość mieszka.
 
Lubię tę naszą przystań,
spokojną , cichą, miłą.
Niech będzie tak już zawsze,
Niech w sercach mieszka miłość.
 
 
Podaj dalej
dając, nie żąda w zamian niczego
bezinteresownie pomaga
ciesząc się z radości bliźniego
serce w pracę swą wkłada
 
ty składając modlitewnie dłonie
odbierasz ten dar poczynań jego
podasz go kiedyś dalej
innym potrzebującym serca i trudu
teraz twojego
 
wszystko płynie jak fala
którą ocean życia kołysze
co dałeś wróci do ciebie
dobro dobrem zło złem
cisza uczynków ciszą
 
 
Ślady łez na sweterku
Dni wykapane w codziennym trudzie
W blasku uśmiechów skrywały czas,
Biegły ochoczo, marzenia budząc
Odziane w słoneczny, świetlisty blask.
 
A dzisiaj szyba w oknie wagonu
Rozdzieliła wszystko na części dwie,
Łzy, rowki żłobiąc w buzi stęsknionej
Spływały żalem w sweterka biel.
 
Na mojej twarzy deszcz łzy rozmazał...
W cichym stukocie deszczowych kroków
Utopił rozstania przepaścistą dal,
Spłynął pożegnaniem i tak co roku.
 
 
Lepiej już nie przynoś kwiatów
Ty mnie już lepiej nie okłamuj
Miłości z martwych nie powołasz.
Nie udawaj, że kochasz, tęsknisz
Ciebie już nic zatrzymać nie zdoła
 
Nie przynoś pachnących bukietów
Z ukrytą w nich nieszczerą skruchą.
W twych dłoniach jeszcze czuję zapach
Jej perfum, które tak cię kuszą.
 
Ty już nie grzesz dzisiaj
Słowami nabrzmiałymi ciszą,
Nie rozgrzeszaj sumienia nocą
Anioły pustych wołań nie słyszą.
 
Ja też znalazłam cichą przystań,
Ktoś z szacunkiem całuje moje dłonie.
Dlaczego chcesz zburzyć mój spokój?
Wszystko się prześniło, zgasł płomień.
 
 
Nie oszukasz losu
nawet gdybyś chciał
oszukać swój los
krętą ścieżką iść
czas wodzić za nos
 
nie zmienisz już nic
serca nie oszukasz
wracał będziesz tam
by wspomnienia szukać
 
może jest gdzieś ktoś
kto by cię przytulił
pomógł w trudnych dniach
w oczy spojrzał czule
 
to tylko epizod
prześni się, przeminie
spokój twój już znikł
co było, minie
 
 
Przebacz...
Gdy spojrzał na nią pierwszy raz
Wiedział, że to będzie ona.
Po łuku tęczy do niej szedł,
By porwać ją w ramiona.
 
Tytanem pracy dla niej był,
Pieniędzmi wyścielał drogę.
Z braku czasu skąpił jej słów,
Otulił w samotności togę.
 
Ona pragnęła czułych gestów,
Wymownych znaków bliskości.
Bunt nadchodził szybko jak wiatr,
Gdy bywał w domu tylko gościem.
 
Przyfrunął znienacka barwny motyl,
Żarliwie spojrzał jej w oczy...
On milczeniem skrył serca ból,
A los krętą ścieżką się toczył.
 
Więc zetknął ich na parę chwil
By wypełnić swe zadanie.
Powiedzieć wtedy wszystko chciał,
Gestem zgasiła wyznanie.
....
Kiedy zostawia nas ktoś,
Kogo kiedyś się kochało,
Spóźnione wołanie „przebacz mi”
Echem się tylko obija o skałę.
 
 
Malowany welon
gdy patrzyłeś na mnie wtedy
w twoich oczach jaśniał płomień
unosiłeś mnie jak w tańcu
bez dotyku w swych ramionach
 
tańczyliśmy podnieceni
dzicy jacyś i szaleni
w siebie dziwnie tak wpatrzeni
trochę chyba przerażeni
 
byłam taka przeźroczysta
tańcem chyba odurzona
dzieląc z tobą jeden uśmiech
dziwnie byłam zniewolona
 
rumieniłam się i bladłam
pulsowały moje skronie
a przejrzystoskrzydły anioł
już związywał serca dłonią
 
 
S i t o w i a n k a
Nad jeziorem w sitowiu tańczył wiatr
mięta bagienna pachniała nocą,
a ona śliczna jak różany kwiat
do niego biegła przez chaszcze ochoczo.
 
Los z sitowia już wianki plótł
I wkładał cicho na jej włosy płowe,
ona skromna jak stokrotki kwiat
po stokroć odwracała ku niemu głowę.
 
A teraz tak dręczy i męczy się,
Na kolanach szuka śladów lata.
Sitowie więdnie i na słońcu schnie,
Ona musi czapki niewidki wyplatać.
 
-Czy to już tak zawsze ze wszystkiego
będę słowa wyrywała w rozpaczy,
i sitowia, sitowia zwyczajnego
nigdy już zwyczajnie nie zobaczy

Ty już mi lepiej nie wierz
          jeszcze mówię ciepłe słowa
szukam kogoś bliskiego
ale oczy już nie płoną
dusza płacze bez niego
 
wiec ty mi lepiej nie wierz
z innym wszystko prześniłam
gorycz w sercu mym mieszka
lecz staram się być miła
 
powiedziała mi wróżka
ze przy mnie wielka miłość
ale ja jej nie ufam
wszystko już się zdarzyło
 
ja już nie śnię, nie czekam
że jeszcze gdzieś jest niebo
nie spadną dla nas gwiazdy
wiesz już teraz dlaczego
 
 
Zgubione-znalezione
          Zgubiłam gdzieś moje serce.
a bez serca trudno jest żyć.
Szukałam wszędzie gorliwie
za miedzą, pod mostem i nic.
 
Ogłoszenie dałam w prasie,
może znajdzie je jeszcze ktoś.
Nie powiem, był pewien odzew,
a dzisiaj przyniósł je jakiś gość.
 
Symbol i znaki są moje,
ale serce to chyba nie to.
W szramach i bliznach jest całe
i kochać już nie chce, ot co!
 
Ale on to serce polubił
i powiedział, że piękne jest.
Kwiaty dzisiaj przysłał rano,
z jego strony to ładny gest.
 
 
Przepaska na oczach
          Gdybym mogła zdjąć z oczu
Przepaskę uczuć na chwilę,
Wiedziałabym kim jesteś,
Czy się tym razem nie mylę.
 
Zawiązałeś ją ciasno
Nie da się zdjąć w dzień, ni w nocy,
Ciągle czuję cię wokół,
Z drżeniem odbieram twój dotyk.
 
Wiedziesz mnie zaślepioną
Bez mała już od miesiąca...
I wzdłuż tej srebrnej smugi
Mam tak kroczyć bez końca?
 
 
Oddaj co wziąłeś
          Oddaj mi moje oczy
W ciebie ciągle wpatrzone,
Moje oczy radosne,
Moje oczy zielone.
 
Oddaj mi błyski lśniące
Dla ciebie na dnie skryte,
Zamyślone, gorące,
Dla ciebie łzami myte.
 
Oddaj snów mych sekrety
Ust pragnących- urodę,
Oddaj wszystko, co wziąłeś
Nie pytając o zgodę.
 
 
W ciszy poranka
moje oczy zakryte powiek kołderką
drzemią nad ranem kocio rozleniwione
wsłuchane w pobożny szelest drobnych liści
odmawiających poranną antyfonę
 
koszulkę rosy za oknem zdejmują trawy
strojąc się w pełne blasku tęczowe suknie
wianki stokrotek włożyły na głowy
i czekają na wiatru szumną lutnię
 
lecz on zaplątany w warkocze brzozy
odgarnia nerwowo kolor czerwono złoty
by jak dawniej w poszarpanym szarym płaszczu
rozpocząć codzienne do traw zaloty
 
a ja wtulona w poduszek ciepłą głębinę
niczego od świata nie pragnę nie żądam
tylko rozbudzonymi ze snu oczami
piękno tej chwili w ciszy porannej oglądam
 
 
Niezapominajki
          Przy rozstaniu chowałeś oczu tęczówki
za aksamitną powiek kotarę,
zostało tylko wspomnienie majówki
i tych zasuszonych niezabudek parę...
 
 
Gdybym umarła dziś rano...
Gdybym zbudziła się dziś rano
Bez uczuć, bez serca, bez duszy
Słonko by blade na niebie wschodziło
A świat byłby i tak świetny.
 
Gdybym zaginęła dziś rano
Na łąkach pachnących i kwietnych
Skowronek nade mną by śpiewał
A wiatr byłby i tak wietrzny.
 
Gdybym umarła dziś rano
Nic by się wielkiego nie stało,
Popłakał by ktoś , wspomniał by coś
A maj byłby i tak majem.
 
 
Cmentarzysko zapomnianych wierszy
          Jak rozbite lustra odłamki
Leżą zapomniane wiersze,
Nikt nie przywołuje ich piękna
Uczuć, które były najszczersze.
 
Cienie zapomnianych strofek
Bezszelestnie wertują kartki,
Łagodnie muskają temat,
Śledzą wiersza rytm wartki.
 
Autor dał im swą duszę,
Czytelnik pieczęć wyobraźni,
Nadzieją żyją więc wiersze:
Kiedy skończy się czas kaźni?!
 
Może ktoś strzepnie pył złoty,
Zanurzy się w krainę marzeń,
Wróci do wierszy raz jeszcze
Przywróci czas dawnych zdarzeń.
 
Wdzięczne za pamięć i za trud
Wzruszeniem zawilgocą oczy,
Serce otulą magią chwili,
Gdy znowu w ich świat wkroczysz.
 
 
Życie to nie żart, panie Zenku
W ten weekend on bawił się!
Ona ... nocą chodziła z psem,
ulicę skrywał nocy mrok,
ktoś chwiejnie szedł, za krokiem krok...
 
Poły płaszcza rozwiewał mu wiatr,
w jego oczach czaił się strach...
Pobiegł do niego wierny pies,
poznał pana, wiedział kim jest.
 
Chyba zły sen jej się śni! To jesteś ty!
 
Trafiłeś jakoś do drzwi,
bukiet wręczyłeś mi
liliowe zwiędnięte bzy
i to był początek gry
 
Zbolały, smutny i zły
wymówki czyniłeś mi,
że chyba sięgasz już dna
a wszystkiemu winnam ja.
 
Życie z tobą to gra,
błędne rozdanie kart.
Przegrywasz i o tym wiesz,
nie zobaczysz już moich łez.
 
Wielkie picie to dno
nie o to w życiu szło!
Wódka leje się wciąż
czyś ty mąż, czy już nie mąż...
 
Trzy życzenia do spełnienia!
          tak jak kania pragnie wody
tak jak deszczu chcą ogrody
jak wilgoci pragną grzybki
tak ja pragnę złotej rybki
 
trzy życzenia mam spisane
wszystko chytrze przemyślane
gdy majowa noc nastanie
wyjdę z domu przed świtaniem
 
niech księżyc jak drut skrzywiony
świeci sobie zalękniony
ja rozwikłam tajemnicę
złotą rybkę w sieci schwycę
 
i niech powie mi nareszcie
w jakim mieszkasz teraz mieście
i dlaczego mój kochany
znikłeś wtedy mi nad ranem
 
gdy rozwikła tajemnicę
to ja ciebie w sieci schwycę
i nie oddam cię nikomu
tęsknię, wracaj już do domu

cyklicznie, lirycznie, diabolicznie na beju
          Trwa dyskusja dziś na beju,
Lecą słowa , rach, ciach, ciach.
Może też polecą pióra
I wstyd będzie, że aż strach.
 
Komentarze są pod wierszem
Tylko dobre, nigdy złe.
Każdy czuje się tu wieszczem,
Tak wrażliwym, że he, he.
 
Gdy za wiersz się jeden zbierze
Setki głosów, też jest tak!
Strzela szampan, fruwa pierze,
Łzy radości, słów mi brak.
 
A ja sobie dzisiaj pójdę
Na spacerek w ciemny las.
Tysiąc igieł z mchu wyciągnę
Wieniec  zrobię, że ha, ha.
 
Wystrojona w laur taki
Siądę na bejowy tron,
Niech bejowe mi chłopaki
Wierszem głoszą chwałę mą.
 
Dla mnie tylko wiersze piszą,
O miłości, snach i bzach.
Jak księżniczka, to księżniczka
Dolce vita, cha , cha, cha.
 
 
Nie powiem...
          W ciszy nocy przerażone
sny krążyły nad dachami,
jak te zwidy, jak te mary
bezlitośnie rozbudzone.
 
Przyszły do mnie o północy,
na mych rzęsach się huśtały,
to kwiliły, to się śmiały
niepoprawne dzieci nocy.
 
Byłeś chyba z nimi w zmowie,
gdyż o tobie wciąż mówiły,
to nęciły, to kusiły...
O czym śniłam... nie , nie powiem.
 
 
Wieczorne cienie
          Gdy słońca moc cieniem powoli zamiera,
- wieczorne mgły moszczą się w wykrotach,
Czerwienią blask niebo na krańcach ubiera,
Znużony wiatr stygnie w wolnych piruetach.
 
Dzień okrywa się mgłami jak kołdrą do snu,
Liliowy mrok tuli go z troską matczyną,
Zaciąga znów firany czerniejących chmur,
Ciszą ładzi myśli - niech cicho odpłyną.
 
Księżyca sierp na niebo blaskiem się zakrada,
Zbiera gwiazdy i z wolna je w tańcu obraca,
Bawi się z nocą - lśniący pył z czerni wykrada,
Gdy zasnął dzień, on blask ziemi przywraca.
 
 
Wierszyk to znak firmowy poety
          Stadem, stadem wierszyki - znaki
spisanych krętych, ludzkich losów,
cicho przysiądźcie niby ptaki
w cieniu liliowych, dzikich wrzosów.
 
I sercem czułym sławcie miłość,
łez przelewając całe dzbany,
garściami niosąc ludziom czułość
srebrem wplecioną w kurdybany.
 
To znak firmowy jest poety,
który w wyścigu z codziennością,
słowami kreśli obraz życia
raz z abnegacją, raz z radością.
 
 
Stracone okazje
          niebo gorzało o świcie
a ja przerażona drżałam
gładziłam trawy odwróconą dłonią
kładłam krążki zapomnienia
na twoich oczach
strach nieudacznik
kroczył w pasie bezpieczeństwa
kwiaty kwitły w pełni lata
chłonęłam zapachy zaskoczona
łudząc się niezmiennością trwania
podwójnie opleciona pracą
udawałam , ze mnie nie ma
odwracam wzrok
wciskałam w poduszkę westchnienia
kiedy spojrzałam w twoją stronę
szedłeś już skrajem lasu
            pękła bańka mydlana
 
 
Przez ciebie jestem Ewą
Rozpychając jesienne mgły
Do ciebie idę miły.
Chce poczuć ciepło twych rąk
Bez ciebie żyć nie mam już siły.
 
Rozsuwając deszczu płaszcz
Zmoczona, szukam wspomnień..
Obmywam winy złych lat,
W kropelce dżdżu wróć do mnie.
 
Chcę tańczyć wśród liści drzew
Opadłych już, lecz żywych.
Dopóki nie spalisz ich
Będziemy wciąż szczęśliwi.
 
Niech runą mury Jerycha,
Niech słońce spopieli świat,
Każdy dzień bez ciebie
Nie jest istnienia już wart.
 
Bez twych słów jestem tylko
Z raju wygnaną Ewą,
Pożarem, burzą, wichrem,
Żalem, która wciąż śpiewa
 
 
Czekaj cierpliwie w smugach cienia
W Księdze Ocalenia
miłości naszej ślady
zapisałam mgłą wspomnień,
obeschły serdeczne łzy.
 
Wracasz zapachem bzów
smakiem słodkich owoców
miłym dotykiem wiatru
w przepastności cichych dni.
 
Podam już życiu dłoń
uznam porządek rzeczy
uśmiechem powitam dzień,
czas koło swe zatoczył.
 
Czekaj w smudze cienia
na ławach anielskich siądź,
przybędę na spotkanie
światłością jasną dla mnie bądź..
 
Nie kreuj już wydarzeń
Sama sobie radę dam,
idąc z tobą przez życie
świętości dosięgłam bram.
 
Odpocznij w bezczasie
złóż poprawny życia wzór,
miłość wybiega poza śmierć
rozbiwszy ciemności mur.
 
 
Pytasz nieśmiało…
           Szara godzina na niebie układa cienie
Koronkowy czas rozmów ,wieczoru spełnienie.
Spoglądasz na mnie , twarz twoja w uśmiechach
Dotykasz włosów , cisza… to nabożne echa.
 
Pytasz nieśmiało: Kochanie , czy możesz jeszcze
Ułożyć włosy jak kiedyś , podpiąć je wreszcie.
Wyglądałaś dziewczęco i wdzięcznie w sukience
Czerwonej jak maliny ,wtedy na polance.
 
Tak to widzisz miły? - drogi marzycielu.
Zmieniona nieco dama siedzi na fotelu.
Włosy nie dają się spiąć, obcięte w kosmyczki
Sukienka …sukienka chyba dla baletniczki.
 
Przytulam się do niego szczęśliwa , wzruszona
Wspomnieniami z przeszłości cała rozmarzona .
Namalowany w sercu chwil obraz szczęśliwy
Wraca po latach zamglony ale prawdziwy.
 
 
Lecą białe łabędzie
Jak piękne powietrzne statki
Tnąc szarosine przestworza,
Na północ lecą łabędzie białe
Szukać przystani w przyjaznych morzach.
 
Dostojnie unoszą szyje
Wachlują , szumią skrzydłami.
Przemierzają szlaki wytyczone
Zwiastun śmierci idzie ich drogami.
 
Umierają na brzegach wód
Zastygłe w łabędzim tańcu.
Sznurem ciągną za sobą ptaków śmierć
Złożonych dla człowieka na szańcu.
 
 
Wołanie słyszę
           Blade światło latarni wdziera się w czerń nocy ciemnej.
Omiata gałęzie drzew, cieniem się kładzie na dachu.
Liczy drewniane gonty, wciska się w deski ze strachu
Przed pełgającym światłem w okienkach świątyni starej.
 
Ciężkie odrzwia rozwarte. Szepczą przyciemnione ściany,
Pokryte polichromią ,modlitwy cieni sprzed wieków.
Na desce malowany obraz . Święty skryty wśród obłoków
Bacznie spogląda na krzyż ręką mistrza wykonany.
 
W kamiennej kropielnicy pięć wieków topiono boleść
By złożyć na czole znak ,oczyścić serce i duszę,
Klękając przed ołtarzami pokorę do niebios nieść.
 
Zaklęte wiszą wśród ścian błagania wtopione w ciszę
Oplatają ołtarze, hymnami oddającą cześć
Wszechpotężnemu Panu, którego wołanie słyszę.

Brzoza
Białokora brzozo, samotnico płowa
Zamilkłaś ,zacichłaś , rozpuściłaś włosy
Śnieg pokrył twą nagość , znikły ptasie głosy.
W zimowym trwasz smutku damo osiedlowa.
 
Drzewkiem małym przyszłaś, rosłaś niestrudzona
wśród listków konwalii, chroniona spojrzeniem.
Chowałaś się nocką , piękniałaś porankiem,
Sięgasz dziś do dachu dumna ,wywyższona.
 
Wiatr gnie twe gałęzie , tłucze nimi w okno
Śpiewasz pieśń borową , daną tylko drzewom.
Powierzasz sekrety czystym ludzkim duszom,
Szamance ciekawej , szepcząc je na ucho.
 
Wiosna już się zbliża , zmienisz płaszcz zimowy
Wdziejesz zieleń liści , roztańczysz się w słońcu,
Wróci ptasi hotel, ociepli się w końcu.
Staniemy przy oknie prowadząc rozmowy.
 
 
Przebiśnieg
Mały skromny kwiatku, zwiastunie pory wiosennej.
Rozrywasz zimy cienie, ciepłem stroisz ogródek
Zastygły w zimowym śnie, szybko czyszczący z grudek
Lodu słońcem czarne jęzory ziemi brzemiennej.
 
Wiosnę obwieszczasz bielą kwiatków drżących modlitwą
O cieplejszy poranek. Wtulony w zielony płaszcz
Listków pnących się w górę, prosisz o ożywczy deszcz
Zbawienny dla siostrzyczek, które jeszcze nie kwitną.
 
Słyszę pieśń życia powtarzającą się niezmiennie
W pierwszeństwie twego marszu ,kwiatku odwagą tchnący.
Delikatnym twym pięknem zachwycasz mnie codziennie.
 
Uwerturą jesteś budzącą ze snu milczący,
Uśpiony snem odwiecznym rytm, nieustannie
Ręką Demeter wznawiany, ze szczęścia wciąż drżący
 
 
Tak było, było … 
Na fotelu w stomatologicznym gabinecie
Przeżywała największe katusze na świecie.
Mąż ująwszy ją za rękę ,
podtrzymując szczękę
Chronił od omdlenia.
 
Jej twarz była jak chusta biała.
 
Dentysta spokój przywracał wiertłem szybkoobrotowym
Zieleniejąc ze zdenerwowania w sterylnym fartuchu nowym.
 
Gdy spotyka teraz zębowych naprawiaczy,
Kłaniają się jej z przymusem zawodowym
Lustrując w czasie uśmiechu czy zgryz prawidłowy.
Jeden wyznał jej w tajemnicy:
„Kto chociaż raz miał z panią do czynienia
Do końca życia zachowa wspomnienia”.
 
Teraz zmartwienie ma nowe,
Co będzie , gdy zauważy ubytki zębowe.
Zakochać się musi w tempie ekspresowym
Do trzymania w gabinecie za rękę
Potrzebny będzie chyba mąż nowy.
 
 
Spojrzeć prawdzie w oczy
Patrzę w twoje oczy,
Uciekasz spojrzeniem.
Co chcesz ukryć przede mną?
Wiem! Ty się już nie zmienisz.
 
Dość mam bezsennych nocy
Wylanych w poduszkę łez.
Twoich późnych powrotów
Pokrętnych tłumaczeń też.
 
Lepiej będzie miły
Wyjawić prawdę wprost.
Karmienie mnie kłamstwami
To już głaskanie pod włos.
 
Chcesz mnie chronić przed bólem ?
Jaki szlachetny to gest!
Ułatwię ci zadanie.
Od dziś singlem zostać chcę.
 
 
Moje miasto
Ulicami wiodącymi wśród blokowiska
W plątaninie chodników w trawniki wmieszanych.
Przemierzam szlaki życia codziennego stąd dotąd
Kryjąc się w cieniu wieżowców w rzędach zastanych.
 
Słońce chowa się zawstydzone za dachami
Monumentalnych gmachów ,wchłaniających ludzi,
Łaskawie głaszcząc stare budowle w obawie ,
By czasu zamierającego w nich nie zbudzić.
 
Strażnikami osiedla sklepy jak hangary,
Wzmocnione duchowym wsparciem nowych kościołów,
Zamykają kordon izolacji osiedla
Aleją topolową cudem ocalałą.
 
Miasto przecięte linią rzeki na dwie części ,
Zabytkową i nową na skarpę wtłoczoną,
Łączy żelaznymi przęsłami mostu ludzi
Różnych światów, jak duszę na wpół podzieloną.
 
Gdy idę w niedzielne popołudnie wśród domów
Szczękająch zapachami niedzielnej strawy,
Łowię melodię mojego miasta,
W które wrosłam z konieczności , dla dobra sprawy.
 
 
Nadwarciańska serenada
          Pochylam się serdecznie nad tym skrawkiem ziemi
Pachnącym nocą łubinem i piołunami
Zaczepnie nawołującym wonią akacji
Do spacerów , szczęśliwców słodko zakochanych.
 
Skarpą nadrzeczną spływającą sypkim piachem
Na brzeg bagnisty wymoszczony wiklinami ,
Kędy szara rzeka pluskiem monotonnym sławi
Wieczory rozsiadłe na moście wspomnieniami.
 
Laskami sosnowymi wabiącymi żywicznie
Wyścielonymi iglastymi dywanami.
Gdzie rosa mai pajęczyny krystalicznie ,
A cisza modli się nad śpiącymi ptakami.
 
W mym sercu pobrzmiewa serenada wieczorna
Głosem schrypniętym od słów niewypowiedzianych.
Ciepłem otula w zimowe noce pochmurne,
Gdy życie gra ze mną znaczonymi kartami.
 
 
Jak stokrotki…
          W czeluściach mojego życia
Schowałam stokrotki marzeń.
Nie wychodziły z ukrycia
Bały się zbyt silnych wrażeń.
 
Takie skromne, nieśmiałe
Skrywane na dnie duszy
W grzeczności swej zastałe
Nie spieszyły do wzruszeń.
 
Zwiędły by zapomniane
Schyliwszy się pokornie-
Codziennością tresowane,
Gdy los skłonił się dwornie.
 
W nimfę zmieniłam się skrycie,
W cieniu traw tańczymy razem.
Idę szczęśliwa przez życie
W wianku spełnionych marzeń.
 
 
Sam na sam ze sobą
Mamy dość siły aby współczuć,
nie zawsze dość aby przeżyć.
Samotnie obejmujemy ból
Na rozstajach gładzimy rozpacz .
Pojedynczo w ramiona bierze nas śmierć
W miłości wielbimy jedną postać.
 
Nikt za nas nie przeżyje życia
Cierpienia dotykają nas osobiście.
Płynące łzy wymywają żal
Zapiekła złość wpisuje na samotności liście.
 
Uszanujmy przeżycia innych ludzi
Może lepiej zamilknąć czasami.
Zamykam bezradnie oczy
Gdy media „pastwią się” nad ofiarami.
 
 
Odśnieżanie narodowe
              Od wieków nasi przodkowie
Znali normy użyteczności.
Budując spadziste dachy
Ze śniegiem nie mieli trudności.
 
Nastała era pudełkowa
Z dachami jak naleśniki.
Wymagają więcej starania
Oszczędnym mieszają szyki.
 
Obecnie wzięliśmy namiary
Na odśnieżanie narodowe.
Śnieg przysypie zarządzenia ,
Zamarzną , daję za to głowę.
 
 
Zamiast kwiatów
Życzę Ci „hajduczku” drogi
Zdrowia , szczęścia w każdy dzień.
Niech frasunki idą sobie
Gdy coś boli, wszystko zmień.
 
W dniu urodzin o poranku
Niosę fiołków bukieciki.
Ciesz się zdrowiem bez ustanku
Oswajaj zmartwień chochliki.
 
Codzienności dzionki szare
Maluj nutką serdeczności.
Marzeniami sięgaj nieba
Łuskaj ziarenka radości.
 
Doceń losu hojne dary
Kochaj sercem szczodrobliwym,
A na moście życzliwości
Łącz możliwe z niemożliwym.
 
Ciesz się życia każdą chwilką
Wszystko należy się Tobie.
Na tyle będziesz szczęśliwa
Na ile pozwolisz sobie.

Przekujmy miecze na pióra...
 Piszą , nie wiedząc dlaczego
Chcą , dlatego że muszą.
Rozdzierają serduszka
Miłość na sznurach suszą.
 
Codziennie naciskają wenę-niepotrzebnie
milczeli kamieniem- niepotrzebnie
zatracają sens w wielosłowiu- niepotrzebnie
kropią słowami na nowiu- niepotrzebnie
władzę przemielają zażarcie- niepotrzebnie
Ojczyzną świdrują uparcie- niepotrzebnie
logikę zakręcają w korkociąg – niepotrzebnie
sens wsadzają w pośpieszny pociąg – niepotrzebnie
z elfami fikają koziołki- niepotrzebnie
z nadętą powagą malują aniołki- niepotrzebnie
głosami brukują piekiełko- niepotrzebnie
ostrym pawim piórem odgarniają ciepełko- niepotrzebnie
składają zakręcone ukłony- niepotrzebnie
niezależnością nadmuchują balony-niepotrzebnie
lecz wszyscy tutaj na miejscu i bardzo – potrzebni!
 
Urok beja w różnorodności ,
Każdy może się tutaj rozgościć.
 
Przekujmy więc miecze na pióra...
 
Radość pisania--wykład logiczny 
Pragnę się tutaj podzielić
Tym, co ma dla mnie znaczenie.
W wierszu rozsiadła się cisza
Ciężarna forma – milczeniem.
 
Najważniejsza dziś na beju
Strategia oraz taktyka .
Początek listy dziewiczy,
Najlepsze środek zamyka.
 
Zestrójmy więc z gwiezdnym czasem
Radość mówienia wierszami.
Muzy goszczą tutaj przecież
Duchowej zimy nie znamy.
 
Gdy boska kolejność rzeczy
Zostanie znów przywrócona .
Najlepszych zabłysną cnoty
Radość pisania nie skona.
 
Zielono mi
          Lubię kolor zielony
Z wiosną się mi kojarzy.
Ty oczy masz zielone
Mnie w zielonym do twarzy.
 
Zielono miewam w głowie
Wyłącznie z twojej winy.
Zielone zapal światło.
Drżę, jak na wietrze trzciny.
 
Nie mogę żyć bez ciebie,
Zielonością się mienię.
Zielonym piszę tuszem-
dotykasz mnie pragnieniem.
 
Grywam z tobą w zielone
Dajesz tyle radości.
Chcę by kolor zielony
był kolorem miłości.
 
 
Spóźniony powrót
Takie rozpalone popołudnie.
Pachną zboża w słońcu pobielałe.
Makami rozczerwieniłeś złudnie
Obietnice tak szczodrze składane.
 
Wierzyliśmy w nie oszołomieni.
Chwile miłości kradliśmy skrycie.
Ukryte w ciemnej czasoprzestrzeni
Rozstaniem słusznie wyprało życie.
 
Teraz znów wracasz do nich uparcie
Odnalazłeś je nagle w pamięci .
Samotności chcesz osłodzić chwile.
Mnie zardzewiała miłość nie nęci.
 
 
Altruistka
Gdy się nie ma , co się lubi-
to się lubi , co się ma.
Co się myśli, a co czyni ,
to odmienne światy dwa.
 
Dostawałam kiedyś kwiaty
Pęki , naręcza całe.
Cieszyły mnie niezmiernie
Siebie w nich mi dawałeś.
 
Odszedłeś, ja odmieniona
Darowuję kwiatom życie.
Wielbię rośliny w doniczkach,
O ciętych marzę skrycie.
 
Do następnego ranka...
Świt mruży oczy szarością zmęczony
Błyszczy już Gwiazda Poranna..
Dzień startuje z dołków sprintem szalonym
Zrywam się niedospana.
 
Otwieram oczy senna , zagubiona
Mój czas spał razem ze mną.
Snu jestem tak jeszcze spragniona-
Bunt sprawą nadaremną
 
Nienawidzę terkotu czasomierzy
Pracowite nad wyraz.
Budziki rozbiję w szale niszczenia-
Niech noc jeszcze trochę trwa...
 
Dzwoni i dzwoni , z uporem maniaka,
Raz pi,pi,!, dwa ... przycisk -trzask..
Wstaję... kawa dodaje sił od rana
Jakoś to przeżyć się da!
 
"Kto rano wstaje , temu Pan Bóg daje"
Lubię , gdy coś dostaję!
Nie mam wyboru, skowronkiem się stanę.
Do następnego ranka –tak!?
 
 
Mój portret własny
          Sesja zdjęciowa -
wygładzona twarz
ukryte zmarszczek zagony.
Światło odsłaniające wewnętrzny blask
codziennością utajony.
 
Szła przez lata z uporem muła
Brzemię to było czy radość istnienia?
Cieszyła się każdym koralikiem
Ofiarowanym na kolejny dzień zwątpienia.
Jedyna wybrana lub wzięta
Do spełnienia zadań przedłużenia gatunku .
Brała ofiarowane, dawała garściami .
Odkładała na półkę marzenia -były ważniejsze sprawy.
Słaba kobieta wznosiła mury domu .
Nie mogły się rozpaść słowami naruszone.
Wypuściła opierzone pisklęta w świat
Gładząc ich piórka nastroszone.
Kochała po krańce istnienia
Nie składała zażalenia.
              To była ona w roboczych rękawiczkach.
 
 
Teraz zbiera zasiane ziarna
Portretem odrodzenia.
Zrobiony kochającą ręką
Wypełnia spóźnione marzenia.
 
 
 
Wigilijny wieczór
          Zbieraliśmy jagody
Zbieraliśmy na polanie.
Dzisiaj dzbanek pusty
Wspomnienie zostanie.
 
Rozgrzane słońcem trawy
Żywicą pachnące sosny.
Całowałeś moje usta .
Byłeś taki łaknący....
 
Po co mi dziś jemioła ,
Na stole pusty talerz .
Proszę, zasiądź tam chociaż
Zaprzeszłości cieniem białym.
 
Świerku igły zielone
Drżące.. zacałowane..
Nie pozwolę ci odejść-
Smakiem jagód zostaniesz...
 
 
Wyrocznia delficka
Wąski korytarz wiedzie do świątyni boga
Apollona , gdzie kapłanki wieszczą dzień cały.
Słodkie opary unoszą się nad trójnogiem .
Kobieta natchniona zasiada ,pijąc wodę
ze źródła, głosem śpiewnym przyszłość przepowiada .
 
Mąż wielkiej zacności , mądry, oczyszczon trzykroć ,
zatroskany pyta o los swój , strwożon wielce;
"Pytio! Małżonka moja kamienne ma serce,
Za nic jej dom , małżeński obowiązek, dziatki,
Za nic jej godziwe nawarzenie cnej strawy ,
Wzorem wieszczów wiersze składa noc i dzień cały!
Cóż uczynić mam ja , słaby tylko mąż –człowiek?”
 
Chyli się kapłanka nad szczeliną tajemną,
Słucha głosu mądrego boga Apollona...
Cicho przemawia do człeka drżącymi słowy:
„Kamienie nie mówią, trwają w wiecznym milczeniu-
świadkowie wydarzeń. Piękni ,pełni patosu
ożywają , gdy ból duszę i serce łamie.
Zachwyć się kształtem, poczuj energię i siłę.
Możesz skruszyć kamień, czy próbie tej podołasz?”
 
Zatrwożył się wielce mąż przepowiedni słowy,
które zawsze niepojęte wprost być musiały.
Ujrzał żonę równą bogini pełnej chwały.
Tak padłszy na kolana ,zapłakał wzruszony.
Zalany łzami wrócił do domu swojego .
Rzecze „Ślepiec ze mnie był , głupiec bez rozumu.
Zbyt wiele trosk złożyłem na twe barki słabe.
Ciemne chmury odpłyną od naszego domu.
Słowa roztropne wyroczni w sercu zachowam .
Z zapałem pomagał ci będę ,chronić zdołam”
 
Przepowiedni mądrość nienaruszona czasem ,
Troskliwie przez mądrych bogów pilnie strzeżona
Pod błyszczącym , rozgwieżdżonym niebem wszechczasów
Stadła odmienne w harmonii utrzymać zdoła.
 
 
Pająk i mucha
          Pomiędzy różą a cyprysikiem
pająk przeciągnął sieć .
Skrzętnie ukrył to przed ogrodnikiem ;
nie chciał z nim” kotów drzeć”.
 
Celem działań być miała
mucha krucha i mała.
Słyszał jak brzęczy,
nóżkami przebiera,
miota się , uciec chce.
Pogrubił pajęczynkę ,
okrążył biedulinkę,
zamotał w sieć.
 
Pająk piękny, lśniący , okazały
wydymając odwłok
biegł wzdłuż nitek do swej ofiary
zdobywcą czując się.
 
Z gałęzi obserwację prowadził ptak.
Obiad też chętnie by zjadł.
Trzask ! po pająku nie został ślad.
Z muchy ciężar sideł spadł.
 
Pamiętać musimy mądrość starą -
w jednej chwili z kata możesz stać się ofiarą.

Typy i typki
 
Obłudnica
 Przyjaciół nie miała wcale!
Ludzie to lustra do sprawdzania jej zalet.
Gdy w zwieciadełko właściwe spojrzała
Zrobiła się bardzo mała.
Gdy masz zalety , niech inni je odkrywają- nie ty.
 
Nobilitacja
 Bywało , że ustęp polityków nobilitował
Sławoj-Składkowski sławojki budował.
Kalinowski gabinetem zasłynie
Który szybko daje ujście urynie.
Lepper wziął gabinet bez toalety
Byle wpływów nie stracić, niestety...
 
Słonecznik
 Kręcił się za nią
jak słonecznik za słońcem
odszedł , gdy uczucie zaowocowało
spełnieniem wrzeszczącym.
 
 
Pęknięty koralik
Nizała koraliki jego dni
cichutko ,matczyno- lękliwie
radośnie , opiekuńczo-cierpliwie.
 
Patrzył jej oczyma na świat ciekawie
paluszkiem wodził po kartkach
powtarzał sens zawarty w słowach ...
 
Czas zszywał rozrzucone strzępy
nauki i życia beznamiętnie...
A w sercu rosła niechęć ,
a do serca wpełzła rozpacz ..
 
Zadrżała zagubiona codzienność.
Pękł koral rozbity pragnieniem
wołaniem kalecząc czas .
Ręka w porę nie drgnęła...
 
Tylko ziemia znaczy istnienie,
tylko brzoza szumi cierpliwie,
tylko ptak nie zna uwięzi ,
tylko rozsypane korale łez.
 
 
Kotka domowa
Kto zrozumie jej kręte ścieżki
Wyniosłych ruchów oceni moc
Odgadnie celowość wycieczki
Ujrzy blask oczu w ciemną noc?
 
Złe słowo – już najeżony włos
Opór-pazurki wbite do krwi
Obcy zapach- wygięty w łuk grzbiet
Karmy mało- wzrokiem zabiłaby.
 
Musisz znosić jej fanaberie
Oślepnąć, gdy szpera w twych rzeczach
Podziwiać jej min minoderię
Przepraszać, zlym czynom zaprzeczać.
 
Wtuli się wtedy w twej szyi załom
Mrucząc cicho , zaśnie szczęśliwa.
Rankiem z wdziękiem strzepnie z oczu sen
Wyniośle łapką ci pokiwa.
 
Zawsze spadnie na cztery łapy
Nie łudź się , nigdy nie przegrywa.
 
 
Przywołany nocą
          Czy chcesz iść ze mną w mgłę zimową
Na niebie rozpostartą cieniem,
Wieczornych chmur czerwień ogniową ?
 
Czy chcesz rozpamiętać dotykiem,
Wargi namaścić kropelką krwi,
Serce omieść słów wietrzykiem?
 
Myśli moje płyną do ciebie
Kroplą zawisną u twoich rzęs
Zorzą zalśnią na pustym niebie.
 
Każde z nas patrzy w inne okno
Czasem umownym zjednoczeni
Różę wiatrów trzymamy mocno.
 
Telefon- to ty! Więc w tej nocy
Godzinie, myśli lotem ptaka
Wyszukały nasz kod w piasku gwiazd.
 
 
Modlitwy nie wysłuchane
Proszę gorąco o miłość, o zdrowie,
Dzisiaj o śmierć, jutro o fortunę
Różne pragnienia kołaczą w głowie,
Nastrój to sprawia w daną godzinę.
 
Wraca z urlopu Pan wypoczęty-
Musiał odsapnąć nieco od świata.
Sprzecznych modlitw taniec rozpoczęty
Hukiem bramę niebieską oplata.
 
Nigdy nie dadzą odetchnąć ludzie
Mimo, że dałem im wolną wolę.
Miłość, by żyli w szczęściu i zgodzie,
Fi- czy boskim ładem ich zadowolę?
 
Uśmiecha się Pan wyrozumiale.
Wiedzie boskim palcem cienką linię
Dla mnie wytyczoną doskonale
Pytanie tylko , jak ja to przyjmę...
 
Czas mija , ochłonęłam już nieco
Dzięki za nie wysłuchanie Panie.
W świat moje marzenia piękne lecą
Spłonęły by , wiesz co robisz Panie!
 
 
Jesteś czy ciebie nie ma...
Byłeś światłem
w mroku myśli
Płomieniem
chybotliwej nadziei
Rozbłyskiem
spełnienia marzeń
 
Wyśniony
samotnością
Ożywiony
niedotykiem
Przywołany
bezsłowiem
 
Laterna Magika
rozświetla drogę
Zjawiasz się
znikasz cieniem
Więc jesteś czy cię nie ma ?
 
 
Blizna na ciszy wieczoru
W moich rękach
drzemał rozdawca wspomnień
album siwowłosy
jedno zdjęcie uciekło w popłochu
wtuliło się w dłoń
wybawicielkę
 
dziewczyna otulona
uśmiechem
wiatrem zachodu
twoimi
roztańczonymi palcami ożywiona
gorejącym słowem
nienasycenia
niesie nocy
swoje pragnienia
liściem wstydliwie skrywane
na pomoście układasz
bukiecik zielony
zamilkło jezioro zdumione
nenufar zamknął oko kwiatu
taktem na dwa
świat wracał powoli
spokojem spełnienia
znaczonego różą
 
Zdarzenie minione , nikogo nie ma
dziewczyna śni dalej
cicho zakrywając wspomnienia.
 
 
Lubię pasje pasjami...
 Miło jest mieć pasję
Nudy wtedy unikasz .
No chyba że szewska
wtedy lepiej zmykać.
 
Z pasją pisałam wiersze
Pasja przybladła nieco .
Znów mam pasję niezgorszą
Nowe muzy przylecą.
 
Zapał ostyga , gaśnie
Gdy nudą wiać zaczyna.
Pasja, gdy piękna ,rośnie
Jak smak dobrego wina.
 
Z pasją się żyje, kocha,
Są to chwile wspaniałe.
Gorzej ,gdy pasja komuś
Zatruje życie całe.
 
Pasja to szlachetna sprawa ,
jednak nigdy nie wiem ,czy to już praca,
czy jeszcze zabawa.
 
Dlaczego właśnie ty...
Zdążasz krętymi ścieżkami,
Szukasz miłości w lustrach dni.
Szybując wciąż pod gwiazdami
Nie spostrzegasz kto o tobie śni.
 
Serenady nuci rzewne,
Przy tobie zawsze jest blisko.
W oczy ci patrzy niepewnie,
Chce zrobić dla ciebie wszystko.
 
Twoje słowa przeplata kpina.
Złościsz się,płaczesz na zmianę.
Nadchodzi jednak godzina,
Przechodzisz uczuć odmianę.
 
Idziesz jak straceniec na stos
Szczęśliwa w jego ramionach
Cieniem w słowach jego miłość
Rozświergolona w twoich snach.
 
Bielą księżyca jesteś wszak
Gdy w jego oczach widzisz zło.
Stajesz się jak krwiożerczy ptak,
Który gubi chwycony trop.
 
Drażni obrosły piórkami,
Obejmuje uśmiechem złym--
Będzie morskimi sztormami
Kamieniem , byle to on był!
 
 
Dzień za dniem...
 Dni mijają równiutko i spokojnie
Za rokiem kroczy rok.
Noce flanelowe już bogobojne
Spowite w cichy mrok.
 
Szanujesz mnie jak królową matkę
Całujesz rękę moją.
Zbudowałeś zasobną dla nas chatkę
Zaradnością swoją.
 
Nawał problemów i spraw naszych ścisk
łączymy zgodnie.
Gdzieś jednak znikł ten szelmowski oczu błysk
Zeszroniały skronie.
 
Zanim spojrzymy na tę drugą stronę
I zacichnie nam świat.
Zobacz we mnie nie tylko dobrą żonę
Na kobietę też patrz.
 
Niech będzie jeszcze fiołkowo , majowo,
Żarliwie , chciwie,
A świat zawiruje w rytm tanga na nowo
Czule, szczęśliwie.
 
Niech księżyc nocą spogląda nam w twarz
Szelmowskim wzrokiem.
Rozsądek , ten nasz domowy lekarz
odejdzie szybkim krokiem.
 
Dlaczego tak jest? Może gdzieś , może ktoś...
Nie, tylko nie tak!
Ja jeszcze rozkołyszę jego serce
Niech wie kogo ma!
 
 
Przemijanie
 Ściska
w dłoni kartki bielusieńkie
nasiąknięte miłością
wiatrem odpływają
toną
ciszą zapomnienia.
 
Cząstki bólu
siwym włosem znaczone
ścinane
nożycami życia
opadają na bruk
zwichrzone.
 
Przeszłość krokiem
obłudnym
rzeźbi zmarszczki
pamięci
na twarzy zażółconej
wielkości jabłuszka.
 
Tylko kości
grzechocząc
tańczą chocholi taniec
tryumfalnie
już czas
już czas.
 
 
Stanę nad brzegiem Warty...
Myślami splątanymi sitowiem
stanę zadumana
u brzegu płowego
rozpamiętliwiona
rdzawozielonością
brzegówkami
piaskiem złotawym
cieniem.
 
Jeszcze tutaj zapętlona
wyobcowana tam
świstem kosów
stukotem głosów,
linijkowym ładem
zielonolistnym  zimośladem
innym smakiem chleba
 
Między
domem a domem
Wartą a Elbą
samotnością załamanych fal
rozdarciem sośnianym
nicią brzemienną
znakiem , myślą , brzegiem zielonym
namaszczona.
 
 
Zdecydowana niezakochana
Zapatrzyłam się w serce -
jeszcze tli się iskierka
Pozbierałam zaszłości
rozpoczynam sztajerka.
 
Zakocham się nieprzytomnie
Zakocham się szalenie
Zakocham się nieskromnie
Zakochana łatwiej się zmienię.
 
Pokocham
na gałązce korale
dżdżu nanizane
szarych wronich nochale
porozdziawiane
kaczki prujące fale
snem posrebrzane
karnawałowe bale
z kimś odbywane.
 
Pokocham wytrwale
niedostępnego drągala
Jadwigę co się wychwala
nawet ponurego drwala
nie chwalę się wcale
pokocham zuchwale.
 
Serca pełne miłości są łaskawe
Nie ryją krecich korytarzy
Przywdziewją czapeczki różowawe
W takich im najbardziej do twarzy.
 
 
Dzieciństwo z butelką w tle
Dom, dla nich to pasmo krzyków i biedy
Ojciec , on stworzył własny pijany świat
Rodzicami matka ,kiedy domowy kat
Wychodzi , chwila spokoju jest wtedy...
 
 
Szczęście gdy lekcje odrobi się spiesznie
Zje obiad zerkając na wejściowe drzwi
Opowie co zadrą w sercu małym tkwi
Słysząc bełkot, znika się bezszelestnie.
 
Zagubieni, przerażeni muszą żyć
Rozkrzyczaną ciszą informują świat
Smutne oczy, drżące dłonie, serca ból.
 
Zadane rany zawsze będą się śnić
Blizny zostaną mimo upływu lat
Ojcze, okruszek szczęścia podnieść pozwól!
 
 
Pod skrzydłem Anioła
          Byłem przy tobie dzisiaj
rozpostartym skrzydłem
osłoniłem
żyjesz
 
Pomagam nosić naręcza słów
obiecany wiersz
ciężki
od wspomnień
roztrzaskał się
nic to
obejmij myślą brzozę
poczuj smak bólu
tylko nie rzucaj kamieniem
 
Widziałam jego skrzydła
poczerniałe troskami
oczy
stalowe
jutrem zapatrzone
rozanielone
 
To już trzeci
żaden wytrzymać dłużej nie zdołał
zmęczeni
odchodzili nadzorować
mniej narowiste
istnienia
 
Rozpłynął się we śnie
może ten nie umknie
i obejdzie się bez podmiany...
 
 
Srebrna nić czasu
          Wymościłeś ciepłe miejsce
W zakamarkach mej pamięci
Muskasz skrzydłem wspomnień serce
Jeszcze my- jeszcze my.
 
W snach przychodzisz rozsrebrzony
Płomieniem niewygaszonym
Sklejasz nici rozplecione
Jeszcze ty - jeszcze ja.
 
Ptasich lotów zakolami
Wlokę mglisty cień wydarzeń
Przedpamięci okruchami
Już nie ty- już nie my.
 
Miedzy bytem a niebytem- jestem ja
W darowanej niepamięci- ciągle trwam.
 
 
Małolata
 małolata lata
gdy w mini to oko za nią lata
jak lata to wylata
i do lata
potrzebny będzie tata
broda jej lata
a ona już nie polata
dochowa się szybko
małolata
który gdy polata
...
gdy się lata
to się wylata
i wśród licznej rodziny
mijają lata
 
małolaty liczą po a nie przed
więc gdyby podwyższyć wiek
to niech lata do lata
i w radości popłyną lata.
 
Nasza uliczka
          Gdy szliśmy naszą uliczką
Latarnie na środku stały
Czułam się twoją księżniczką
Czary się czarowały.
 
Mową tajemną gadały
Kwiaty rozsiadłe na skwerze
Sosenki się przedrzeźniały
Żuk jeździł na rowerze.
 
Wszystko śmieszyło serdecznie
Nuda na ćmie odleciała
Deszcz roztańczył się bajecznie
Noc radością promieniała.
 
Gdy idę sama uliczką
Drzewa mi w pas się kłaniają
Mgła ociera łzy chusteczką
Ptaki canzony śpiewają.
 
Nasze stopy kod ułożyły
Na zawsze tutaj zostanie
Czasu szuflady ukryły
Serdeczną uczuć pamięć.
 
 
Ballada o kasztelance
Na wyspie wśród bagien kasztel stoi
Otoczony łozami.
Mieszkaniem jest dla pięknej dziewoi
Zawalonej księgami.
 
Wrót grodu tego strzegą żaby dwie-
Strażniczki kasztelanki-
Oczami otwartymi nawet w śnie,
Wielkości filiżanki.
 
Bagna bulgoczą czarne jak smoła
Metan unosi się w krąg
Puszczyk ostrzegawczo wśród łóz woła
Strażników zamknął się ciąg.
 
Do wrót kasztelu rycerz się zbliżył
Urodą panny zwabiony.
Czujność żab rozdziawi gąb obniżył
Wpadł do zamku stęskniony.
 
Kasztelanka wzdryga się i płoni
Oczy piękne przymyka.
Młodzian obietnicę więc odsłonił
I na brzeg bagna pomyka.
 
Splata miotłę z witek łozy świeżych
U stóp dziewoi składa
„Dla ciebie tylko teraz będę żył”
Słowo przysięgi pada
 
„Miotłę z łóz złamię na twoich oczach
Miłości to będzie znak”.
Na kasztelankę blady padł strach
„Rozsądku ci chyba brak”!
 
„Czynu takiego nikt nie dokonał!
Witki zielone i świeże”.
Podstępnie zadanie to wykonał-
Po jednej gałązce bierze.
 
Stos połamanej łoziny leży
Młodzieniec dumny jak paw.
Oj! wykrzyknie dziewica! i bieży
Serce , rękę jemu dać!
 
Zatętnił kasztel głosami zabaw
Rosły też stosy łoziny
Morza i rzeki przepływali wpław
Rzedły im jednak miny.
 
Z godziny na godzinę mąż ów milkł
Ona jak witka była.
Łoże i stół w łozinie bywać zwykł
Łez już wcale nie kryła.
 
„Odchodzę”- rzekła! Nie mogę tak żyć!
Mąż wściekał się okrutnie.
Kasztel podpalił uwożąc łozy
Karetą mknąc już butnie.
 
W miejscu kasztelu zgliszcza zostały
W jęzorach mgły skrywane
Ogłupiałe żaby przycupnęły
Płacząc w bólu złamane.
 
Bagna bulgotały ostrzegawczo
Ogniki lekko tańczyły.
Strażniczki działały pojednawczo
Jednak już nie zdążyły.
 
Kasztelanko, utrudniaj zadania
I oczy otwarte miej.
Gdy zaczyna od miotły łamania
Rozumieć to zawsze chciej.
 
On zawsze wie jakie przymioty masz,
Wie dlaczego wybiera.
Ty sercem patrzysz zbyt czułym
Czuje, że będziesz go wspierać.
 
Gdy raz miotłę podstępnie połamał
Po ślubie złamie ich sto.
Serce i oko muszą iść w parze
Aby nie działo się zło.
 
 
Kto to jest?
Jasno
i zabawa się zaczyna
Ktoś skacze
harce dzikie wyczynia
Pomysłów sto
na godzinę miewa
Piosenki pięknie
głośno nam śpiewa
Pchle rozkazuje
by szybko pchłę pchła
Dobrze się
na dinozaurach zna
Różowej panterze
podkręca wąs
Wieczorem urządza
nam dziki pląs
Statkiem na tapczanie
szybko płynie
Piłkę kopie
o szarej godzinie
Nosek mogę całować
a nóżek nie
 
Jeśli już ten ktoś to wie
Niech szybko uśmiechnie się
 
Łapa wtedy
łapę łapie poda
Ja czekoladowe
jajeczko dodam
 
 
Echo moich snów
Myśli moje rozświetlały się tobą
Na ustach czułam słodki twój smak.
Otwierałam się cała na piękno doznań
Żyłam tą myślą od lat.
Zawsze czegoś niedostało
Inny zajmował miejsce twe.
A mnie było mało i mało
Ciebie, ty niespełnione szczęście me.
Zjawiłeś się dzisiaj
Oniemiałam!
Rozdygotana wzięłam do ręki nóż
Pierwsze cięcie, chrzęst
I mój jesteś już.
Patrzę zdumiona
Kształt rozlany
Mdląca słodycz
Gorzkiej herbaty popijam łyk.
Kiedyś ulubieńcem byłeś moim
Teraz bezkształtnym kawałkiem ciasta
 
Mój ty torciku bezowy ze snów.
 
 
Spotkanie.
          W prześwicie alejki
znajoma postać
ruchy te same
zaduma w oczach
serdeczny uścisk
miłe spotkanie.
I cisza!
 
Gdzie podział się łopot serca,
wzruszenie i drżenie,
roztrzepotane motyle?
Z szelestem beznamiętnym
zamknęła się karta
Księgi Przeznaczenia.
 
Nie będzie samotności we dwoje,
Rozmów znaczących nad ranem.
Czas zamknął swoje podwoje
Nad tą miłością zakazaną.
 
 
Miłość bez granic.
          Szelest spadających liści
mgła wspomnień
chybotliwy płomień
kwiat troskliwą ręką położony
zaduma
Idziemy ku naszym bliskim,kochanym.
 
Na płytę nagrobka wnuk się wspiął
(Oni go nigdy nie widzieli).
Bawi się , śmieje,
krzyż objął rączkami.
Nie daje się zdjąć z tego "placu zabaw".
Nikt się zresztą tego zrobić nie ośmielił.
 
Stoimy wzruszeni
łzy ocierając ukradkiem.
Spełniło się ich ostatnie marzenie.
Oni się odnaleźli i zrozumieli.
Babcia wyciąga kochające dłonie,
Dziadzio gładzi główkę kochaną.
Otulają go radości tchnieniem.
 
Zawsze odchodzimy stąd nie w porę-
róża nie rozwinęła się z pąka w ogródku,
film nie został obejrzany,
książka niedoczytana ,
świat nie do końca rozpoznany.
 
Miłości nic tylko zatrzymać nie zdoła-
śmierć
zimna nagrobna płyta
tajemnicze niebieskie kręgi
oddalenie
czas
Ona wszystko pokona
serdecznym spełnieniem.
 
 
Ławeczka wspomnień
           Siedzą obok siebie.
On wpatrzony w nią,
zakochany
rozanielony
nienasycony.
 
Ona pewna siebie,
nadąsana
wymówki czyni
grozi rozstaniem.
 
Oj uważaj dziewczyno miła
aby ta miłość
zbyt szybko się nie zakończyła.
Zostaniesz z szarugą wspomnień
sama.
Na ławeczce zasiądzie
inna dama.






Facebook "Lubię to"
 
Motto strony
 
„Pamiętaj, że każdy wiek przynosi
nowe możliwości.
Daj z siebie wszystko – inaczej oszukujesz samego siebie.”
O nic cię nie poproszę - fasti
 
Nigdy się nie ukorzę
o nic cię nie poproszę
zamknę słowa na klucz
wymyję w zimnej rosie
wierszyk jakiś napiszę
życie sobie osłodzę
ukradnę słowa sowie
wiatr pogonię w ogrodzie
nie będę już wiedziała
o wszystkich dylematach
miłości niespełnionej
uczuciach do końca świata
A kiedy czasem nocą
poszukam złudnych cieni
perliście zalśni rosa
na zimnym skrawku ziemi
i wtedy moje serce
w atramentowej toni
odszuka twoje myśli
i z bólem je dogoni
bo jesteś mym marzeniem
i będziesz do końca świata
w Różowej Księdze Uczuć
zapisanym tego lata
Bezsenność
 
w ciemnej ciszy nocy
kroczy cicho zegar
wybija wspomnienia
i czasu przestrzega

srebrny blask księżyca
o tarczę się oparł
oświetlił wskazówki
i wszystko zamotał

czyjeś smutne oczy
wpatrzone w mrok nocy
śledzą czasu przebieg
bezsenności dotyk
Sposób na samotność
 
Wymyśliłam sobie ciebie
W noc bezsenną o poranku,
Gdy uparcie w okno moje
Zerkał księżyc, bard kochanków.

Wymyśliłam sobie ciebie,
Gdyż ma dusza poraniona
Nadawała ciągle sygnał
„Skrzynka żalów przepełniona.”

Wymyśliłam ciebie sobie
Od początku, aż do końca.
Wiem, że nigdy cię nie spotkam,
Muza tylko struny trąca.
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja